Unijne kraje wydają 181 mld zł na dotowanie samochodów spalinowych
Podczas gdy większość europejskich krajów wycofała się z dopłat do samochodów elektrycznych, te same kraje wydają rocznie dziesiątki miliardów euro na dotowanie użytkowników aut spalinowych. Do takich sensacyjnych danych dotarła organizacja Transport & Environment. Co oznaczają jej doniesienia? Głównie to, że aktywiści odkryli, jak od dekad działa rynek nowych samochodów.
Tylko pięć największych krajów w Unii Europejskiej wydaje rocznie 42 mld euro, czyli około 181,4 mld zł, na dotowanie spalinowych samochodów firmowych. Do takich sensacyjnych danych "dotarła", lobbująca na rzecz elektromobilności, organizacja Transport & Environment. Tak ogromna kwota wynika między innymi z faktu, że za 60 proc. sprzedaży nowych samochodów w Europie odpowiadają właśnie firmy. W Polsce ten odsetek jest nawet wyższy i sięga 70 proc.
Najwięcej na dotowanie samochodów spalinowych wydają Włochy - 16 mld euro (69 mld zł), a za nimi są Niemcy z wynikiem 13,7 mld euro (59 mld zł). Polska z kolei dopłaca użytkownikom spalinowych aut firmowych 6,1 mld euro (26,4 mld zł), czyli niemal tyle co Francja (6,4 mld euro, czyli około 27,6 mld zł).
Transport & Environment zauważa również, że tylko te cztery kraje wydają około 15 mld euro (65 mld zł) na dotowanie SUV-ów, a więc pojazdów z zasady bardziej paliwożernych. Przeliczono też, że przeciętny użytkownik firmowego samochodu spalinowego otrzymuje rocznie od 6800 do 21 600 euro (29-93 tys. zł) dopłat. W Polce jest to średnio 36,3 tys. zł.
Zdaniem aktywistów z Transport & Environment tak ogromne kwoty przeznaczane na dopłaty do samochodów spalinowych, stoją w całkowitej sprzeczności z klimatyczną polityką Unii Europejskiej.
Cornelis powiedział też, że rządy Wielkiej Brytanii oraz Belgii zaczęły już wycofywać się z dopłat do samochodów spalinowych, za to wprowadzają obniżone podatki na auta elektryczne. Dyrektor ds. flot w T&E zaznaczył również, że poparcie dla takich działań w całej Unii Europejskiej wyraziła już szefowa Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen. Nadal jednak niczego nie zrobiono w tej sprawie.
Tymczasem zainteresowanie samochodami elektrycznymi w Europie spada. W sierpniu sprzedaż nowych elektryków była mniejsza o 44 proc. niż rok wcześniej. Największy spadek odnotował rynek niemiecki, gdzie spadek wyniósł aż 69 proc.
Nie da się ukryć, że raport przedstawiony przez Transport & Environment, ma wydźwięk sensacyjny i alarmistyczny. W czasach, gdy większość krajów wycofała się z dopłat do samochodów elektrycznych, nadal mają znajdować one ogromne kwoty by dopłacać do aut spalinowych. Problem tylko w tym, że rewelacja przedstawione przez aktywistów to zwyczajne rynkowe realia, zaś mówienie o "dopłatach" jest zwykłą manipulacją.
Dopłaty na zakup samochodów elektrycznych funkcjonowały i nadal w niektórych krajach funkcjonują (w Polsce mają wrócić w przyszłym roku). To znaczy, że państwo pokrywa część kosztów zakupu takiego pojazdu. Tymczasem pod hasłem "dopłaty" do aut spalinowych, T&E rozumie - przynajmniej w polskim przypadku - odliczenia podatku VAT od zakupu auta, wrzucanie rat leasingu w koszty firmy, czy odliczanie VAT od paliwa. To są jedyne "benefity", jaki z posiadania samochodu mają firmy, a nie mają osoby prywatne.
