Ostatni moment, by uratować europejską motoryzację. "Potrzeba pilnych działań"
Europejscy producenci samochodów wzywają do podjęcia „pilnych działań” w sprawie nowych norm emisji CO2, które mają zacząć obowiązywać już od przyszłego roku. W przeciwnym razie europejska motoryzacja może popaść w poważne tarapaty, ponieważ koncerny staną przed dylematem – płacić miliardy euro kar, czy znacząco ograniczyć sprzedaż swoich samochodów, co zagrozi ich pozycji na rynku oraz zapewnianym przez nich miejscom pracy.
Już 1 stycznia 2025 roku wejdą w życie nowe normy emisji CO2, które obniżą średnią wymaganą z obecnych 120 g CO2/km do 93,6 g CO2/km. Jest to kolejny punkt planu dążenia do zakazu sprzedaży nowych samochodów spalinowych od 2035 roku. Kolejny taki punkt to rok 2030 i obniżenie normy do 49 g CO2/km.
Zbliżające się wielkimi krokami nowe wymogi nie są więc żadnym zaskoczeniem dla producentów samochodów. Tym, co ich zaskoczyło, było wycofanie się zachodnich rządów od dopłat do aut elektrycznych. Sprawiło to, że zamiast zapowiadanych dynamicznych wzrostów sprzedaży elektryków, zainteresowanie nimi zaczęło maleć. Przykładowo w Niemczech spadek sprzedaży samochodów elektrycznych w sierpniu wyniósł 69 proc. w porównaniu do ubiegłego roku. W pierwszej połowie 2024 roku elektryki stanowiły 12,5 proc. rejestracji nowych samochodów w UE. Aby producenci mogli spełnić narzucane im normy, musiałoby ich być około dwukrotnie więcej.
W efekcie żaden producent (poza Teslą i chińskim Geely) nie mieści się obecnie w wymaganych od przyszłego roku normach. Nawet skupiona na swoich oszczędnych hybrydach Toyota ma obecnie średnią emisję CO2 na poziomie 105 g. Z kolei Volkswagen i Ford mając odpowiednio 123 g oraz 125 g, przekraczają nawet normy, obowiązujące od 2020 roku (choć trzeba pamiętać, że 120 g CO2/km to wartość uśredniona - każdy producent otrzymuje indywidualne wyliczone cele, zależnie od jego gamy modelowej).
Jeśli jakiś producent samochodów nie spełnia wymaganych norm emisji CO2, musi zapłacić karę - 95 euro za każdy gram dwutlenku węgla, pomnożony przez liczbę sprzedanych samochodów. Taki przelicznik sprawia, że nawet marginalne przekroczenie normy, może oznaczać ogromne kary. Przykładowo w 2020 roku samochody sprzedane przez Volkswagena emitowały o 0,75 g CO2/km więcej, niż stanowił wymóg. Niemiecki producent musiał w konsekwencji zapłacić 100 mln euro kar. W sumie, gdy cztery lata temu wchodziła obowiązująca obecnie norma, wszyscy producenci samochodów zapłacili 2,2 mld euro kar.
Obecnie sytuacja jest jednak znacznie trudniejsza. Ponieważ prognozy zupełnie rozminęły się z rynkowymi realiami, producenci samochodów okazali się zupełnie nieprzygotowani na nadchodzące normy emisji CO2. Jak prognozuje Luca de Meo, dyrektor generalny Renault oraz prezes Europejskiego Stowarzyszenia Producentów Samochodów (ACEA), w przyszłym roku kary dla firm motoryzacyjnych sięgną 15 mld euro.
Obecnie jedyną alternatywą jest ograniczenie oferty modelowej oraz wprowadzenie limitów sprzedażowych. Klient chętny na samochód spalinowy mógłby go kupić dopiero wtedy, gdy sprzedaż modeli elektrycznych oraz hybryd plug-in, zapewniłaby odpowiedni bufor na zwiększoną emisję. Zdaniem ekspertów przełożyłoby się to spadek sprzedaży samochodów w Europie o 2,5 mln. Czy to oznacza powrót do sytuacji pandemicznej, kiedy na możliwość kupna auta czekało się miesiącami, ceny rosły, a auta używane gwałtownie zyskiwały na wartości? Niewykluczone, ale powstałą lukę w rynku mogliby wypełnić chińscy producenci, gwałtownie przyspieszając swoją ekspansję na europejskim rynku. Oba scenariusze oznaczają poważne problemy dla firm ze Starego Kontynentu, zamykanie fabryk i masowe zwolnienia. Mówi się o zagrożeniu dla milionów miejsc pracy.
List z wezwaniem do przesunięcia terminu wprowadzenia nowych norm CO2 z 2025 na 2027 rok, przygotowało Europejskie Stowarzyszenie Producentów Samochodów. Przedstawiło w nim przytoczone powyżej szacunki, jasno wskazujące jak obecne założenia mogą zniszczyć europejską motoryzację i zachwiać tutejszą gospodarką. Do tej pory jednak dokument, z nieznanych przyczyn, nie został przedstawiony jeszcze Komisji Europejskiej.
ACEA chce także przesunięcia terminu rewizji planów ograniczenia emisji CO2 z 2026 na 2027 rok. Obecne plany zmniejszenia średniej emisji dwutlenku węgla w 2030 roku do 49 g oraz całkowitego jej wyeliminowania w 2035 roku w teorii nie są bowiem ostateczne. Choć zostały przyjęte, to Komisja Europejska chce zweryfikować, czy sytuacja rynkowa oraz stopień zaawansowania technologicznego, są na przewidywanym lata temu poziomie i pozwolą na osiągnięcie wyznaczonych celów. Europejskie Stowarzyszenie Producentów Samochodów jasno wskazuje, że jesteśmy obecnie na zupełnie innym etapie, niż powinniśmy być. Branża potrzebuje tych dwóch lat na dostosowanie się do obecnej rzeczywistości, a po tym czasie będzie można także realnie ocenić, na ile owo dostosowanie się powiodło i czy realne jest utrzymanie dotychczasowych planów redukcji CO2.
Do rewizji planów dotyczących zakazu sprzedaży samochodów spalinowych wzywała także premier Włoch Giorgia Meloni. Obecne plany nazwała "autodestrukcyjnymi", stwierdzając, że transformacja ekologiczna nie może oznaczać niszczenia kluczowych gałęzi przemysłu. Włoska propozycja ma być dzisiaj przedyskutowana przez tamtejszych delegatów do Parlamentu Europejskiego, a jutro przedstawiona na posiedzeniu ministrów przemysłu z krajów członkowskich.