Handlarz o nowych autach. Cofnęły się z trwałością do czasów Poloneza
Auta, którymi "Niemiec jeździł do kościoła" to rzadkość, ale nasz rozmówca - handlarz samochodowy z przeszło 15-letnim stażem - potwierdza, że takie samochody też się trafiają. Zdradza, jak ich szukać i wyjaśnia, dlaczego woli handlować Mercedesami niż Dacią. Szczerze odpowiada też na pytania o cofanie liczników. Twierdzi, że klienci boją się dużych przebiegów, bo auta cofnęły się z trwałością do czasów PRL.

Zapraszam na kolejną część mojej rozmowy z zaprzyjaźnionym handlarzem samochodów. "Mirek" (fikcyjne imię na potrzeby publikacji), to autentyczna postać, którą poznałem dobre dwie dekady temu, gdy - wraz z jego starszym bratem - prężnie działaliśmy w legnickim automobilklubie. Zapytałem go, czy rzeczywiście da się kupić mityczne "perełki", którymi Niemiec jeździł do kościoła. Przy okazji dowiedziałem się, dlaczego woli kupować używane Mercedesy niż Dacie?
Wróćmy więc do naszej rozmowy:
- A powiedz nam tak szczerze, czy rzeczywiście da się kupić samochody, którymi mityczny Niemiec jeździł w niedziele do kościoła? Jeśli tak, gdzie i jak ich szukać?
- Handel to zawsze czysta loteria. Nie wiesz, co kupujesz. Paradoksalnie, ani cena, ani rok produkcji niczego nie gwarantują. Ale faktycznie z czasem mam z tym coraz mniej problemów.
Kupuje świeższe samochody, za większe pieniądze. Prosty przykład - droższe samochody są z reguły dużo droższe w naprawach, ale też lepiej serwisowane. Jeżeli kogoś tam stać na Mercedesa E-klasę jest większe prawdopodobieństwo, że raz w roku pojedzie do ASO i powie, żeby mu ten samochód uczciwie przeserwisowali. I raz w roku zapłaci fakturę 2-3 tys. czy 4 tys. euro.
Dalej - kupując kabrioleta masz też dużo większe szanse żeby kupić coś w całkiem dobrym stanie technicznym, bo a - to samochody sezonowe, b - "wynalazki" kupowane przez ludzi, których "stać". Kupiłem takich aut kilka i po samych ogłoszeniach już widać, że jest w czym przebierać. Tak, trafiają się takie auta "do kościoła". Często to np. duże benzyny i właśnie wynalazki - kabriolety, coupe, jakieś wersje specjalne.
Dobry przykład to wspomniane E46 - da się kupić bardzo zadbane 20-paroletnie BMW z dużą benzyną i w kabriolecie, w świetnym stanie. Niemal nie wymagające wkładu finansowego.
- Niemal… A czy wciąż są jakieś pewniaki, które w Polsce sprzeda się zawsze?
- Jedziemy po auto i każdy handlarz ma jakiś plan. Ma swoich klientów, ma pomysł na sprzedaż. Od dwudziestu lat królem w Polsce jest np. Opel Astra. Jest najtańszy, najmłodszy i - umówmy się - te Ople po prostu działają. Przez chwilę, ale działają (śmiech).
- To jak wygląda plan na klienta i samochód?
- Jedziesz po auto i ustawiasz swoje suwaczki. Z doświadczenia: raczej kombi, jeśli benzyna to z tych małych. Np. 1,4 l Turbo. Jeśli diesel to generalnie z tych większych.
Ale musisz mieć na ten samochód pomysł. Albo go sprzedajesz "jak stoi". Odszczurzasz, dokładasz do ceny finalnej swoje koszty. Liczysz wszystko: paliwo, lawetę, fajki, kebaba którego zjadłeś na placu czy stówkę, jaką odpaliłeś koledze, żeby nie jechać gdzieś daleko samemu. Za to wszystko finalnie płaci klient. Czyli kupujesz - sprzedajesz, reszta cię nie interesuje. Nie rejestrujesz takiego auta itd.
Albo plan B. Masz na samochód klienta. Ten może być świeży, nigdy do ciebie nie wróci, więc możesz przymknąć oko na wiele rzeczy. Ale mam też kilku klientów stałych, którzy kupili u mnie po kilka samochodów. Takiego klienta nie możesz zaniedbać, on musi dostać nie auto tylko produkt.
- A co oznacza w praktyce plan B?
- Wtedy auto wieszamy na podnośniku i robimy wszystko tak, żeby klient nie miał pretensji i miał jak najlepsze wrażenie na pierwszym badaniu technicznym.
- A co wymieniacie w ramach takiej ścieżki zdrowia?
- Doskonale wiesz, że w 15-letnim samochodzie to jest loteria, a im dokładniejszy przegląd tym więcej kłopotów. Może być dosłownie wszystko. Widziałem auta, które miały 120 tys. km przebiegu i nie dotykaliśmy nic, widziałem takie, co miały po 220 tys. km przejechanych po mieście i rozsypane było totalnie wszystko. Kompletne zawieszenie. Wybite sworznie, drążki, połamane sprężyny, wylane amortyzatory, huczące łożyska w kołach. Loteria. Tu się zaczyna problem.
- Czy dostrzegasz przemianę pokoleniową w polskich klientach? Czy oni już zdają sobie sprawę, że kupując np. stare auto segmentu premium nabywają niszczarkę do pieniędzy? Czy świadomość wzrosła?
- Myślę, że zmalała nawet. Kiedyś mężczyźni mieli więcej pojęcia o technice. Przychodzili - blacharsko ok. Tu cieknie. Dobra zmienię sobie uszczelniacz. Ile Pan chce? Tyle nie dam. Opuszcza Pan 5 stów i na bak paliwa, zabieram samochód i nie dzwonię. Podawałeś mu rękę, odjeżdżał uśmiechnięty. Wymieniał sobie tuleje czy uszczelkę i był zadowolony.
Kiedyś przyjeżdżał przeciętny człowiek po przeciętny samochód i on twardo stąpał po ziemi. Widział, jaki jest faktyczny stan tego pojazdu. Nie wiem skąd, ale on to wiedział. Dzisiaj jest tak, że statystyczny Jan Kowalski przychodzi i dla niego to jest czarna magia.
A jeszcze 15 lat temu żaden klient by nie zadzwonił, bo odnoszę wrażenie, że wręcz się wstydzili. Tak po prostu, po męsku się wstydzili. Jak to - ja sobie nie wymienię amortyzatora czy łożyska? Ja sobie nie wymienię klocków? Ja sobie nie wymienię tarczy? To była ujma na męskiej dumie.
A dzisiaj potrafisz dostać smsa grożącego ci sądem i prokuraturą za pękniętą sprężynę. Gdzie to jest eksploatacja. Przecież pęknięta sprężyna to jest historia jednej dziury w Polsce.
- A czy Polacy dalej chcą być oszukiwani przy kupnie samochodu?
Tak, oczywiście. Masz prosty przykład mojego srebrnego Mercedesa. Nie cofnąłem mu licznika. Dołożyłem temu autu chyba z 250 tys. km. Sam wiesz, jak samochód wyglądał - był nadal w oryginalnym lakierze. Na liczniku miał jakieś 460 tys. km i sprzedałem ten samochód uczciwie i sprzedałem go za bezcen.
Gdybym po zakupie cofnął mu licznik, dzisiaj ten samochód miałby 200 tys. km. Miałbym dużo więcej telefonów i dużo lepszą cenę bym uzyskał. Samochód był ładny i mogłem mu cofnąć licznik (śmiech). No ok, nie mogłem. Bo był zarejestrowany w Polsce (śmiech).
- To jak dziś wygląda kwestia cofania liczników? Cofają czy nie, a jak tak, to kiedy?
- Paradoksalnie, w moim środowisku to zjawisko marginalne. Robią to tylko ludzie, którzy naprawdę lubią ryzykować. Handlarze, którzy mają swoich stałych klientów raczej zaczynają się szanować. Chcemy mieć produkt - coraz fajniejsze auta, które mają prawdziwe przebiegi.
A czy klienci nie boją się tych przebiegów? Sam wiesz, kiedyś barierą psychologiczną było 200 tys. km…
Nadal tak jest. Nadal, bo silniki cofnęły się z wytrzymałością do czasów Poloneza. Już nie ma samochodów, które kręciły po 500 czy 600 tys. km, jak to było 15 lat temu.
Kolejne fragmenty rozmowy prawdziwym handlarzem "Mirkiem" w wkrótce w serwisie motoryzacja.interia.pl