Taryfikatory to wielki bubel
Kierowcy na ogół niewiele wiedzą o taryfikatorach mandatów i tzw. punktów karnych, dopóki nie zostaną ukarani za wykroczenie drogowe. Wówczas policjanci często słyszą naiwne prośby: „A nie można taniej?", "A może chociaż punktów nie doliczajmy?”. Warto więc przypomnieć, że policjantów obowiązują właśnie taryfikatory. Tyle tylko, że zawierają one bardzo wiele niedoróbek, rażących dysproporcji, a stawki mandatów i tabele punktowe mają się nijak do siebie. W dodatku autorzy tych aktów prawnych jednych uczestników ruchu faworyzują, a innych dyskryminują.
Inspiracją do poruszenia tego tematu był list, który napisał nasz czytelnik, p. Mirosław z Łomży. Oto fragment:
"Punkty karne i mandat za wjazd przy (sygnale czerwonym) i zapalonej strzałce do skrętu w prawo bez zatrzymania (pojazdu). Proszę, aby ktoś konkretnie mi odpowiedział, jaka jest kara za takie wykroczenie. Policja twierdzi, że należy się 500 zł. mandatu i 6 pkt. karnych. Ja uważam, że to jest za wysoko, ponieważ przy niezatrzymaniu się przy znaku "Stop" grozi 1 pkt. i 100 zł."
Kara za niezatrzymanie się przed sygnalizatorem z zieloną strzałką
Zgodnie z rozporządzeniem prezesa Rady Ministrów w sprawie wysokości grzywien nakładanych w drodze mandatów karnych za wybrane rodzaje wykroczeń (Dz. U. z 23.XII.2013 r., poz. 1624) z póżn. zmianami, w tabeli wykroczeń B w poz. 240 znajduje się następujące wykroczenie: "Niezastosowanie się do sygnałów świetlnych przez kierującego pojazdem wjeżdżającego za sygnalizator, kiedy jest to zabronione".
Za to wykroczenie przewidziano grzywnę w wysokości 300-500 zł. Z kolei taryfikator punktów przewiduje za ten czyn 6 pkt. Jest to wykroczenie stanowiące naruszenie § 96 Rozporządzenia Ministrów Infrastruktury oraz Spraw Wewnętrznych i Administracji z dnia 31 lipca 2002 roku w sprawie znaków i sygnałów drogowych. W szczególności ust. 1 tegoż paragrafu stanowi:
"1. Nadawany przez sygnalizator S-2 sygnał czerwony wraz z sygnałem w kształcie zielonej strzałki oznacza, że dozwolone jest skręcanie w kierunku wskazanym strzałką w najbliższą jezdnię na skrzyżowaniu, z zastrzeżeniem ust. 3."
Zaś ust. 3 stanowi:
"3. Skręcanie lub zawracanie, o których mowa w ust. 1 i 2, jest dozwolone pod warunkiem, że kierujący zatrzyma się przed sygnalizatorem i nie spowoduje utrudnienia ruchu innym jego uczestnikom."
Oczywiste jest zatem, że w takiej sytuacji wjechanie za sygnalizator bez uprzedniego zatrzymania się stanowi naruszenie cytowanego wyżej paragrafu rozporządzenia, a to z kolei znajduje odniesienie w tabeli wykroczeń i punktacji. Nie można tu stosować proponowanej przez czytelnika kwalifikacji, że wjechanie za sygnalizator bez uprzedniego zatrzymania się stanowi "niezatrzymanie pojazdu we właściwym miejscu w związku z nadawanym sygnałem świetlnym". Po pierwsze, w ogóle nie następuje w takim przypadku zatrzymanie się, a po drugie jako niezatrzymanie we właściwym miejscu należy rozumieć np. przejechanie za linię warunkowego zatrzymania złożoną z prostokątów albo przejechanie częścią pojazdu za sygnalizator (czyli zatrzymanie się za daleko).
Wbrew twierdzeniu naszego czytelnika wymóg zatrzymania pojazdu przed takim sygnalizatorem nie jest pozbawiony sensu, gdyż zmuszenie kierującego do zatrzymania pojazdu ma na celu umożliwienie mu dokładniejszej obserwacji przejścia dla pieszych, którego widoczność może być ograniczona przez pojazd stojący na sąsiednim pasie ruchu. Dotyczy to zwłaszcza sytuacji, kiedy to na przejściu może pojawić się biegnący pieszy albo - co gorsza - jadący po nim z dużą prędkością rowerzysta. Takie postępowanie jest oczywiście zabronione, ale w praktyce bardzo częste u tych uczestników ruchu. Jeżeli pieszy wbiegnie albo cyklista wjedzie tuż przed maskę skręcającego samochodu, nawet przy niewielkiej prędkości samochodu dojdzie do wypadku.
Dla ścisłości muszę wyjaśnić, że za niezastosowanie się do wskazań znaku "Stop" taryfikatory przewidują grzywnę w wysokości 100 zł, ale 2 punkty, nie 1 pkt., jak twierdził nasz czytelnik.
Taryfikatory czyli groch z kapustą
W założeniu zarówno taryfikatory mandatowe, jak i punktowe miały służyć uporządkowaniu wykroczeń i nadaniu im odpowiedniej hierarchii czy też inaczej: klasyfikacji w zależności od stopnia zagrożenia poszczególnych czynów dla bezpieczeństwa ruchu drogowego. W rzeczywistości powstał tu przysłowiowy groch z kapustą. Punktacja często sprawia wrażenie, jakby była nieprzemyślana, zupełnie przypadkowa, wręcz wyssana z palca. Zapewne tworzyli ją w pośpiechu różni urzędnicy czyli specjaliści od siedmiu boleści. Już lepiej jest z taryfikatorem mandatowym. Niestety, obie taryfikacje często mają się nijak do siebie, bo nie widać tu żadnej korelacji. To może sprawiać wrażenie, że punktacja i stawki mandatów są niesprawiedliwe, czego przykładem był chociażby list naszego czytelnika. Dokonałem wnikliwych analiz i porównań taryfikatorów, a wnioski są niestety smutne.
Czy przestępstwo drogowe można popełnić kilka razy w ciągu roku?
W tabeli punktów "karnych" na pierwszych pozycjach umieszczono nie wykroczenia, ale przestępstwa drogowe! Nie wyszczególniono jednak wszystkich takich czynów, można więc wnioskować, że do grupy wykroczeń zalicza się m. in. spowodowanie katastrofy w ruchu lądowym, spowodowanie wypadku itd.
Co dziwne, za wszystkie te czyny (poza niezatrzymaniem się do kontroli drogowej) przewidziano 10 punktów. Popatrzcie na tabelę. Obecnie limit punktów "karnych" wynosi 24. Oznaczałoby to więc, że można np. dwa razy w ciągu roku kierować pojazdem w stanie nietrzeźwym albo pod wpływem narkotyków czy też spowodować poważny wypadek z ofiarami w ludziach i nie skutkuje to zatrzymaniem uprawnień do kierowania pojazdami.
Jest to zupełnie niezrozumiałe zważywszy, że za takie przestępstwa grożą przecież bardzo poważne kary, włącznie z pozbawieniem wolności. Skąd więc w tabeli punktowej taka pobłażliwość? Jeżeli kierujący popełnia przestępstwo drogowe, to automatycznie powinien otrzymywać 25 punktów, co równałoby się z utratą prawa kierowania pojazdami.
Za chwilę przekonacie się, że 10 punktów kierowca otrzymuje także za inne wykroczenia, też bardzo poważne, ale jednak o zdecydowanie mniejszym ciężarze gatunkowym. Dysproporcja i bezsens takiej taryfikacji aż biją w oczy.
Punkty sobie, a mandaty sobie
Popatrzcie teraz na drugą tabelę, przedstawiającą wykroczenia traktowane w punktacji najsurowiej:
Niemal za wszystkie przewidziano 10 punktów. A teraz zerknijcie na ostatnią kolumnę tabeli prezentującą stawki mandatowe. Nie widać tu żadnej korelacji. Dlaczego za omijanie pojazdu, który zatrzymał się przed przejściem dla pieszych, mandat wynosi 500 zł, a za wyprzedzanie na przejściu tylko 200 zł? Przecież punktacja jest taka sama, można by więc wyciągnąć wniosek, że oba te wykroczenia są równie niebezpieczne.
Podobnie jest w przypadku pozostałych najcięższych wykroczeń. Czy te stawki mandatowe były dobierane przypadkowo, jak się komuś podobało?
Wykroczenia groźne i rzekomo groźne
W kolejnej tabeli przedstawiłem wybrane przypadki zupełnie niezrozumiałych stawek punktowych i mandatowych:
Za zignorowanie sygnalizacji świetlnej przewidziano 6 pkt. i mandat w wysokości 300-500 zł, natomiast za niezatrzymanie pojazdu w związku ze znakiem "Stop" tylko 2 pkt. i 100 zł. Czy pomiędzy tymi wykroczeniami istnieje aż tak duża różnica? Wnioskować by można z tych taryfikacji, że zignorowanie znaku "Stop" jest o wiele "bezpieczniejsze". Czy aby na pewno?
Za zwiększenie prędkości przed kierującego pojazdem wyprzedzanym można otrzymać tylko 3 punkty, ale za to mandat w wysokości 350 zł. Jest to bardzo niebezpieczne wykroczenie, gdyż może uniemożliwić wyprzedzającemu zrealizowanie tego manewru i doprowadzić do zderzenia czołowego z pojazdem nadjeżdżającym z przeciwka. Z kolei za nieustąpienie pierwszeństwa rowerzyście podczas skręcania w drogę poprzeczną otrzymamy taki sam mandat, ale aż 6 punktów... Czy ewentualne potrącenie rowerzysty jest dwa razy bardziej groźne, niż zderzenie czołowe?
Wątpliwości budzi też stawka 5 punktów za zajęcie miejsca postojowego dla inwalidy. Zaznaczam od razu, żeby nie było niejasności: nie jestem zwolennikiem lekceważenia niebieskich kopert i drogowego cwaniactwa. Niech mandat za taki czyn wynosi 500 zł. Ale zajęcie miejsca dla osoby niepełnosprawnej, chociaż bardzo źle świadczy o kierowcy, który trak postąpi, nie stwarza praktycznie żadnego zagrożenia dla bezpieczeństwa ruchu. Skoro za taki czyn na nasze konto wpisanych będzie 5 punktów, to dlaczego za wyprzedzanie pojazdu uprzywilejowanego na obszarze zabudowanym dostaniemy tylko 3 punkty?
Faworyzowanie pieszych
Co gorsza, taryfikatory punktowe i mandatowe zgodnie faworyzują pieszych w stosunku do kierowców. Oczywiście piesi nie otrzymują żadnych punktów "karnych", bo byłoby to pozbawione sensu. Dlaczego jednak stawki mandatów są tak rozbieżne? Spójrzcie na następną tabelę:
Kierowca, który nie ustąpi pierwszeństwa pieszemu znajdującemu się na przejściu, otrzyma 10 punktów karnych i zapłaci mandat w wysokości 350 zł. I bardzo słusznie, bo jest to niezwykle groźne wykroczenie, często skutkujące śmiertelnymi wypadkami. Problem polega na tym, że pieszy, który wejdzie na przejście bezpośrednio przed jadący pojazd, co jest równie niebezpieczne, zapłaci tylko 50 zł mandatu. Skąd tak ogromna różnica?
Jeżeli kierowca zignoruje sygnał czerwony i wjedzie na przejście, dostanie 6 punktów i zapłaci od 300 do 500 zł. A pieszy? Jeśli wejdzie na przejście przy czerwonym sygnale, zapłaci tylko 100 zł. Czy to znaczy, że pieszemu więcej wolno?
Ja domyślam się, z czego te dysproporcje wynikają. Po pierwsze, ze źle pojętej ochrony pieszych, a po drugie z anachronicznego myślenia, że pieszy jest biedniejszy, skoro nie jeździ samochodem. Szkoda jednak, że nie zauważono, iż ten pieszy wbiegając tuż przed samochód albo przechodząc na czerwonym świetle stwarza takie samo zagrożenie, jak kierowca, który nie ustąpi mu pierwszeństwa. W obu przypadkach może dojść do bardzo groźnego wypadku. Kierowca, nawet jeśli będzie zupełnie bez winy, przeżyje ciężki wstrząs psychiczny uderzając w człowieka. Potem czekają go przesłuchania, rozprawy sądowe, a może i roszczenia ze strony rodziny zabitego lub rannego pieszego. Zdarza się też, że kierowca próbując uniknąć uderzenia w bezmyślnego przechodnia, zderza się z innymi pojazdami, wpada na latarnię czy sygnalizator, a pieszy spokojnie idzie dalej.
Czy nie byłoby więc sprawiedliwe traktowanie na równi analogicznych wykroczeń popełnianych przez kierowców i pieszych? Gdyby paru z tej ostatniej grupy zapłaciło po 350 zł za wchodzenie przy sygnale czerwonym, to następni zaczęliby się bać uszczuplenia portfela.
Faworyzowanie rowerzystów
Identycznie jest w przypadku cyklistów, którzy w taryfikatorach mają też zapewnione niczym nie uzasadnione przywileje i fory:
Za przejeżdżanie rowerem po przejściu grozi 100 zł, natomiast kierowca, który zawróci po przejściu, zapłaci już 250 zł. Nieustąpienie miejsca pieszym na chodniku przez rowerzystę będzie kosztować go również 100 zł. O ile go ktoś zatrzyma. Rowerzystów ukaranych za potrącanie lub spychanie pieszych na chodniku można policzyć na palcach jednej ręki. Są przecież anonimowi i jak nabroją, to po prostu uciekają.
Jeśli jednak kierowca samochodu nie ustąpi pierwszeństwa przy przejeżdżaniu przez chodnik, zapłaci 350 zł. Tym razem pokutuje zapewne przekonanie, że rower jest pojazdem o wiele mniej groźnym niż samochód. Przeczą temu przypadki potrąceń pieszych na chodnikach przez cyklistów, w tym także ze skutkiem śmiertelnym.
A już zupełnie niezrozumiałe jest ulgowe potraktowanie kwestii przewożenia dzieci na rowerze. Za naruszenie wymogu przewożenia dziecka do lat 7 na dodatkowym siodełku rowerzyście grozi tylko 50 zł. Za to kierowca za nieprawidłowe przewożenie dziecka zapłaci 200 zł. i otrzyma 6 punktów. Ludzie! Przecież dziecko nieprawidłowo przewożone na rowerze przez niemądrego tatusia lub bezmyślną mamusię jest narażone na ciężkie obrażenia w takim samym stopniu, jak przewożone w samochodzie. Upadek dziecka z roweru, uderzenie głową o krawężnik są równie groźne, jak w przypadku kolizji samochodów.
Wykroczenia zupełnie niegroźne?
W taryfikatorze punktowym z zupełnie niezrozumiałych powodów pominięto bardzo wiele poważnych wykroczeń. Zobaczcie przykłady:
Za kierowanie pojazdem bez uprawnień albo pomimo orzeczonego przez sąd zakazu nie grozi sprawcy ani jeden punkt, ale za to mandat w wysokości 500 zł. Taki osobnik powinien "z automatu" dostać 25 punktów!
Twórcy prawa okazali się też bardzo łaskawi dla tych kierowców, którzy zagrażają ludziom wsiadającym lub wysiadającym z tramwaju albo uprawiają holowanie na autostradzie. Przewożenie nieoznakowanego ładunku, np. wystających z tyłu pojazdu rur czy stalowych prętów to też nic takiego? Ani jeden punkt za to się nie należy?
Jeden wielki bubel
Przepisy prawa drogowego powinny służyć bezpieczeństwu ruchu, a także pozwalać na represjonowanie, a nawet eliminowanie tych jego uczestników, którzy stwarzają ewidentne zagrożenia. Aby te rezultaty mogły zostać osiągnięte lub chociaż przybliżone, prawo powinno być klarowne i przejrzyste dla kierowców. W naszym kraju mamy coś zupełnie odwrotnego: niedouczonych kierowców posiadających tylko mgliste pojęcie o kodeksie drogowym, natomiast przepisy zawiłe, oderwane od realiów i tworzone przez różnych niekompetentnych urzędasów. Jeden wielki bubel! Dotyczy to zresztą nie tylko taryfikatorów, ale także przepisów o szkoleniu, egzaminowaniu, ustaw i rozporządzeń o znakach itd.
Wszystko kręci się w tym samym sosie, w grupie różnych pseudo-znawców, pseudo-ekspertów, a kierowcy i tak jeżdżą jak chcą, zaś piesi łażą jak im się podoba. Dlatego właśnie jest tyle wypadków, dlatego przodujemy w europejskich statystykach, bo ruchem drogowym nie zajmują się ci, którzy naprawdę się na tym znają.
Może wreszcie czas to zmienić?
Polski kierowca