Samochody elektryczne mają sens pod warunkiem, że ktoś do nich dopłaca
Po ciągłym i bardzo dynamicznym wzroście sprzedaży samochodów elektrycznych, mamy obecnie wyraźne spadki zainteresowania elektrykami. Ich wysokość zależy od konkretnego rynku, ale ogólna tendencja to wyhamowanie zainteresowania takimi pojazdami. Pomimo tych danych Międzynarodowa Agencja Energetyczna przekonuje, że obecny rok przyniesie kolejne duże wzrosty zainteresowania samochodami elektrycznymi.
Jak już kilkukrotnie informowaliśmy, od paru miesięcy w krajach UE notowane są wyraźne spadki sprzedaży samochodów elektrycznych. Przykładowo w Niemczech w marcu sprzedano 31,4 tys. nowych aut elektrycznych, czyli o 29 proc. mniej, niż w roku ubiegłym. Oznacza to, że udział elektryków w rynku zmalał z 16 do 11,9 proc.
Podobnie wygląda to na większości europejskich rynków. Obok Niemców wyróżniają się chociażby Włosi, którzy kupili o 34 proc. samochodów elektrycznych mniej, niż w roku ubiegłym. Są co prawda przykłady pozytywne, takie jak Francja, gdzie w marcu zarejestrowano o 11 proc. więcej elektryków niż rok wcześniej. Ogólnie jednak w całej UE zainteresowanie pojazdami elektrycznymi spadło o 11,3 proc.
W efekcie pojawiają się już pierwsze głosy ekspertów, którzy wprost wskazują, iż niemożliwe jest wypełnienie ambitnych celów wzrostu udziału aut elektrycznych na rynku. Przykładowo niemiecki ADAC zweryfikował niedawno, czy uda się osiągnąć plan 15 mln elektryków na niemieckich drogach do 2030 roku. Biorąc pod uwagę obecną sytuację rynkową oraz zmianę w dynamice sprzedaży, eksperci określili wspomniane plany jako "utopię".
Coraz mniejsze zainteresowanie samochodami elektrycznymi, jakie obserwujemy w ostatnim czasie, to wycofanie się wielu europejskich krajów z dopłat do zakupu takich pojazdów. Rządy między innymi Niemiec, Włoch czy Norwegii uznały, że elektrykami zainteresowanych jest już tylu kierowców, a świadomość i możliwości konsumentów na tyle rozwinięte, że finansowe zachęty nie są już potrzebne. Szybko okazało się jednak, że dla wielu kierowców wybór elektryka był decyzją czysto pragmatyczną.
Czarne chmury nad autami na prąd. Producenci muszą je odkupić albo płacić
W wielu krajach UE, kupując samochód trzeba liczyć się z dodatkowymi obciążeniami, jak podatki, zwykle uzależnione od emisji CO2. Decydując się na auto elektryczne nie tylko się ich nie płaci, ale dostawało się też dotację od państwa, dzięki czemu elektryki po prostu się opłacały (w Norwegii od lat auta spalinowe są wyraźnie droższe od elektrycznych). Gdy opłacalność się skończyła, skończyły się również wzrosty sprzedaży. Włosi postanowili wrócić do przyznawania dopłat, chcąc ratować sytuację własnych firm (przykładowo z zaplanowanych do produkcji 100 tys. elektrycznych Fiatów 500, powstało w zeszłym roku tylko 41 tys.). Póki co jednak nie rozwiązało to problemu.
Obecnie notowane spadki mocno kontrastują z wcześniejszymi wzrostami. W roku 2023 sprzedaż elektryków była większa o 37 proc. niż w 2022 roku.
Mało optymistyczna, choć nie tak zła jak w UE, sytuacja ma miejsce USA. Jak podaje "Gazeta Wyborcza", sprzedaż nowych aut o napędzie elektrycznym zwiększyła się tam w 2023 roku aż o 47 proc. Jednak przez pierwsze trzy miesiące 2024 r. sprzedaż takich pojazdów w Stanach Zjednoczonych była tylko o 3,3 proc. większa niż przed rokiem. Poprzednio elektryki szybko znajdowały nabywców, obecnie diler potrzebuje średnio 136 dni, aby sprzedać stojącego u niego elektryka. To dwukrotnie dłużej niż na nabywcę czekają auta spalinowe.
Pomimo tych danych ze światowych rynków, Międzynarodowa Agencja Energetyczna jest przekonana, że wzrost sprzedaży pojazdów elektrycznych nadal będzie bardzo dynamiczny. W 2023 roku na całym świecie sprzedano 14 mln elektryków, czyli o 3,5 mln więcej niż rok wcześniej. W roku bieżącym ma to być 17 mln samochodów. Swoje bardzo optymistyczne prognozy uzasadniają tym, że pomimo spadków, nadal kupujemy sporo aut na prąd, a sytuacja wyraźnie się poprawi wraz z kolejnymi inwestycjami w produkcję baterii. Mają one pozwolić producentom samochodów na realizację ich ambitnych planów w zakresie elektromobilności.
Takie inwestycje rzeczywiście są planowane, ale na przykład nowa fabryka akumulatorów LFP, jaką chcą postawić w Europie chiński CATL oraz Stellantis, ruszy z produkcją najwcześniej w 2027 roku. Nie wpłynie to więc na tegoroczną sprzedaż. Zaś co do ambitnych planów producentów, to właśnie są one weryfikowane. Przykładowo Mercedes chciał być marką wyłącznie elektryczną w 2030 roku, ale teraz stwierdził, że chce aby elektryki odpowiadały do tego roku za połowę jego sprzedaży. Wrócił też do inwestycji w rozwój hybryd. Z kolei Stellantis bada możliwości przerobienia elektrycznego Fiata 500 na wersję spalinową, aby ratować sprzedaż modelu i miejsca pracy w fabryce.