Samochód to doskonałe miejsce do zarażenia się koronawirusem

Pandemia koronawirusa z rozmachem weszła w drugą fazę i obecnie notujemy po kilka tysięcy zakażeń każdego dnia. Oczywiście są ludzie, którzy uważają, że żadnej epidemii nie ma, że COVID-19 to tylko odmiana grypy, że koronawirus to efekt jakiegoś międzynarodowego spisku itd. Zdanie zmieniają dopiero wtedy, gdy zachorują.

article cover
Getty Images

Nie zamierzam, rzecz jasna, przekonywać o istnieniu koronawirusa tych, którzy i tak wiedzą lepiej, chociaż nie są żadnymi specjalistami. Bardzo podobnie jest zresztą z przepisami ruchu drogowego - gdy piszę o nich, zawsze znajdą się domorośli "specjaliści", którzy w komentarzach krzyczą "nieprawda, bzdura" itp. Nie potrafią oczywiście przedstawić żadnego merytorycznego argumentu uzasadniającego ich poglądy, ale mimo to wiedzą lepiej...

Takich zapewne nikt ani nic nie przekona, no może z wyjątkiem samego koronawirusa. W San Antonio (USA) pewien młody człowiek wybrał się na imprezę covidową. Jej zasada polegała na tym, że jeden z uczestników był już zarażony, a pozostali chcieli udowodnić, że to nic groźnego. Uczestnik tego party trafił w ciężkim stanie pod respirator i dopiero wtedy zmienił zdanie, przekonał się, że koronawirus jednak jest groźny.

W samochodzie jak w małej klatce

Najczęściej do zarażenia się koronawirusem dochodzi drogą kropelkową, czyli wtedy, gdy nosiciel wirusa emituje go w wydychanym powietrzu i zakażone drobinki śliny unoszące się wokół tej osoby zostaną wchłonięte do dróg oddechowych innego człowieka. U wielu ludzi wyrobiło się zupełnie błędne przekonanie, że zarażenie się drogą kropelkową jest możliwe tylko wtedy, gdy nosiciel wirusa kicha lub kaszle. Jest to nieprawda. Każdy z nas oddychając, mówiąc, ziewając wydycha powietrze, a wraz z nim drobniutkie kropelki wody zwane aerozolami. Różnica polega tylko na tym, że osoba kaszląca lub kichająca wyrzuca ustami i nosem te aerozole na znacznie większą odległość, dochodzącą nawet do 2-3 metrów. W przypadku normalnego oddychania czy mowy aerozole są wyrzucane na odległość około 0,5 metra. Obejrzyjcie filmik, który doskonale ilustruje to zjawisko:

Im mniejsze pomieszczenie, w którym znajdujemy się wraz z nosicielem wirusa, tym większe prawdopodobieństwo zarażenia się koronawirusem.

Porównajcie sobie kubaturę choćby małego pokoju z kubaturą kabiny pasażerskiej samochodu. Kubatura niewielkiego pokoju o powierzchni 9 m2 wynosi około 70 m3, natomiast kubatura przeciętnego samochodu osobowego wynosi, 4-6 m3, a więc jest ponad dziesięciokrotnie mniejsza. Z samochodem może konkurować jeszcze... winda, która również ma bardzo małą kubaturę, a przez to też jest niebezpieczna. Tyle tylko, że widną jedziemy znacznie krócej, niż samochodem.

Amerykańska organizacja będąca odpowiednikiem naszego GIS-u, CDC (Centers for Disease Control and Prevention) opublikowała ostatnio informację "How Covid-19 spreads" w której omówione są m.in. zagrożenia związane z podróżowaniem samochodem. Warto też przytoczyć interesujące opracowanie trzech naukowców: Josepha Allena, Jacka Spenglera i Richarda Corsi opublikowane w czasopiśmie "USA  Today" . Jego autorzy poddali szczegółowej analizie rozprzestrzenianie się koronawirusa we wnętrzu samochodu.

Piszą oni między innymi: "W samochodzie łatwiej jest przekazać tego wirusa, niż ci się to wydaje. Możesz nie wiedzieć, że dzieje się tak nie tylko wtedy, gdy kaszlesz lub kichasz. Uwalniasz również aerozole, kiedy tylko mówisz, a nawet kiedy normalnie oddychasz". Obecność we wnętrzu auta osoby zarażonej koronawirusem daje niemal stuprocentową szansę, że pozostali pasażerowie samochodu również zarażą się nim. Szczególnie prawdopodobne jest to wtedy, gdy okna w aucie są szczelnie zamknięte albo włączony jest zamknięty obiekt powietrza.

Oczywiście jeśli podróżujecie autem ze swoją rodziną, z którą i tak przebywacie w domu, to szczególnego zagrożenia w samochodzie nie ma. Jeżeli jednak do waszego auta wsiada "obcy" pasażer, czyli np. kolega, znajomy, ciocia, kuzynka itp. to stopień zagrożenia gwałtownie wzrasta. Te osoby na co dzień nie mieszkają z wami, a kontakt z nimi na ulicy czy nawet w jakimś większym pomieszczeniu nie jest tak bardzo niebezpieczny. Natomiast w samochodzie macie możliwość pełnej "inhalacji" powietrzem wydychanym przez osoby jadące z wami. I na odwrót - wasi pasażerowie chcąc nie chcąc wchłaniają do płuc to, co wy wydychacie.

W takich przypadkach powinniście koniecznie założyć maseczkę i uchylić okna w aucie. Maseczka nie zapewnia wprawdzie stuprocentowej ochrony przed zarażeniem, ale stwarza duże ograniczenie w przestrzennej emisji wirusa. Otwarte okna umożliwiają natomiast cyrkulację czyli wymianę powietrza we wnętrzu samochodu. Pamiętajcie o tym zwłaszcza, jeżeli będziecie przewozić osobę starszą, np. waszą matkę, ojca, babcię, dziadka. Przed taką podróżą przewietrzcie dokładnie wnętrze auta i załóżcie maseczkę. Z otwieraniem okna trzeba jednak uważać, bo przeciąg może łatwo wywołać przeziębienie u starszej osoby.

Być może wielu z was zaprotestuje: po co mam zakładać maskę, wietrzyć samochód? Przecież jestem zdrowy. Przypominam zatem, że znaczna część ludzi, zwłaszcza młodych, przechodzi koronawirusa bezobjawowo. Nie oznacza to jednak, że takie osoby nie zarażają innych. Chyba nie chcesz mieć na sumieniu bliskich ci osób?

Kierownica i dźwignia biegów doskonałymi nosicielami koronawirusa

Mało kto zdaje sobie sprawę, że przyrządy sterowania samochodem, a w szczególności kierownica i dźwignia zmiany biegów są elementami, na których może zalegać koronawirus, a także mnóstwo innych chorobotwórczych drobnoustrojów. Dlaczego?

Kierownicy dotykamy cały czas, chwytamy ją w różnych miejscach, obracamy. Nie zawsze nasze dłonie są sterylne. Wręcz przeciwnie! Dotykamy klamek, drzwi w sklepie czy uchwytu dystrybutora paliwowego. Dotykamy także nieustannie swojego telefonu. Tą droga mamy możliwość przeniesienia koronawirusa na kierownicę, dźwignię zmiany biegów, klamki w aucie.

Podczas jazdy samochodem bardzo często dotykamy odruchowo ust, nosa, przecieramy oczy. W ten sposób również możemy zarazić się koronawirusem, a na powierzchniach plastikowych jest on w stanie przetrwać nawet trzy doby. Dlatego niezwykle istotne jest odkażanie rąk po wejściu do samochodu, a także odkażanie kierownicy i innych przyrządów sterowania pojazdem. Spójrzcie na filmik:

Przypominam jednak, że najskuteczniejsze są te środki odkażające, które zawierają około 70% alkoholu. Takie odkażenie kierownicy i innych elementów wnętrza auta zajmuje kilka minut, ale bardzo skutecznie wpływa na nasze bezpieczeństwo. Gorąco polecam odkażenie rąk po każdym wejściu do samochodu, aby nie przenosić wirusa na jego elementy.

A tak na marginesie bardzo rzadko widuję, by ktoś czyścił kierownicę. Zdarza się, że jest ona oblepiona tłuszczem z frytek czy hamburgerów, cała się klei, aż nieprzyjemnie jej dotykać. Doskonałe siedlisko dla różnych zarazków. No cóż, czystość kierownicy świadczy o poziomie świadomości kierowcy.  

Ludzie przestali być ostrożni

W marcu i kwietniu, kiedy epidemia dopiero się rozwijała, większość ludzi była pełna obaw, a nawet strachu. Warto przypomnieć, że wtedy mieliśmy średnio 200-300 zakażeń dziennie, dziś mamy kilka tysięcy. Wtedy ludzie uważali, nosili maseczki, zachowywali odpowiedni dystans od innych osób. Oczywiście były wyjątki (to ci, którzy zawsze wiedzą lepiej), ale nieliczne. Potem jednak obostrzenia zaczęto luzować, nadeszły wakacje. Znaczna część ludzi nie spotkała się bezpośrednio z zagrożeniem koronawirusem, nikt w rodzinie i wśród znajomych nie zachorował (albo zaraził się i nawet o tym nie wiedział).

W wyniku tego ludzie przestali bać się koronawirusa, przestali przestrzegać elementarnych środków ostrożności. Koncerty, wesela, imprezy ruszyły pełną parą. Wielu wybitnych polskich wirusologów ostrzegało, jak niebezpieczne jest to zjawisko. To właśnie całkowite wyluzowanie się społeczeństwa, utwierdzenie się w przekonaniu, że koronawirusa nie ma albo jest on tylko odmianą grypy sprawiło, iż Covid-19 przystąpił obecnie do zmasowanego ataku.

Tak zwani "koronasceptycy" wylegli ostatnio na ulicę, aby przekonać społeczeńśtwo, że gwałtowny wzrost zakażeń, to dowód na to, że epidemii nie maWojciech StróżykReporter

Gdyby wirus u każdej zarażonej osoby wywoływał ciężkie objawy, a ponadto gdyby miał wielkość muchy lub komara i było go widać, ludzie uważaliby o wiele bardziej. Najbardziej groźne w przypadku koronawirusa jest to, że znaczna część osób zarażonych nie ma żadnych objawów. Osoby w ciężkim stanie trafiają na oddziały zakaźne i jeśli mogą kogoś zarazić, to tylko personel szpitala. Natomiast ci pozornie zdrowi, czyli bezobjawowi nosiciele są wśród nas. I zarażają!

Nie jest też prawdą, że koronawirus to tylko odmiana grypy. Od ubiegłej zimy do dzisiaj na grypę zachorowało w Polsce 3 769 480 osób, ale zmarły tylko 64 osoby. Koronawirusem zaraziło się 130 210, a zmarło aż 3039. Oznacza to, że wskaźnik śmiertelności w przypadku grypy wynosi 0,002, natomiast w przypadku koronawirusa 2,4, czyli z powodu grypy na 1000 chorych umierają 2 osoby, a z powodu koronawirusa 24 osoby.

Nawet jeśli jesteś okazem zdrowia i uważasz, że masz bardzo wysoką odporność, też możesz być nosicielem koronawirusa. Czy masz prawo lekceważyć to zagrożenie i narażać na niebezpieczeństwo innych? Każdy z was musi sobie odpowiedzieć na to pytanie. Człowiek mądry i rozsądny słucha opinii fachowców, wirusologów i epidemiologów. Stara się myśleć i uważać, zachowywać środki ostrożności. Człowiek prosty, o niskiej świadomości, słucha plotek, opinii znajomych czy kolegów, bo opinie profesjonalistów są dla niego zbyt trudne do zrozumienia i niewygodne.

Sam zdecyduj, w której jesteś grupie.

Polski kierowca

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas