Ujawniamy kulisy wyścigu Le Mans. Weszliśmy tam, gdzie kibice nie mają wstępu
Kurz po wyścigu Le Mans 2025 już opadł? W takim razie zapraszamy na wycieczkę po miejscach, do których większość kibiców w trakcie zawodów nie ma wstępu. Zaglądamy do garaży mechaników, wchodzimy na tor minuty przed wyścigiem i pokazujemy to, co robią kibice, gdy kierowcy ścigają się między sobą. Spoiler alert - nie wszyscy gorączkowo śledzą bieżące wyniki, bo w Le Mans chodzi o coś więcej niż samą rywalizację.

Spis treści:
Skłamałbym, gdybym napisał, że pasjami śledzę sporty motorowe i jestem na bieżąco z poszczególnymi klasyfikacjami F1, rajdów czy wyścigów długodystansowych. Wizyta w Le Mans była zresztą moją pierwszą, z tym większą ciekawością przyglądałem się nie tylko temu, co dzieje się na torze, ale także temu, co widać poza nim. Przy czym w Le Mans trzeba mieć oczy dookoła głowy, bo organizatorzy i kibice dbają o to, by stworzyć prawdziwe show.

Jak przygotować się na Le Mans?
Podstawa to dobre buty - trzeba się przygotować na to, że w trakcie wyścigowego weekendu będziecie sporo chodzić. Moja średnia z trzech dni to prawie 15 tys. kroków dziennie, a przyznam, że nie zapuszczałem się w najbardziej odległe zakątki toru. Ponad 13-kilometrowa pętla poprowadzona jest częściowo wyłączonymi z ruchu drogami, a najbardziej skrajne miejsca dzieli dystans nawet ponad siedmiu kilometrów. Na szczęście można skorzystać z darmowej podwózki, aby jednak się na nią załapać, trzeba odstać swoje w kolejce. Właśnie, kolejki - przygotujcie się na nie zarówno przed toaletami, jak i sklepami czy barami. Co ciekawe, samo wejście na tor nie trwa specjalnie długo.

Poza obuwiem warto wyposażyć się w czapkę, okulary przeciwsłoneczne i krem do opalania, a także… rozkładane krzesło oraz słuchawki. Te ostatnie polecamy szczególnie tym, którzy wybierają się na tor z dziećmi. Dźwięk wyczynowych silników jest słyszalny niemal przez cały czas.
Warto z odpowiednim wyprzedzeniem zarezerwować nocleg lub znaleźć pole namiotowe. Do Le Mans, miasta, w którym żyje około 150 tys. mieszkańców, przyjechało w tym roku 332 tys. kibiców. Nie musimy chyba mówić, jakie generuje to problemy. Na szczęście w mieście jest linia tramwajowa, która ma pętlę przy samym torze. Wokół obiektu jest też mnóstwo prywatnych i półdzikich miejsc do parkowania, na których można zostawić samochód lub kamper.

Le Mans to nie tylko wyścig, to show
Większość kibiców, sądząc po rejestracjach aut zaparkowanych w okolicy, stanowią Francuzi oraz Anglicy. Atmosfera, szczególnie wśród tych, którzy mieszkają w kamperach, jest iście piknikowa. Można wręcz odnieść wrażenie, że w trakcie wyścigu wielu kibiców niespecjalnie go śledzi. Trudno im się dziwić, wpatrywanie się w tor czy ekran (są oczywiście specjalne strefy do oglądania transmisji) przez 24 godziny to zadanie prawie niewykonalne.

Atrakcji na torze nie brakuje. Największe firmy (Ferrari, Michelin czy Goodyear) mają własne sklepy i strefy, także z rozrywkami dla najmłodszych. Wieczorem, po odstaniu co najmniej kilkunastu minut w kolejce do baru, można wybrać się na koncerty, które kończą się grubo po północy.
Sam spacer po torze i przyległościach to dla miłośników motoryzacji czysta przyjemność. Można spotkać mnóstwo ciekawych pojazdów, co najlepsze, głównie tych z lat 90. i 80. poprzedniego wieku. Królują Porsche 911-tki, francuskie youngtimery (w stylu Peugeotów 205 GTi) czy modele brytyjskiego pochodzenia (TVR-y, Astony Martiny). Można się poczuć jak na salonie samochodowym sprzed 30-40 lat.

Nie brakuje też atrakcji mniej przyziemnych. Dość powiedzieć, że nad Le Mans niemal przez cały czas trwania wyścigu latał ogromny sterowiec, a przed samym startem rundę honorową nad torem wykonały francuskie myśliwce Rafale.
Le Mans od kuchni - grid walk i wizyta u mechaników
Są jednak strefy, gdzie wejść można tylko na specjalnie zaproszenie lub dzięki akredytacji medialnej. Należą do nich między innymi paddock, prosta startowa (w trakcie tak zwanego grid walku, o nim za chwilę) oraz boksy poszczególnych drużyn. Fabryczne teamy oczywiście nie udostępniają swoich garaży ot tak, ale są takie, wśród nich polski zespół Inter Europol Competition, które pozwalają wejść do boksów dziennikarzom nawet w trakcie trwania wyścigu.

Najciekawsza jest oczywiście praca mechaników, którzy przygotowują części, wykonują ostatnie szlify w ustawieniach i generalnie dbają o to, by samochód wytrzymał trudy 24-godzinnego wyścigu. Ich praca przypomina grę dobrze wytrenowanej orkiestry.
Inżynierowie wpatrują się w ekrany, ci od "brudnej" roboty zajmują się mechaniką. Na płotach widać rozwieszone kombinezony kierowców, na zapleczu mechaników przenoszących na przykład kompletny przód samochodu, jeszcze dalej kierowców, którzy przemykają na elektrycznych hulajnogach między boksami a prywatną strefą wypoczynku znajdującą się najczęściej w naczepie ciężarówki. Goście wchodzący do boksów muszą bacznie przestrzegać "toru jazdy", czyli wyklejonej taśmami ścieżki, której nie wolno przekraczać.

Równie ciekawy okazał się grid walk, czyli spacer po prostej startowej odbywający się na kilkadziesiąt minut przed zawodami. Można z bliska zobaczyć nie tylko samochody, które za chwilą ruszą w 24-godzinny wyścig, ale też kierowców, kierowników zespołów oraz specjalnie zaproszonych gości, którzy nadjechali do Le Mans z całego świata. W tym roku można było natknąć się choćby na Orlando Blooma, Rogera Federera czy Zaka Browna. Zdjęcie? Proszę bardzo, wszyscy otwarci i w dobrych humorach pozują do dziesiątek smartfonów.
Spacer po Le Mans
W niedzielny ranek i przedpołudnie najwytrwalsi kibice nadal tłoczą się przy ochronnych barierach, ale wielu po prostu wraca na tor po chociaż kilku godzinach snu. Właśnie zaczyna się najbardziej nerwowa faza wyścigu - kierowcy odczuwają zmęczenie, auta stają się bardziej podatne na awarie.
Po zakończeniu wyścigu i dekoracji, tak jak w przeddzień zawodów, można przejść całą nitkę toru, który mierzy ponad 13,6 km długości.

Najszybsi kierowcy pokonują go w czasie nieco poniżej 3 minut 30 sekund, jadąc ze średnią prędkością około 240 km/h. Na prostej, jak zdradził nam jeden z kierowców fabrycznego teamu Peugeota, maksymalnie da się rozpędzić do 340 km/h!
Żeby odwiedzić Le Mans niekoniecznie trzeba być fanem wyścigów. Zatem - do zobaczenia za rok?