Włączać kierunkowskaz czy nie?
Niedawno na Facebooku Interia Moto pojawiła się zagadka. Właściwie zawarte w niej pytanie nie powinno być żadną zagadką dla człowieka, który ma prawo jazdy. Okazuje się jednak, że wiedza polskich kierowców jest bardzo, bardzo mizerna. Gdyby jeszcze ktoś potrafił przyznać: "nie wiem, nie jestem pewien, nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie, muszę się dokształcić..." Ależ skąd! Nie brakuje za to domorosłych "specjalistów", którzy tworzą jakieś wydumane teoryjki, a jeśli ktoś ma odmienne zdanie, stosują jakże swojską metodę rzucania niewybrednych epitetów i mieszania interlokutora z błotem.
A oto ta "bardzo trudna" zagadka:
Poniżej przedstawiam ją w formie planu tego skrzyżowania. No i teraz podstawowe pytanie: czy na tym skrzyżowaniu, skręcając w lewo lub w prawo należy używać kierunkowskazów?
Oczywiście TAK. Wystarczy znać art. 22 ust. 5 ustawy Prawo o ruchu drogowym, który stanowi:
Kierujący pojazdem jest obowiązany zawczasu i wyraźnie sygnalizować zamiar zmiany kierunku jazdy lub pasa ruchu oraz zaprzestać sygnalizowania niezwłocznie po wykonaniu manewru.
Skręcając na skrzyżowaniu niezaprzeczalnie zmieniamy kierunek jazdy. Nie ulega to najmniejszej wątpliwości. W dodatku mamy dwie możliwości zmiany kierunku jazdy: w lewo lub w prawo. Nie ma przy tym żadnego znaczenia, czy jedziemy drogą z pierwszeństwem, czy drogą podporządkowaną. W każdym przypadki zmiany kierunku jazdy mamy obowiązek włączyć odpowiedni kierunkowskaz i to nie w chwili skręcania, ale wcześniej, gdyż sygnalizujemy ZAMIAR, a nie sam manewr.
Włączony kierunkowskaz jest zresztą bardzo cenną i pomocną informacją dla innych uczestników ruchu. Popatrzcie:
Dzięki włączonemu lewemu kierunkowskazowi kierowca żółtego samochodu ma pewność, że czerwone auto będzie skręcać w lewo, a więc musi przyhamować nieco wcześniej, żeby ustąpić mu pierwszeństwa. Kierowca granatowego samochodu również dostrzega lewy kierunkowskaz w czerwonym aucie i wie, że musi się zatrzymać, ustąpić pierwszeństwa. Gdyby czerwony pojazd skręcał w prawo, granatowe auto mogłoby jechać bez zatrzymywania. Także pieszy wchodzący na przejście może dostrzec lewy kierunkowskaz czerwonego auta i domyślić się, że ten pojazd za chwilę znajdzie się w pobliżu zebry.
Pamiętajcie, że inni uczestnicy ruchu mogą nie widzieć dokładnie układu pasów ruchu na drodze poprzecznej, np. kierowca granatowego samochodu albo pieszy. Mogą zatem nie wiedzieć, że jeśli czerwone auto znajduje się na lewym pasie (na swojej połowie jezdni), to może pojechać tylko w lewo. Zresztą droga z pierwszeństwem nie jest wymalowana innym kolorem na nawierzchni, więc skąd np. piesi mieliby wiedzieć, że samochód porusza się po takiej właśnie drodze?
Widać więc, że kierunkowskaz staje się bardzo pomocny, może spełnić pożyteczną rolę ostrzegawczą i informacyjną. Jego włączanie wcale nie jest bez sensu, jak to wydaje się niektórym kierowcom.
Podobnie w przypadku skręcania w prawo:
Dzięki włączonemu prawemu kierunkowskazowi w czerwonym samochodzie osoba prowadząca granatowe auto wie, że może jechać prosto, gdyż tory poruszania się pojazdów nie będą kolizyjne. Pieszy wchodzący na przejście też wie, że czerwone auto będzie zbliżać się do tego przejścia.
To jest właśnie wyraźna, czytelna dla innych jazda czyli warunek bezpieczeństwa. Chyba sami zauważyliście, że jeśli wiecie, co dany kierowca zamierza uczynić, bo on wyraźnie sygnalizuje swoje zamiary, to jedzie się wam o wiele lepiej, wygodniej, sprawniej. Nie ma za to nic gorszego, niż zaskakujące manewry.
Nie sposób więc zrozumieć, dlaczego niektórzy tak bronią się przed użyciem kierunkowskazu, jakby to był wielki wysiłek i straszna fatyga. Oto niektóre komentarze pod wspomnianą zagadką (pisownia oryginalna):
... tylko przez grzeczność ktoś się fatyguje, żeby kierunek włączyć u pokazać że skręca.. Osobiście też bym nie włączył kręcąc w lewo i nie będę się rozpisywał pod tym względem czemu...
Nie ma to, jak merytoryczne argumenty, prawda?
... zmiana kierunku jazdy... hahaha z północnego na zachodni? Bzdura! Logiczne jest włączenie kierunkowskazu zmieniając pas ruchu, ale kierunek (?) a co to takiego kierunek? (...) Totalna głupota!
No, tu już domorosły "ekspert" autorytatywnie wypowiadający swoje opinie.
W tej sytuacji jadąc drogą główną nie muszę włączać kierunku, dopiero zjeżdżając z głównej drogi muszę włączyć kierunek. (...) Chociaż można zasygnalizować skręt w lewo chociaż się nie musi.
Po pierwsze, nie ma czegoś takiego jak droga główna, ale to szczegół. A po drugie, dlaczego pani oznajmia takie poglądy i kto pani wpoił takie zasady? Czy nie prościej sięgnąć do kodeksu drogowego?
Ja na egzaminie (...) miałem podobną sytuację i nie sygnalizowałem skrętu. Egzamin zdałem bezbłędnie. Jadąc główną jedziesz "jakby po swoim torze" a przepisy mówią, że sygnalizować należy zmianę kierunku jazdy. jadąc główną nie zmieniasz kierunku. Kierunkowskaz używam w takich sytuacjach, bo to zwykła kultura jazdy, ale nie, nie muszę.
Zwróćcie uwagę na ton wypowiedzi dyskutantów. Żaden z nich nie napisze "wydaje mi się, że...", "myślę, że...", "uważam, że...". A skąd! Brednie wypowiadane są w bezdyskusyjnym, bezapelacyjnym tonie i oznajmiane innym jako prawda objawiona. Potem jeden z drugim to przeczyta i też będzie głosił podobne bzdury, bo "tak pisali w internecie".
Ludzie! Czy źródłem wiedzy i wykładnią prawa mają być wasze jednostkowe zdarzenia, bo egzaminator czegoś nie zauważył? Czy to jest podstawa do wypowiadania takich autorytatywnych opinii? To wszystko są konfabulacje, wyssane z palca opinie. Nie ma czegoś takiego, jak jazda "po swoim torze" na drodze z pierwszeństwem. Kwestia pierwszeństwa nie ma nic wspólnego ze zmianą kierunku jazdy! Wystarczy na chwilę uruchomić swoje szare komórki. Spójrzcie na rysunek:
Jeżeli kierujący czerwonym samochodem nie włączy lewego kierunkowskazu, to kierowca żółtego auta ma odgadywać, czy pojedzie on prosto, czy skręci? Co więcej, kierowca żółtego auta ma prawo w takiej sytuacji zakładać, że czerwony pojazd nie będzie skręcał, ale pojedzie na wprost. Ma więc formalnie prawo nie zatrzymywać się. No i co wtedy? Kolizja gotowa.
A z czerwonego auta wysiądzie wówczas oburzony domorosły "ekspert" i zawoła: "Coś narobił baranie? Ja miałem pierwszeństwo, bo byłem na głównej drodze!"
Zupełnie inna sytuacja jest wtedy, gdy kierujący pojazdem czerwonym jasno sygnalizuje swoje zamiary:
Wówczas kierowca żółtego auta ma pewność, że czerwone auto będzie skręcać w lewo i oczywiście należy ustąpić mu pierwszeństwa. Czy już rozumiecie, dlaczego UŻYWANIE KIERUNKOWSKAZÓW PRZED KAŻDĄ ZMIANĄ KIERUNKU JAZDY JEST OBOWIĄZKOWE?
Ale właśnie przez takich domorosłych "ekspertów" i popularyzowanie bredni powstają w praktyce sytuacje bardzo nieprzyjemne:
Dojeżdżam żółtym samochodem do skrzyżowania i widzę zbliżające się z przeciwka czerwone auto bez włączonego kierunkowskazu. Pojedzie prosto czy skręci? Co mam zrobić? Czy za kierownicą czerwonego auta zasiada człowiek znający dobrze przepisy (a takich niewielu), czy domorosły "specjalista"? Jeśli będę kontynuował jazdę, to mogę bardzo nieprzyjemnie rozczarować się. Czekam więc, zwalniam, bo nie wiadomo, co tamten delikwent uczyni.
Na tym ma polegać sprawna i bezpieczna jazda? W taki sposób chcecie ułatwić sobie jeżdżenie samochodem?
Przy okazji odpowiem innemu "ekspertowi" domowego chowu, który zadał pytanie: "a gdyby nie było tej drogi położonej naprzeciwko, to czy też należy włączać kierunkowskaz?". Pytanie oczywiście nie jest najwyższych lotów, ale chcę rozwiać wszelkie wątpliwości:
Oczywiście w tej sytuacji kierowca czerwonego auta nie włącza lewego kierunkowskazu, bo nie jest to zmiana kierunku jazdy wynikająca z wyboru kierującego, ale z przebiegu drogi. Tutaj nie można pojechać w innym kierunku, chyba że prosto w drzewa... Podobnie, jadąc po łuku, nie sygnalizujemy niczego kierunkowskazem, bo poruszamy się w jedynym możliwym kierunku, zgodnie z przebiegiem drogi.
Zapamiętajcie!
Kierunkowskaz należy włączyć zawsze wtedy, gdy zmieniamy kierunek jazdy i istnieją inne, alternatywne, fizyczne możliwości jazdy w odmiennym kierunku. Np. możemy skręcić w prawo, ale możemy także jechać prosto albo skręcić w lewo. Pomijamy przy tym wskazania jakichkolwiek znaków pionowych czy poziomych, a nawet sygnalizacji świetlnej, gdyż nie mają one wpływu na decyzję o włączeniu kierunkowskazów. Nigdy nie włączamy kierunkowskazu jadąc prosto.
Oto pierwszy przykład objaśniający tę zasadę:
Kierujący czerwonym autem będzie skręcał w lewo. Zajmuje pas ruchu przeznaczony tylko do skręcania w lewo. Mimo to jednak ma obowiązek sygnalizowania kierunkowskazem zamiaru skręcenia. Dlatego, że teoretycznie, chociaż niezgodnie z oznakowaniem, mógłby pojechać prosto. Oczywiście ta zasada nie figuruje formalnie w przepisach, ale podaję wam ich uniwersalną roboczą interpretację. Łatwą chyba do zapamiętania.
Podobnie jest w drugim przypadku:
Kierowca czerwonego auta musi sygnalizować zamiar skręcenia na skrzyżowaniu w lewo, chociaż zajmuje pas ruchu przeznaczony tylko do skręcania w tym kierunku. Ale, oczywiście czysto teoretycznie i niezgodnie z oznakowaniem, istnieje możliwość pojechania prosto. Jeśli tak, to kierunkowskaz należy włączyć.
Jeśli jednak to skrzyżowanie wyglądałoby tak, jak na poniższym rysunku, wówczas już kierunkowskazu nie używamy:
W tym przypadku droga biegnie po łuku do skrzyżowania i nie ma możliwości pojechania w inny sposób (nie rozważamy wypadnięcia z drogi).
Zobaczcie kolejne dwie sytuacje:
Znak "Nakaz skręcania w prawo - za znakiem" nakazuje kierującemu czerwonym autem skręcenie w tym kierunku. Nie wolno mu pojechać w żadnym innym. Mimo to kierujący ma obowiązek włączyć prawy kierunkowskaz.
Tutaj z kolei mamy sygnalizatory kierunkowe. Zarówno kierowca zielonej osobówki, jak i kierowca autobusu mogą tylko skręcać w lewo, nie wolno im pojechać w żadnym innym kierunku. Mimo to zmieniają oni kierunek jazdy, a więc muszą sygnalizować taki zamiar.
Dlaczego tak stanowią przepisy? Z prostej przyczyny. Znaki drogowe mogą być czasem niewidoczne dla innych uczestników ruchu. Znaki poziomie zostają czasem zasypane śniegiem. Poza tym kierowca (lub pieszy), który znajduje się w innej części skrzyżowania, może nie widzieć organizacji ruchu w miejscu, z którego jedziemy. Nie obserwują oni przecież skrzyżowania z lotu ptaka, tak jak na rysunku, ale z poziomu jezdni, a tutaj ogląd może być bardzo utrudniony.
Dlatego zapamiętaj: zawsze jeśli masz możliwość pojechania w dwóch lub więcej alternatywnych kierunkach, chociażby czysto teoretycznie i nawet niezgodnie z oznakowaniem, to włączaj kierunkowskaz podczas skręcania i nie włączaj go, jeśli jedziesz prosto.
Dodam też, że nie tylko ja jestem propagatorem tej prostej, przejrzystej zasady. Na przykład pan Marek Dworak, sekretarz Wojewódzkiej Rady Bezpieczeństwa Ruchu Drogowego w Krakowie wygłosił bardzo podobne opinie w swoim programie telewizyjnym. Podaję link, jeśli ktoś chce, to niech sobie obejrzy:
Cenię pana Marka za jego wysiłki na rzecz popularyzacji przepisów, a raczej za próby wbijania ich kierowcom do głów i myślę, że warto posłuchać także jego wyjaśnień.
Włączony kierunkowskaz czyni naszą jazdę czytelną i zrozumiałą dla wszystkich. Nie włączamy go dla siebie, ale dla innych, by pokazać, co zamierzamy, w którą stronę będziemy jechać. Dzięki temu możemy się poruszać sprawniej i bezpieczniej. Tyle i aż tyle. Ignorowanie, by nie powiedzieć olewanie obowiązku używania kierunkowskazów świadczy natomiast o niskich kwalifikacjach i braku wyobraźni oraz kultury kierowcy. Do kwestii używania kierunkowskazów niebawem powrócę, bo okazuje się niestety, że jest to dla wielu zmotoryzowanych czarna magia.
Czego uczą na kursach?
Niestety, na podstawie takich opinii, jakie cytowałem wcześniej widać, ile są warte w Polsce kursy na prawo jazdy i czego się na nich można nauczyć. Jeśli ktoś nie rozumie tak elementarnych zagadnień, jak włączanie kierunkowskazów, to jakim cudem uzyskał prawo jazdy? To jest także negatywny efekt egzaminów testowych i nauki na pamięć.
Kiedyś, bardzo dawno temu, egzamin teoretyczny na prawo jazdy miał formę ustną. Kandydat na kierowcę stawał przed komisją i jej członkowie zadawali mu pytania: niech pan powie: kto tu ma pierwszeństwo i dlaczego? Czy w tej sytuacji może pani wyprzedzać? Czy tutaj może pan zawrócić? Nie? A dlaczego nie...?
Taka forma egzaminu dawała komisji możliwość oceny, czy kierowca myśli, czy ma wyobraźnię, niezbędną wiedzę. Nie można było niczego wykuć na pamięć, uczyć się pod egzamin. Trzeba było myśleć! Niestety, wszystko poszło w kierunku testów i komputeryzacji. Efekty widzimy.
A tak na marginesie, niedawno rozmawiałem z rektorem pewnej uczelni, który skarżył mi się, że studenci nie chcą się uczyć, że idą na łatwiznę, że na egzaminach podkładają gotowe prace przygotowane zawczasu, że nawet napisanie prac dyplomowych zlecają komuś innemu i wolą za to zapłacić, niż napisać samemu. Zaproponowałem wówczas, by uczelnia wprowadziła ustne formy egzaminów. Tu już niczego nie można podłożyć, tu trzeba wykazać się konkretną wiedzą i myśleniem. A wówczas kolega rektor westchnął smętnie i rzekł: "Tak? No coś ty? To na piątym roku pozostałoby nam może 2-3 studentów z 300, którzy zostali przyjęci na pierwszy rok..."
Tak samo jest z kierowcami. Gdyby wprowadzić ustny egzamin na prawo jazdy, zaliczałby go może co setny kandydat na kierowcę. Jednak wówczas kursy na prawo jazdy stałyby się być może prawdziwym szkoleniem, a nie nauką pod egzamin.
Polski kierowca