Ford prosi rząd o pomoc. "Musimy jakoś stworzyć popyt na elektryki"
Wielka Brytania opuściła Unię Europejską, aby móc samodzielnie decydować o swojej przyszłości i nie musieć podporządkowywać się unijnym dyrektywom. Wbrew pozorom nie jest to jednak dobra wiadomość dla producentów samochodów, ponieważ nacisk na rozwój elekromobilności jest tam pod pewnymi względami jeszcze większy, niż w UE. Problem okazuje się na tyle duży, że Ford zwrócił się do rządzących o pomoc w „kreowaniu popytu”.
Podczas gdy producenci samochodów obecni na rynkach Unii Europejskiej, mają poważny problem w postaci nowych norm CO2, wchodzących w życie już od przyszłego roku (przez które mogą zapłacić nawet 15 mld euro kar), firmy sprzedający auta w Wielkiej Brytanii mają inny problem. Co prawda zakaz sprzedaży nowych aut spalinowych został tam przesunięty z 2030 na 2035 rok, ale nadal obowiązują wymogi, co do udziału elektryków w sprzedaży.
Podczas gdy UE wymusza sprzedaż elektryków coraz ostrzejszymi normami CO2, których nie da się osiągnąć bez odpowiednio dużego udziału aut na prąd w sprzedaży, UK ma na to inny pomysł. W roku bieżącym za 22 proc. sprzedaży każdego producenta, muszą odpowiadać elektryki. W przyszłym będzie to już 25 proc., a na przykład w 2030 roku aż 80 proc. sprzedaży będą musiały stanowić BEV-y.
Na firmy, które nie spełnią tych wymogów, czekają naprawdę surowe kary. Mowa o 15 tys. funtów, czyli niemal 77 tys. zł kary od każdego sprzedanego samochodu. Taka kwota jest wręcz zaporowa i nie ma mowy, żeby któryś producent ryzykował konieczność jej zapłacenia.
Poważny problem ze spełnieniem tych wymagań ma od pewnego czasu Ford. Już w maju tego roku Martin Sander, szef europejskiego oddziału producenta powiedział, że firma nie zamierza płacić kar za nieosiągnięcie tego celu, ani też nie będzie sprzedawać samochodów elektrycznych ze stratą. Zamiast tego po prostu ograniczy dostęp Brytyjczykom do samochodów spalinowych. Zmniejszając w ten sposób całą sprzedaż, Ford liczy że zwiększy udział aut na prąd powyżej wymaganego poziomu.
Obecnie jednak sytuacja nie jest dobra. Według danych Dataforce elektryki odpowiadały we wrześniu za 4,6 proc. sprzedaży Forda w Wielkiej Brytanii. Firma ma więc poważny problem, za który częściowo odpowiada sama. Do niedawna jedynym elektrycznym autem osobowym w gamie był Mustang Mach-E, a więc SUV klasy średniej. Dopiero teraz dołącza do niego kompaktowy Explorer oraz, kolejne wizerunkowe odwołanie do legendy, elektryczne Capri (również będące SUV-em). Elektryczna Puma, której spalinowa wersja jest bestsellerem, pojawi się dopiero w listopadzie.
Wszystko wskazuje więc na to, że Ford nie osiągnie wymaganych celów sprzedażowych elektryków. O problemie powiedziała wprost Lisa Brankin, dyrektor zarządzająca Forda w Brytanii oraz Irlanii, w rozmowie z Automotive News:
Innymi słowy, po raz kolejny okazuje się, że prognozy sprzedaży elektryków, poważnie rozminęły się z rzeczywistością. A skoro wolny rynek nadal nie jest tak bardzo nimi zainteresowany, jak chcieliby tego politycy, to Brankin wzywa ich do sięgnięcia po sztuczne metody kreowania popytu. Proponuje ona na przykład zmniejszenie VAT-u o połowę na auta elektryczne. Chciałaby także złagodzenia przyszłorocznych wymogów co do udziału sprzedaży elektryków, a także odstąpienie od naliczania kar na producentów. Chciałaby także przedłużenia obowiązywania dopłat do elektrycznych aut dostawczych do końca przyszłego roku. Ford, choć akurat dostawczych elektryków ma sporo, nie osiągnął bowiem wymaganego 10-procentowego ich udziału w sprzedaży.
Przypomnijmy, że pierwotnie Ford chciał sprzedawać w Europie wyłącznie elektryczne samochody już w 2030 roku. Boleśnie jednak zderzył się z rzeczywistością. "Szeroki rynek jest odrobinę bardziej sceptyczny" - skomentowała to Lisa Brankin.
Warto na koniec zwrócić uwagę, że problem zbyt restrykcyjnych celów sprzedażowych aut elektrycznych, dotyczy nie tylko Forda. Szef koncernu Stellantis Carlos Tavares nazwał je "okropną rzeczą dla Wielkiej Brytanii" i zagroził, że firma pozamyka swoje fabryki aut dostawczych w tym kraju, jeśli normy nie zostaną złagodzone. Brytyjskie władze póki co nie zareagowały na powyższe postulaty.