Bunt przeciw polityce UE. Już w przyszłym roku miliony osób mogą stracić pracę

Już niedługo bo w styczniu 2025 roku wejdą w życie nowe normy emisji CO2, narzucone producentom samochodów przez Unię Europejską. Ci wydawali się być na to gotowi, ale w obliczu nagłych zmian na rynku i spadku sprzedaży aut elektrycznych, znaleźli się w niezwykle trudnej sytuacji. Mają w perspektywie albo płacenie kar idących w miliardy euro, albo rezygnację z produkcji milionów samochodów, a w konsekwencji zamykanie kolejnych fabryk i masowe zwolnienia. Zapobiec temu ma dokument z propozycją ratowania europejskiej motoryzacji, jaki ma trafić do Komisji Europejskiej.

Jeśli nowe normy CO2 nie zostaną odroczone, producenci samochodów przewidują ogromną falę zwolnień
Jeśli nowe normy CO2 nie zostaną odroczone, producenci samochodów przewidują ogromną falę zwolnieńmateriały prasowe

Producenci samochodów chcą zmian w normach CO2

Europejskie Stowarzyszenie Producentów Pojazdów przygotowało dokument, który zamierza przedstawić Komisji Europejskiej, wzywający do przesunięcia o dwa lata daty wprowadzenia nowych norm emisji CO2. Zgodnie z wcześniej przyjętym planem, od 2025 roku średnia norma emisji wynosić będzie 93,6 g CO2/km, podczas gdy obecnie jest to 120 g CO2/km.

W projekcie tego dokumentu, do którego dotarł Bloomberg, czytamy między innymi o tym, dlaczego konieczna jest zmiana wcześniejszych ustaleń.

Unia Europejska przeżywa teraz kryzys, spowodowany niskim zainteresowaniem klientów samochodami elektrycznymi oraz nieuczciwą konkurencją ze strony producentów spoza wspólnoty. Oznacza to, że europejska branża motoryzacyjna nie będzie w stanie sprostać wymaganym redukcjom emisji.

Autorzy dokumentu wskazują także na przewidywane skutki pozostania przy obecnych planach redukcji CO2:

Europejski przemysł samochodowy nie będzie miał innego wyjścia, niż znacząco ograniczyć produkcję, co zagrozi milionom miejsc pracy w Unii Europejskiej, zaszkodzi konsumentom i negatywnie wpłynie na unijną konkurencyjność i bezpieczeństwo ekonomiczne.

Na temat takich postulatów bardzo negatywnie wypowiedziała się lobbystyczna organizacja Transport&Environment, która określiła ją "absurdalną":

Podejście lobby producentów samochodów jest absurdalne. Producenci zarobili ponad 130 mld euro od 2022 roku i mieli lata na to, by przygotować się na osiągnięcie wyznaczonych celów. Teraz starają się wywołać stan wyjątkowy, aby nadal mogli sprzedawać swoje trujące samochody.

Dlaczego producenci aut nie spełnią nowych norm CO2?

Aby lepiej zrozumieć problem nowych norm CO2 oraz strony sporu wokół niego, trzeba zarysować szerszy kontekst. Podczas gdy większość osób ma w głowie tylko 2035 rok, czyli datę zakazu sprzedaży nowych samochodów spalinowych na terenie UE, ustaleń Komisji Europejskiej było więcej. Nie tylko określono moment, gdy auta spalinowe mają zniknąć z oferty producentów, ale także wyznaczono kroki prowadzące do tego celu.

Pierwszym z nich była redukcja średniej emisji CO2 nowych samochodów do obecnego poziomu 120 g CO2/km. Wielu producentów nie spełniło tego wymogu i zapłacili wtedy w sumie 2,2 mld euro kar. Przez kolejne lata żadnych kar już nie było, ale nadchodząca nowa norma 93,6 g CO2/km stwarza prawdziwie poważny problem. Taka emisja jest nieznacznie niższa, niż możliwości oszczędnego napędu hybrydowego w kompaktowym samochodzie. Nawet więc koncern taki jak Toyota nie spełnia obecnie wymaganych norm (obecnie jego średnia emisja CO2 to 105 g), chociaż sprzedaje niemal wyłącznie hybrydy. Swobodnie mieszczące się w normach hybrydy plug-in są rozwiązaniem znacznie droższym i mało popularnym.

Firmy motoryzacyjne były jednak spokojne o spełnienie przyszłorocznych norm, ponieważ średnią wylicza się na podstawie emisji wszystkich sprzedanych samochodów. Dzięki temu oferując auta elektryczne, można znacząco obniżyć swój łączny wynik i uniknąć unijnych kar. Tym czego producenci nie przewidzieli, było to, że kolejne kraje europejskie zaczną wycofywać się w 2023 roku z dopłat do aut elektrycznych, a ich sprzedaż załamie się. W lipcu bieżącego roku była ona w całej UE niższa o 10,8 proc. niż rok temu, zaś sierpniowy spadek zainteresowania elektrykami w Niemczech wyniósł aż 69 proc. Podczas gdy prognozy wskazywały coraz większe wzrosty, mamy coraz większe spadki.

Co więcej jak przyznał Arno Antlitz, dyrektor finansowy Volkswagena, europejski rynek samochodowy nie podniósł się po pandemii i sprzedaż aut jest mniejsza o około 2 mln, niż w najlepszym okresie przedpandemicznym. Sam Volkswagen stracił sprzedaż około 500 tys. samochodów, co odpowiada mocom produkcyjnym dwóch fabryk (i chce właśnie dwie fabryki zamknąć), co jest najbardziej jaskrawym przykładem problemów europejskiej motoryzacji. Szczególnie zwracającym uwagę, ponieważ to właśnie Volkswagen rozpoczął za sprawą ID.3 zupełnie nową gamę modelową, która miała docelowo zastąpić tę spalinową. Dziś już wiemy, że ID.3 nie będzie miał następcy, a producent wróci do oferowania po prostu elektrycznej wersji Golfa. Podobnie Mercedes stworzył całą linię elektrycznych modeli EQ, ale dziś przyznaje, że był to pomysł chybiony. Fiat z kolei będzie pierwszym producentem, który przerobi swój wyłącznie elektryczny model (500e) na spalinowy, ponieważ elektryczna wersja się nie sprzedaje, a spalinowy poprzednik zniknął już z rynku. Póki co na miesiąc zawieszono produkcję 500e z uwagi na znacznie mniejszą niż oczekiwana sprzedaż. Kolejni producenci też wycofują się ze swoich deklaracji oferowania wyłącznie aut elektrycznych (na przykład Mercedes i Volvo miały to robić już w 2030 roku), ponieważ nic nie wskazuje na to, by ich klienci byli tym zainteresowani.

Co czeka europejską motoryzację, jeśli wejdą w życie nowe normy CO2?

A co się stanie, jeśli Komisja Europejska nie zgodzi się na przesunięcie wprowadzenia nowych norm CO2 o dwa lata? Jak stwierdził Luca de Meo, dyrektor generalny Renault, ale także zdaniem innych ekspertów, scenariusze są dwa. Po pierwsze producenci samochodów mogą pozostawić swoją obecną ofertę i w konsekwencji zapłacić 15 mld euro kar plus kolejne 3 mld euro za przekroczenia emisji przez pojazdy dostawcze.

Alternatywa to takie ograniczenie swojej oferty oraz dostępności poszczególnych modeli, aby nie została przekroczona norma CO2. Każdy gram dwutlenku węgla ponad limit oznacza karę 95 euro, pomnożoną przez liczbę sprzedanych samochodów. Przykładowo Volkswagen w 2020 roku nie zmieścił się w normie o 0,75 g, więc musiał zapłacić 100 mln euro kary. Nie może więc być mowy o nawet najmniejszym przekroczeniu limitu. Producenci sprzedawaliby więc swoim klientom auta spalinowe dopiero wtedy, gdy odpowiednia liczba osób kupiłaby modele elektryczne, dające odpowiedni zapas w bilansie CO2. Według ekspertów oznaczałoby to spadek sprzedaży samochodów w Europie o 2,5 mln.

Wiele wskazuje na to, że producenci, postawieni pod ścianą, wybiorą drogę uniknięcia kar, kosztem znacznie mniejszych zysków. I przed takim scenariuszem właśnie ostrzega Europejskie Stowarzyszenie Producentów Pojazdów. Scenariuszem o tyle groźnym, że lukę po ofercie firm ze Starego Kontynentu, chętnie wypełnią producenci z Chin, którzy już teraz stanowią dla nich groźną konkurencję.

66 wykroczeń w ciągu trzech godzin akcji z dronemMałopolska PolicjaPolicja
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas