Plan rozwoju elektromobilności legł w gruzach. Tak reagują producenci
Rozwój elektromobilności nie idzie tak, jak przewidywali analitycy. Rynek nie tylko nie rośnie, ale wręcz się załamał. Z tego względu najwięksi producenci samochodów na świecie zmuszeni są do zmiany swoich strategii. Sprawdźmy, jak firmy motoryzacyjne wycofują się z aut bateryjnych.
Plany były, a właściwie nadal są, ambitne. Wciąż obowiązują przecież przepisy, zgodnie z którymi od 2035 roku na terenie Unii Europejskiej nie będzie można rejestrować nowych samochodów spalinowych. Jednak wobec tego, co dzieje się na rynku aut bateryjnych, chyba nikt już nie wierzy, że zakaz zostanie utrzymany i faktycznie wejdzie w życie.
Życie bowiem boleśnie zweryfikowało życzeniowe myślenie unijnych urzędników. Okazało się, że grono entuzjastów samochodów elektrycznych jest wąskie i kto miał kupić auto na prąd, to już to zrobił, korzystając z programów dopłat rządowych. Ich zakończenie, w połączeniu z systematycznym podnoszeniem cen aut na prąd, spowodowało załamanie rynku. Np. w Niemczech, które są największym rynkiem motoryzacyjnym w Europie, w roku 2024 sprzedaje się o około 60-70 proc. samochodów elektrycznych mniej niż w rok wcześniej.
W efekcie producenci samochodów, którzy nie chcą zostać z autami bateryjnymi, jak przysłowiowy z Himilsbach z angielskim, zmieniają swoje strategie.
Toyota to największy producent samochodów na świecie, który sprzedaje co roku około 10 mln pojazdów, i który z dużą rezerwą podchodzi do aut bateryjnych. Na początku września japoński dziennik biznesowy Nikkei poinformował, że firma obcina plany produkcyjne aut elektrycznych na 2026 rok o 1/3. W odpowiedzi koncern stwierdził, że nadal zamierza wyprodukować w 2026 roku 1,5 mln aut na prąd (i 3,5 mln - w 2030 roku), jednak te liczby nie są celami, ale punktami odniesienia dla akcjonariuszy. Czytaj: "możemy tyle produkować, ale jak będzie, to pokaże rynek".
Volvo chciało być bardziej elektryczne niż wymagała Unia Europejska i już od 2030 roku produkować wyłącznie auta na prąd. Ale to już nieaktualne. Przy okazji premiery odświeżonego XC90 Volvo podało, że będzie tak długo produkować samochody spalinowe (a właściwie hybrydowe), jak długo ludzie będą chcieli je kupować.
Volkswagen oficjalnie wciąż chce, by w 2030 roku 70 proc. sprzedaży w Europie stanowiły auta elektryczne (i 50 proc - w USA i Chinach). To raczej nie będzie możliwe, wobec dużych kłopotów finansowych koncernu, który ogłosił już, że ze względu na spadającą sprzedaż samochodów elektrycznych, będzie musiał podjąć kroki, jakich nigdy w historii nie podejmował - zamknąć dwa zakłady produkcyjne zlokalizowane w Niemczech. Jednocześnie Volkswagen wypowiada układy zbiorowe z pracownikami, które miały gwarantować zatrudnienie do 2029 roku. To oznacza, że nie tylko może dojść do zamknięcia dwóch fabryk, ale również zwolnień grupowych w kolejnych czterech. Tymczasem Volkswagen zatrudnia w Niemczech 300 tys. osób.
W trudnej sytuacji jest również Ford, który dość mocno postawił na rozwój aut bateryjnych i wydał na nie duże pieniądze, chcąc w 2030 roku w Europie sprzedawać tylko auta bezemisyjne. W sierpniu koncern poinformował, że nakłady inwestycyjne na auta elektryczne zmniejszy z 40 do 30 proc, zwolnione środki przeznaczając na rozwój hybryd, rezygnuje z planów produkcji elektrycznych SUV-ów i zawiesza prace nad nową elektryczną wersją pickupa F-150. Rok 2030 jako ten, w którym Ford zrezygnuje z silników spalinowych jest już raczej nierealny.
Porsche to producent, który bardzo dużo zarabia na swoich samochodach, więc nie musi wykonywać nerwowych ruchów. Firma poinformowała jedynie, że nie przywiązuje się szczególnie do swojego planu, by w 2030 roku 80 proc. sprzedaży stanowiły samochody elektryczne. Wszystko będzie zależało od sytuacji rynkowej i popytu.
Z kolei Renault należało do grona producentów, którzy od 2030 zamierzali sprzedawać wyłącznie auta elektryczne. Ta strategia została niedawno zmieniona. Obecnie francuski koncern zamierza po 2030 roku oferować zarówno samochody elektryczne, jak i spalinowe (hybrydowe).
Swoje plany zweryfikował również Mercedes, który chciał, by już w 2025 roku połowę sprzedaży stanowiły auta bateryjne, zaś od 2030 roku planował być marką wyłącznie elektryczną. Obecnie chce dążyć do tego by w 2030 roku elektryki odpowiadały za połowę sprzedaży.
To, co się dzieje na rynku samochodów elektrycznych pokazuje, że nie da się jednym podpisem dokonać tak olbrzymiej zmiany, jak przestawienie motoryzacji z silników spalinowych na elektryczne. Jedynym krajem, w którym plan rozwoju elektromobilności się powiódł jest Norwegia, ale to państwo specyficzne. Przede wszystkim jest niezwykle bogate, a swoją zamożność nadal buduje na eksporcie paliw kopalnych - ropy naftowej i gazu ziemnego. Ponadto to kraj o niezwykle taniej energii elektrycznej, która niemal w całości jest pozyskiwana z odnawialnych źródeł, w większości - elektrowni wodnych. Ponadto już lata temu wprowadzono tam tak wysokie podatki na auta spalinowe, że były one droższe o ponad połowę niż w innych krajach, a w konsekwencji droższe od porównywalnych elektryków. Kupno elektryków zwyczajnie Norwegom się więc opłacało, ale w tak specyficznej sytuacji nie znajduje się żaden inny kraj europejski.