Jak powstrzymać niebezpiecznego dziadka?

Czy samochodem może kierować osoba, która jest upośledzona psychicznie, wręcz niepoczytalna, a w dodatku cierpiąca na bardzo poważne zaburzenia koordynacji psychoruchowej? Okazuje się, że w naszym kraju tak. W majestacie prawa.

To wcale nie są żarty. Historia, którą pragnę wam przedstawić, jest jak najbardziej autentyczna. W pobliżu mojego domu mieszka starszy, schorowany, 97-letni mężczyzna. Z okien mam widok na parking, a więc mogę obserwować jego motoryzacyjne poczynania.

Ten pan od wielu lat jeździł tym samym autem, sfatygowanym Fiatem Uno. Niestety, w ostatnim roku stan jego zdrowia wybitnie się pogorszył. Do tego stopnia, że staruszek porusza się za pomocą balkoniku. Aż przykro patrzeć, kiedy wychodzi z domu i posuwa się z trudem, a przy tym cały dygoce, z ledwością powłócząc stopami.

Reklama

Niestety, degradacji uległa także psychika tego mężczyzny.

Nie wie, że już nie może jeździć

Któregoś dnia usłyszałem jakiś dziwny chrobot. Wyjrzałem przez okno i zobaczyłem, że bohater tego opowiadania wjeżdża właśnie na parking. Tyle tylko, że bokiem auta i lusterkiem ociera się o stalową bramę wjazdową. Mimo, że szerokość wjazdu wynosi 4 metry, kierowca nie trafił w środek bramy i obtarł bok auta.

Kilka dni później, wracając do domu, dostrzegłem, że jego Fiacik cofa się powoli po ulicy i za chwilę uderzy w zaparkowany samochód. Okazało się, że kierowca zamyślił się i nawet nie zauważył, że auto porusza się bez jego kontroli. Na szczęście zdążyłem wskoczyć prawymi drzwiami i zaciągnąć hamulec ręczny.

Wtedy właśnie nabrałem wątpliwości, czy ten stary człowiek jest w pełni świadomy tego, co robi. Widziałem że samo przełożenie stopy z pedału gazu na hamulec zajmuje mu kilkanaście sekund!

- Niech pan nie jeździ - poprosiłem łagodnie. - Wyrządzi pan jakąś szkodę albo spowoduje nieszczęście. Przecież pan nawet nie zauważył, że samochód się toczy. Za chwilę uderzyłby pan w auto stojące za nami.

- A co pan mi opowiada takie bzdury! - oburzył się. - Co to w ogóle pana obchodzi?!

Co to mnie obchodzi?

Nie lubię mieszać się w czyjeś sprawy i ingerować w życie innych ludzi.  Następne wydarzenie skłoniło mnie jednak do działania. Upłynęło kilkanaście dni i kiedy pracowałem przy komputerze, pisząc dla was kolejny tekst, usłyszałem  jakieś krzyki dobiegające z ulicy. Okazało się, że znowu sprawcą niebezpiecznego zdarzenia był ten sam człowiek.  Gdy wyjeżdżał tyłem z posesji, o mało nie potrącił  10-letniej dziewczynki, idącej chodnikiem. Po prostu gwałtownie dodał gazu, nie zwracając uwagi na to, co dzieje się za samochodem. Tyłem samochodu wpakował się na chodnik. Na szczęście dziecko zdołało odskoczyć. A krzyki pochodziły od przechodniów, którzy widzieli to zdarzenie i wyrażali swoje oburzenie.

Starszy pan nie czuł się bynajmniej winny, co więcej, pouczał  przerażoną dziewczynkę, że  to jej wina, bo "powinna uważać".

Nie wytrzymałem i poszedłem porozmawiać z żoną staruszka. Ta pani jest od niego  młodsza, w pełni sprawna umysłowo i fizycznie. Niestety, chyba za mało stanowcza i właściwie bezsilna.

- Co ja mogę zrobić, proszą pana?  Wiem, że on jeździ, mówię mu, by dał sobie spokój, ale to jest tyran, on wrzeszczy na mnie i grozi, że wyrzuci mnie z domu. A to jest jego mieszkanie.

- A co będzie, jak pani mąż kogoś zabije? - spytałem. - Gdyby uderzył tę dziewczynkę?  Przecież on jest niepoczytalny, czy pani tego nie widzi?

Zaproponowałem, by schować kluczyki od auta. Pani umieściła je w torebce, a jeszcze wcześniej zgodziła się, bym zdjął klemę z akumulatora. Miałem nadzieję, że ten niedołężny człowiek sam jej nie założy.

Co za głupi ludzie

Myślałem, że moje poczynania przyniosą skutek. Niestety, okazało się, że staruszek miał drugi komplet kluczyków. Kiedy za parę dni przez okno usłyszałem głośne "halo, halo, ty, chodź no tutaj", poznałem głos tego mężczyzny. Wyjrzałem i zobaczyłem, jak przywołuje w ten oto obcesowy sposób przechodzącą ulicą młodą kobietę z dziecięcym wózkiem. Po co? Po to, by podniosła mu maskę w samochodzie.

Kobieta miała problemy z wykonaniem tej czynności, ale znalazł się młody mężczyzna, który gorliwie przystąpił do pomocy. Za chwilę przy Fiacie Uno było już kilka osób. Młodzieniec podniósł maskę, ktoś inny zauważył, że klema jest odkręcona i zaproponował, że ją zamocuje.

Warto dodać, że właściciel auta, ubrany w kurtkę i... kalesony, stał przy aucie, trzęsąc się jak galareta, z trudem zachowując równowagę i wspierając się na swoim balkoniku.  Wykrzykiwał głośno, że to ta stara k..  (mając na myśli zapewne swą żonę)  zepsuła mu samochód, a on musi zaraz jechać...

Zgromadzeni wokół ludzie skwapliwie pomagali inwalidzie w uruchomieniu auta, co byłoby w innej sytuacji nawet szlachetne i chwalebne, ale dlaczego, do licha, nikt z nich nie zastanowił się, czy ten człowiek może prowadzić samochód?!

Przecież zarówno jego zachowanie, jak i stan fizyczny, a także ubiór ewidentnie wskazywały, że jest to człowiek ciężko chory, także psychicznie. Nie trzeba być wybitnym intelektualistą, aby przewidzieć, że umożliwienie mu jazdy byłoby mniej więcej tym samym, co wręczenie psychopacie nabitego pistoletu. Boże, jakie to społeczeństwo jest bezmyślne i odmóżdżone...

Policja nic nie może, on może wszystko

Już miałem zejść na parking, ale na szczęście żona tego mężczyzny nadeszła w porę, po długiej, burzliwej awanturze zdołała wyjąć kluczyki ze stacyjki i wezwała policję. Niestety, bardzo się rozczarowała.  Liczyła, że funkcjonariusze zatrzymają mu prawo jazdy. Okazało się jednak, że... nie ma ku temu podstaw. Przecież inwalida nie ruszył autem, a zresztą - jak stwierdzili - ma uprawnienia do kierowania, więc może prowadzić pojazd. Co innego, gdyby spowodował wypadek. No tak, wtedy oczywiście skierowano by go na badania lekarskie i psychologiczne.

Policjanci ograniczyli się jedynie do pogawędki z kierowcą, radząc mu, by nie jeździł. Po ich wyjściu krewki starzec najpierw obrzucił obelgami swoja żonę za "donos", a potem oświadczył (wiem to z jej relacji), że takie rady to ma głęboko w d..., a nawet jakby mu zabrali prawo jazdy, to i tak będzie jeździł.

- A co mi mogą zrobić? - powiedział cynicznie. - Ja mogę wszystko, mogę ci nawet rozwalić głowę i nawet mnie nie zamkną, bo stan mojego zdrowia na to nie pozwala, ha ha ha...

Chore prawo, poczekajmy na tragedię

Poniekąd ten nieszczęsny starzec ma rację. A co mu może zrobić policja, nawet gdyby jeździł bez prawa jazdy? Co może mu zrobić sąd, nawet gdyby kogoś zabił, wjeżdżając prosto na chodnik? On już jest poza prawem. W takim stanie zdrowia z pewnością nie zostałby skazany. Samochodu nikt mu nie skonfiskuje.

Co więcej, mimo że ten człowiek wykazuje wyraźne zaburzenia psychiczne, to ma pełną świadomość tego, iż jest praktycznie bezkarny.

A prawo jest bezsilne. Prawo czeka na tragedię. Może ten człowiek potrąci kogoś? Może ciężko porani lub zabije? No tak, wtedy będą podstawy, by coś zrobić...  

Od razu przypomina mi się, że w majestacie tego samego chorego prawa umieszczono za kratami upośledzonego psychicznie młodzieńca, który popełnił straszną zbrodnię, bo ukradł stary rower.  To samo prawo skazało na kilka lat pozbawienia wolności starszego mężczyznę, który broniąc się podczas napadu zabił niechcący jednego z bandytów. To samo chore prawo pozwoliło skazać na jakiegoś biedaka, który ukradł w supermarkecie kilka batoników. A naczelnik zakładu karnego, który z litości zapłacił za te batony i chciał pomóc swemu podopiecznemu, został surowo ukarany, itd., itd.

A tu, w przypadku tego starca z aspiracjami rajdowymi nic nie można... Wystarczyłoby zebrać zeznania świadków, ocenić stan jego zdrowia i zabezpieczyć samochód w depozyt, a tego pana umieścić  w zakładzie lecznictwa zamkniętego. Dla jego dobra i trosce o bezpieczeństwo innych.

Patologia

Serdecznie współczuję jego żonie, która troskliwie się nim opiekuje, a w zamian za to musi znosić wyzwiska i pogróżki. Mężczyzna ma jeszcze syna i wnuka, ale potomkowie nie interesują się jego losem. Zapewne zjawią się szybko dopiero wtedy, kiedy tatuś/dziadek wyciągnie nogi. Po to, by partycypować w podziale majątku. No cóż, samo życie.

A gdzie są różne instytucje, które podobno tak troszczą się o obywateli w tym rzekomo nowoczesnym państwie? Gdzie są różne wspaniałe fundacje tak chętnie podobno wszystkim pomagające? Żona tego pana zamierza obecnie wystąpić o jego ubezwłasnowolnienie. Nie jest to jednak takie szybkie i łatwe.  Póki co, wyrzuciła do studzienki drugie kluczyki od auta. Co jednak będzie, jeśli krewki starzec wezwie mechanika, aby dorobił mu kluczyki? Można mieć tylko diabelską nadzieję, że jeśli już ma kogoś przejechać, to niech przejedzie tych "mądrych", którzy stworzyli takie głupie prawo.

Ta pani zwierzyła mi się, że najchętniej podpaliłaby ten samochód. Wtedy jednak, w majestacie tegoż chorego polskiego prawa, mogłaby sama trafić za kratki. Patologia!

Polski kierowca

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy