Polski handlarz oszukany przez Niemca. "Zrobili mnie na BMW"
Na popularnym samochodzie handlarze w Polsce zarabiają z reguły między 3 a 5 tys. zł. Nie jest to jednak łatwy kawałek chleba. Albo ciągle się uczysz, albo szybko sam padniesz ofiarą oszustwa. Oto krótka historia o tym, jak polski handlarz dał się złapać "na perełkę" z Niemiec. Jak sam wspomina - "zrobili mnie na BMW".

W skrócie
- Polscy handlarze samochodami zarabiają przeciętnie między 3 a 5 tys. zł na jednym pojeździe, ale wiąże się z tym wiele ryzyka i nauki.
- Historia polskiego handlarza, który padł ofiarą oszustwa kupując BMW z Niemiec, ilustruje trudności w tej branży.
- Polski handlarz opowiada o wyzwaniach związanych z handlem coraz bardziej skomplikowanymi samochodami oraz o naprawach, które są niezbędne.
- Więcej ważnych informacji znajdziesz na stronie głównej Interii
Przypomnijmy - udało mi się namówić na szczerą rozmowę handlarza samochodów z przeszło 15-letnim doświadczeniem. "Mirka", jak - zgodnie z konwencją - ochrzciliśmy go na potrzeby naszego materiału, poznałem blisko dwie dekady temu. Wraz z jego starszym bratem prężnie działaliśmy wówczas w legnickim Automobilklubie. Od tego czasu na rynku motoryzacyjnym zaszły gigantyczne zmiany.
Jak wspomina ten czas "Mirek" żyjący dziś wyłącznie z handlu autami i drobnych napraw blacharsko-lakierniczych? Wiedzieliście np., że Polacy lakierują samochody dużo lepiej iż Niemcy, a oszustwa na placach to codzienność "niemieckich" komisów?
Oddajmy głos mojemu rozmówcy:
- Wszystko zmieniło się całkowicie. Można powiedzieć, że o 180 stopni. Samochody zrobiły się bardziej skomplikowane i bardziej wymagające. Kiedyś otwierałeś maskę i miałeś tylko alternator, często nawet kompresora klimatyzacji ani pompy wspomagania nie było. Kiedyś naprawić te samochody było prościej. Kupowałeś od Niemca samochód, który nie zapalał. Niemcy często opisują usterkę jako "kręci ale nie odpala". Wiele razy zdarzyło mi się kupić samochód z błahostkami, jako "motorschaden".
To jest nauka. Robiąc coś - jakby nie było - ciągle się uczysz. Przykładów wyszukiwania aut uszkodzonych, w których wiesz, co może być nie tak, jest mnóstwo. Mówiąc o czasach wcześniejszych: kupowało się "beemki w dieslu" z rozszczelnionymi pompami progowymi, bo tam bodaj były trzy albo cztery pompy paliwa w Dieslach. Niemcy nie chcieli tego naprawiać, przyjeżdżało to do Polski i nasi już potrafili przywrócić auto do życia.
Ale żeby nie było, że Polska to jest ciemnogród, a Niemcy to oświecony kraj. Oni też naprawiają samochody, ale szybciej rosną im koszty. Tak samo szpachlują samochody, tak samo je spawają i malują.
- O, kolego. Muszę ci przerwać, bo w moim odczuciu to szpachlują i malują dużo gorzej niż Polacy.
- Tak, masz rację. Ze względu na to, że Polacy z gruzu chcą zrobić bezwypadek, u Niemca auto rozbite to auto rozbite.
- Ale nie jest tak, że oszukiwanie na używanych samochodach to wyłącznie domena Polaków...
- Oczywiście. Wielokrotnie naciąłem się na samochód. Wielokrotnie ktoś w Niemczech też mnie oszukał. No umówmy się - nie masz do nikogo pretensji, jesteś odpowiedzialny za własne decyzje.
Przykładowo - kiedyś kupiłem BMW E46. Poliftowe. Przepiękne, "struna". Bardzo chodliwy samochód w tamtym czasie. W benzynie. Z wierzchu jestem zadowolony. Samochód jest faktycznie bezwypadkowy w stanie dziewiczym, wyrwane jest jedynie radio. Auto z niewielkim przebiegiem.
I tu mi się powinna zapalić kontrolka - co bezwypadkowy samochód w pierwszym lakierze robi na subsaharyjskim placu w Niemczech?
Nauka jest taka, że żaden samochód nie idzie do sprzedaży bez powodu. Z samochodem musi coś być nie tak.
- Więc co z nim było nie tak?
- Po przyjeździe do Polski wystawiłem go do sprzedaży. Z transportem z Berlina kosztowało mnie to auto 5 500 zł, po wszystkich kosztach. Wtedy realna cena sprzedaży to jakieś 15 500 zł. Nie wybielam handlarzy, chciałem to sprzedać uczciwie, myślałem, że trafił się naprawdę fajny okaz.
Przyjechał chłopak, kulturalny, młody, w porządku. Sprzedaje ten samochód, dokładam wszystko co do niego dostałem (koła), zapewniam, że z autem jest wszystko w porządku. Nie trzeba było nic ingerować, ja go tylko i wyłącznie odszczurzyłem. Miałem na tym dobry zarobek i w porządku.
Następnego dnia chłopak do mnie dzwoni i bardzo kulturalnie oznajmia, że musi mi oddać ten samochód, bo on kopci jak lokomotywa. Ok, widziałem że to dobre auto, więc nie będzie problemu ze sprzedażą. Odpowiedziałem, że jasna sprawa, przyjeżdżaj. Oddaje ci pieniądze. Rwiemy umowy i cześć.
Przyjechał i faktycznie - auto kopci jak dwusuw. Sam byłem w szoku, ale…. handel. Ja się tym autem przejechałem kilkaset metrów, żeby zobaczyć czy wszystko jest ok. Chłopak się tym autem przejechał z 80 km, wracając do domu. Silnik złapał temperaturę i wtedy okazało się, że zamiast oleju był tam wlany motodoktor. Oddałem mu pieniądze i przeprosiłem. Nie zdawałem sobie sprawy, że auto ma silnik do remontu. Handel to ryzyko, a samochód to 10 000 wirujących części.
- Czym to się skończyło?
Sprzedałem ten samochód jako uszkodzony i do dziś BMW jest moim koszmarem. To było jedno z nielicznych aut, na jakich byłem stratny. I myślę, że finalnie właśnie to nas w tym kręci. Handel samochodami to - jakby nie było - hazard.
Kolejne fragmenty rozmowy prawdziwym handlarzem "Mirkiem" w wkrótce w serwisie motoryzacja.interia.pl