Spowiedź handlarza samochodów. Ile zarabia na aucie sprowadzonym z Niemiec?
Zastanawialiście się kiedyś, ile handlarz zarabia na jednym sprowadzonym z Niemiec aucie? Skąd wie, gdzie i jak tanio kupić samochód, co może być w nim uszkodzone i jak szykuje auta do sprzedaży? Zaprosiłem na kawę prawdziwego handlarza, z którym znamy się od blisko dwudziestu lat. Opowiedział mi kilka ciekawych historii i zdradził kilka tajemnic.

Nie jest łatwo namówić człowieka żyjącego ze sprowadzania samochodów używanych na szczerą rozmowę. Mi się udało. Wiem już, jak to się stało, że para się właśnie takim zajęciem, ile zarabia na sprowadzonym z Niemiec samochodzie i czy faktycznie używane auta importowane to powypadkowy, naprawiany najtańszym kosztem złom. Zapraszam na spowiedź handlarza samochodami.
Ze zrozumiałych względów mój rozmówca nie chce zdradzać tożsamości, wobec czego będziemy nazywać go - jak na przysłowiowego handlarza przystało - Mirkiem. Mirek żyje wyłącznie z handlu samochodami i drobnych napraw blacharsko-lakierniczych. Podkreślam słowo "drobnych", bo nie ma ani własnej ramy z "koniem", ani też chęci, by "bawić się" w czasochłonne odbudowy mocno rozbitych aut. Oddajmy więc głos "Mirkowi".
Jak to się stało, że zająłeś się handlem używanymi samochodami?
- Pamiętałem, że tata przynosił do domu tyle pieniędzy - mówiąc to wskazuje palcami wysokość pliku z wypłatą. To były czasy, gdy pieniążki wypłacali w kasie i przynosiło się do domu pasek z wypłatą - tłumaczy.
I żyliśmy z tego przez miesiąc. Miałem rower, miałem buty. Na tamte czasy - miałem wszystko. Ale kiedyś pojechaliśmy na giełdę do Lubina i nagle za naszą Astrę ojciec dostał taką górę gotówki, że wręcz nie mogłem w to uwierzyć. Oczywiście nie wiedziałem, że on najpierw musiał te pieniądze wydać. Wtedy pomyślałem, że to jest coś, co naprawdę chciałbym w życiu robić.
Zanim przejdziemy do ambitniejszej rozmowy, muszę zadać pytanie nurtujące tysiące polskich internautów. Ile handlarz zarabia na samochodzie i czy w ogóle da się mówić w tym temacie o jakiś prawidłowościach?
- Ciężki temat, bo co auto to osobna historia. Jeśli na popularnym samochodzie zarobisz 5 tys. zł to masz bardzo dobry wynik. Jak policzysz sobie koszty transportu, własnej pracy, fajek wypalonych na placu czy drobnych napraw, to realnie częściej wychodzi koło 3 tys. zł. Mowa oczywiście o autach popularnych, "statystycznych" - 13-15-latkach pokroju Astry, Corsy czy Focusa.
Ale wiem, że często miewasz też dużo lepsze "strzały"?
- Oczywiście. Pamiętasz Mercedesa SL, którym jeździłem niedawno. Kupiłem go za 37 tys. zł, finalnie sprzedałem za 65 tys. zł. Kwota robi wrażenie, ale też musiałem go naprawić, zarejestrować, ubezpieczyć. Realnie zarobek to koło 15 tys. zł.
CLS-a kupiłem kiedyś w Niemczech za 5 tys. euro, a w Polsce sprzedałem za ponad 40 tys. zł. Zdarzają się i takie auta, ale pieniądze nie leżą na ulicy. Musisz wiedzieć, gdzie je kupić, co im może być, gdzie to w Polsce tanio naprawisz itd.
No właśnie. naprawisz. Czy z tym słowem kojarzą ci się dzisiaj jakieś konkretne modele?
- Cała masa. Dajmy na to Audi. Dzisiaj na wsi może nie być przydrożnego krzyża albo kapliczki, ale znajdziesz w tam przynajmniej 2-3 Audi A4 B8. Coraz mniej diesli, coraz więcej benzynowych TFSI. I wszystkie one jadą do Polski z chorobami dziecięcymi. Doskonale wiesz, o czym mówię - nagar, zawory, uszkodzone głowice, pierścienie. Każda jedna to niemiecki "motorschaden".

Ale finalnie Polacy i tak zyskują. W małych firmach potrafią radzić sobie z remontami głowic w bardzo przyzwoitych pieniądzach, a finalnie klient dostaje samochód, który może i jest po remoncie silnika, ale przynajmniej nie przyjechał z dachem na tylnych siedzeniach.
A są jakieś sprawdzone "patenty" na podniesienie marży?
- Cała masa. Ale to raczej nauka niż chęć jakiegoś oszustwa. Ok, stąd wzięło się np. zjawisko "VIN Polizei", że cwaniaki szturmowały okoliczny szrot, zakładali do starego Audi pakiet s-line, skóry z rozbitka i sprzedawali jako pełny "wypas". Ale te czasy to jakaś prehistoria.
Poważnie - handel samochodami to wieczna nauka. Dajmy na to kolor. Całkiem niedawno sprzedawałem Audi A3 "brodacza". I czego się dowiedziałem? Z 10 klientów jacy oglądali samochód 7 to były kobiety. To prawdziwy lep na młode panie, ale jest warunek. Musi być białe! Moja była szara, i od 7 kobiet usłyszałem to samo. No ładne, "ale szkoda że nie białe". Finalnie kupił je mężczyzna.

I widzisz - dla mnie takie białe A3 to najtańsza flotówka "premium" dla przebojowej kierowniczki pizzerni w Dusseldorfie, a w Polsce - marzenie 20-letniej instagramerki. Biały kolor, czarna felga i swój zarobek możesz liczyć x2. Możesz sam sprawdzić (śmiech). Zerknij sobie w ogłoszenia.
No dobrze. Ale cała idea handlu polega na tym, żeby kupić tanio a sprzedać drogo. Jak to zrobić? Żeby wyjść na swoje musisz kupić auto uszkodzone.
- Oczywiście. Dzisiaj szukamy samochodów z usterkami elektryki i z usterkami nadwozia, ale od razu zaznaczam, nikt o zdrowych zmysłach nie kupuje - zaznaczam o zdrowych zmysłach, bo nie mówię, że to się nie dzieje w ogóle - aut po dachowaniach, spalonych, obciętych do połowy itd.
Nie mówię też, że to się nie dzieje. Ale tym zajmują się raczej zakłady blacharskie, które mają sprzęt i możliwości poskładania takiego samochodu. Drobni handlarze nie bawią się w takie rzeczy, bo to się po prostu nie opłaca.
A czy dalej obowiązuje zasada - im młodsze auto tym większe ryzyko kupienia samochodu po konkretnym wypadku?
- Kiedyś tak było, a dziś bywa różnie, bo koszty wzrastają. Rzeczywiście najczęściej rozbitki to auta klasy premium i młodsze rocznikowo. W starszych autach nie wyjdziesz na tym procentowo. Ale problem się już dzisiaj zaczyna robić w cenach części. Kupisz sobie np. takiego Passata B7 bez przodu. Uznajmy, że silnik odpala i jest cały. Musimy do niego kupić dwie chłodnice (woda, klimatyzacja), intercooler, wzmocnienia. I przychodzi ci reflektor. Nikt nie kupi auta na zwykłej "świeczce", zazwyczaj klient chce mieć full led.
Po tym też jest łatwo poznać rozbity samochód. Np. Audi sprowadzone z Ameryki. Już po ogłoszeniu widzę, że powinna być "na ledzie", na automatycznych światłach, bo na przełączniku do świateł ma automatyczne długie i widać, że powinno mieć "matrixy" (oświetlenie matrycowe LED - przyp. red). A samochód finalnie stoi na żółtej lampie z halogenem. Jak stoi taka Audiczka na "świeczkach" to od razu wiadomo, że była po przodzie. Często np. cała stoi w s-line (pakiet wyposażeniowy - przyp. red.). Piszą handlarze - podwójny, potrójny s-line. Patrzysz na nią a ona ma zwykły grill, a powinien być np. plaster miodu.
Dlaczego? Lampa ledowa kosztuje po 5 tys. zł sztuka, a w wielu modelach wchodzi jeszcze ochrona komponentów, czyli kodowanie. No i policzmy to sobie. Dwie lampy, zderzak, maska, grill. I nagle do dołożenia w części zewnętrzne masz jakieś 20 tys. zł. A gdzie trzeba to jeszcze polakierować. Bo przecież taki zderzak to nie jest kawałek plastiku. Mam na myśli kompletny - z halogenami, spryskiwaczami, chromami itd. Zazwyczaj potrzebny jest właśnie zderzak kompletny. I nie daj Boże żeby miał radar. Bo to potrafią być kolejne dziesiątki tysięcy złotych. Znam auta, do których sam radar kosztuje prawie 30 tys. zł
I wracamy do tego, że coraz mniej takich handlarzy jak ja kupuje mocno rozbite samochody. I ze jakość produktu wzrasta.
Kolejne fragmenty rozmowy prawdziwym handlarzem "Mirkiem" w wkrótce w serwisie motoryzacja.interia.pl