Jest to jednak naturalna rynkowa praktyka i oczywisty sposób napędzania gospodarki, aby firmy chętniej kupowały pojazdy, sprzęt elektroniczny i inne produkty, napędzając w ten sposób sprzedaż. W Polsce firmy mają w tym roku udział niemal 69 proc. w rynku samochodów nowych. Jak jednak zauważa Samar, dane te nie uwzględniają osób fizycznych prowadzących działalność gospodarczą oraz spółek cywilnych, które w CEPiK-u klasyfikowane są jako klienci indywidualni. Faktyczny procent samochodów kupowanych na firmę jest więc jeszcze większy.
Nie zapominajmy również, że ze wszystkich przywilejów dla kupujących czy użytkujących pojazdy firmowe, można korzystać także mając auto elektryczne. Nie jest więc tak, że dla aut spalinowych są jakieś specjalne zasady i dotacje, tylko panuje w tej kwestii równość. Transport & Environment postuluje zatem aby owej równości nie było i możliwość odliczania VAT-u od samochodu firmowego oraz wrzucania leasingu w koszty, stało się kolejnym sposobem na zmuszanie ludzi do przesiadania się na elektryki.
W raporcie nie T&E nie poruszono dwóch ważnych kwestii. Po pierwsze są coraz większe problemy z finansowaniem samochodów elektrycznych, ponieważ mają one ogromny spadek wartości (rekordziści tracą nawet połowę wartości w ciągu roku) - znacznie większy, niż wcześniej zakładano. To z kolei sprawiło, że wartości rezydualne takich modeli okazały się przeszacowane, a firmy leasingowe zaczęły na nich tracić. Doszło już nawet do takich sytuacji, w których producenci zmuszani są do odkupowania swoich aut po wcześniej ustalonej cenie.
Jednocześnie znacząco wzrosły koszty leasingu aut elektrycznych. W 2021 roku leasing takiego pojazdu o wartości 45 tys. euro w Niemczech (największy europejskim rynku samochodowym) kosztował miesięcznie 284 euro, w tym samym czasie rata za auto spalinowe o tej samej wartości wynosiła 473 euro. Dziś auto spalinowe można mieć odrobinę taniej - rata miesięczna to 468 euro, za to rata za auto elektryczne wzrosła do 621 euro. To jednak nie rozwiązuje to problemu niestabilności cen. Dlatego przedstawiciele firm leasingowych ostrzegają, że jeśli będą zmuszeni przepisami do leasingowania wyłącznie samochodów elektrycznych, to całkowicie wycofają się z branży.
Sprzedaż flotowa jest podstawą rynku motoryzacyjnego. Jednak każdy wzrost obciążeń fiskalnych użytkowania samochodów firmowych (a nie likwidacja dopłat, bo dopłat nie ma), odbije się nie tylko na firmach motoryzacyjnych, ale również firmach, które flotowych zakupów dokonują. Będzie oznaczało to dla nich wzrost kosztów, za co zawsze w końcu płaci klient końcowy.
A sam branża motoryzacyjna już teraz ma duże kłopoty wywołane zmuszaniem do elektromobilności. Już teraz przetacza się przez nią fala zwolnień, praca w fabrykach jest wstrzymywana, a niektóre zakłady są po prostu likwidowane, co oznacza falę zwolnień.
Warto też zauważyć, że rozwiązanie postulowane przez T&E wcale nie rozwiązuje problemu. Podawana za przykład Wielka Brytania założyła, że w tym roku za 22 proc. sprzedaży nowych samochodów mają odpowiadać elektryki, a w 2025 ma to być 25 proc. Tymczasem według obecnych szacunków będzie to 18,5 proc. Niektórzy producenci są w naprawdę trudnej sytuacji (Ford we wrześniu miał 4,6 proc. udziału elektryków w sprzedaży) i wzywają tamtejszy rząd to wprowadzania nowych sposobów na sztuczne generowanie popytu na pojazdy elektryczne. Inaczej bowiem nie osiągną wyznaczonych celów, które przecież miały być możliwe do zrealizowania w ramach naturalnych zmian na rynku.