Top 5 powodów dla których auta używane są lepsze niż nowe. Nie tylko cena
Dlaczego lepiej kupić auto używane niż nowe? Wiele osób odpowie gorzko "bo na nowe mnie nie stać", ale nie o tak oczywiste odpowiedzi nam chodzi. Rynek samochodów nowych (ale i używanych) bardzo się zmieniły w ciągu ostatnich lat, przez co decyzja czy kupujemy auto z salonu czy z rynku wtórnego, jest złożona jak nigdy.
Nie ukrywamy, że inspiracją do napisania tego tekstu był materiał magazynu Auto Review, w którym podano parę ciekawych argumentów za kupnem auta używanego zamiast nowego, ale również kilka takich, które wydają się nieco... oderwane od obecnych realiów. Postanowiliśmy zrobić więc własną analizę problemu i sprawdzić, czy faktycznie zakup auta używanego, zamiast nowego, ma aż tyle zalet.
To że rzeczy używane są tańsze od nowych nie jest żadnym odkryciem. W przypadku samochodów w grę wchodzi jednak znacznie więcej czynników, niż w przypadku choćby elektroniki. Samochód 2-3 letni jest nieporównywalnie tańszy od nowego, ponieważ osoba, którą stać na auto z salonu zwykle woli trochę więcej zapłacić, ale sama wybrać specyfikację, kolor, itd. W tak zwanych dawniejszych czasach samochód mógł stracić połowę wartości w ciągu nawet 3 lat. Później wydłużyło się to do około 5 lat.
Problem tylko w tym, że od wybuchu pandemii branża motoryzacyjna boryka się z całym szeregiem problemów, co bardzo wydłuża czas dostaw. Zamawianie nowego auta w salonie zaczyna przypominać ruletkę (o czym szerzej za moment), więc drożeć zaczęły samochody używane. Z trzeciej jednak strony, systematycznie drożeją także auta nowe i producenci fundują nam kolejne podwyżki w cennikach. Świetnym tego przykładem jest niedawna zmiana cen Hondy Civic. Jedenasta generacja japońskiego kompaktu w ciągu dziewięciu miesięcy obecności na rynku zdrożała już dwukrotnie - obecnie zamiast 139 900 zł za bazową odmianę zapłacimy 157 700 zł.
Przykłady takie można jednak mnożyć. Volkswagen Polo kosztuje obecnie przynajmniej 93 390 zł (rok temu 64 190 zł), Volkswagen Golf 115 090 zł (rok temu 84 790 zł). Za Toyotę Aygo X, czyli auto segmentu A, trzeba zapłacić przynajmniej 63 900 zł (rok temu poprzednia generacja kosztowała 45 800 zł), a kompaktowa Corolla kosztuje 120 900 zł (rok temu 82 900 zł).
Jaki z tego wniosek? Nie brakuje przypadków, w których auta używane są sprzedawane w cenach podobnych do tych, jakie zapłacili w salonie ich pierwotni właściciele. Niedobór samochodów na rynku sprawia, że używane egzemplarze wcale nie tracą na wartości, albo tracą bardzo niewiele. Z drugiej strony galopujące ceny aut nowych mogą sprawić, że nawet w takiej sytuacji, auto używane i tak będzie znacznie tańsze.
Najpierw zerwane łańcuchy dostaw, a potem problemy z półprzewodnikami oraz dostawcami związanymi z Ukrainą - branża motoryzacyjna miała w ostatnich latach kilka poważnych problemów, które doprowadzały nawet to zatrzymywania pracy w fabrykach. Największym z nich są półprzewodniki, co do których nikt nie ma pewności, kiedy staną się znów powszechnie dostępne. To powoduje, że zamawiając samochód w salonie, możemy dowiedzieć się, iż będzie on wyprodukowany za pół roku, a po tym czasie otrzymać informację, że niestety trzeba czekać jeszcze trzy miesiące. A potem kolejne trzy. Przy czym po drodze następuje zmiana roku modelowego, więc zamówiona przez nas specyfikacja nie będzie już dostępna. Diler proponuje oczywiście auto w zbliżonej wersji, ale za to wyraźnie droższej, bo przy okazji zmienia się też cennik.
Zaznaczmy od razu, że powyższy opis to przykład wzięty z życia i to wcale nie odosobniony. Alternatywnie możemy dowiedzieć się w salonie, że wybrana przez nas specyfikacja jest niezalecana, ponieważ wybrane przez nas dodatki wydłużą okres oczekiwania na samochód do ponad roku, bez gwarancji, że po tym czasie go otrzymamy. Albo że producent w ogóle nie przyjmuje zamówień na auta z konkretnym wyposażeniem opcjonalnym, bo wymaga to zbyt wielu półprzewodników. Argument, że w salonie możemy wyspecyfikować auto dokładnie tak, jak mamy na to ochotę, chwilowo nie ma zastosowania.
Znamy również przypadki, w których konkretnego modelu nie można w ogóle zamówić, ponieważ czas oczekiwania, bez względu na wyposażenie, przekracza rok, a w tym czasie pojawi się już wersja po modernizacji. Obecnie nie została ona jednak nawet zaprezentowana, więc nie ma żadnych specyfikacji, na podstawie których można by było złożyć zamówienie już na nowszą wersję.
Takich problemów nie powodują samochody używane, które kupuje się od ręki. Nie zawsze może oczywiście do końca odpowiadać nam kolor, albo może brakować jakiegoś dodatku w wyposażeniu, ale po pierwsze nie trzeba czekać na auto rok, a po drugie diler też mógłby nałożyć na nas ograniczenia względem wyposażenia.
Jeszcze do niedawna kupno kilkuletniego samochodu oznaczało, że największy spadek wartości ma ono już za sobą. Obecnie nadal jest to prawda, ale również auta nowe potrafią trzymać swoją pierwotną wartość. Można więc zaryzykować stwierdzenie, że teraz kupno zarówno nowego jak i kilkuletniego samochodu może być dobrą inwestycją. Za parę lat może się to oczywiście zmienić, ale nie należy spodziewać się w tym względzie nagłej rewolucji.
Brzmi jak paradoks, a to tylko kolejny znak obecnych czasów. Jeszcze do niedawna oczywistym było, że to osoba kupująca auto w salonie ma większy wybór wersji silnikowych. Na rynku wtórnym zwykle wybierać można głównie wśród egzemplarzy z najpopularniejszymi jednostkami. Jeśli więc interesuje nas konkretna odmiana, szczególnie z tych mocniejszych, to znaleźć odpowiedni egzemplarz było trudno.
Tymczasem obecnie producenci coraz bardziej ograniczają ofertę swoich modeli, wycinając z niej kolejne wersje silnikowe. Z jednej strony spowodowane jest to naciskami Unii Europejskiej na emisję spalin, a z drugiej producenci przestawiają się na wersje najbardziej popularne i dochodowe. Ograniczając ofertę ograniczają koszty produkcji oraz lepiej, z biznesowego punktu widzenia, mogą wykorzystywać dostępne półprzewodniki.
Trend ten widoczny jest najlepiej w przypadku silników wysokoprężnych. Przykładowo nie kupimy już Hyundaia Santa Fe oraz Kii Sorento z dieslami. Skoda wycięła je z oferty Fabii już w 2018 roku, przy okazji modernizacji poprzedniej generacji, a Volvo XC40 pożegnało się z silnikami wysokoprężnymi w 2020 roku. BMW X7 miało w ofercie trzy diesle obecnie jest tylko jeden. Bardzo ciekawe były też losy silnika 4.0 TDI we flagowych modelach Audi. Stosowano go w SQ7 oraz SQ8, ponieważ odmiana benzynowa (dostępna na rynkach pozaeuropejskich) miałaby zbyt dużą emisję spalin jak na wymogi UE. Obecnie jednak diesel zniknął zastąpiony właśnie przez benzyniaka, ponieważ co prawda ten drugi nadal pali znacznie więcej, ale teraz nie ma to już znaczenia, bo zmieniła się wykładnia "ekologiczności". Teraz emitujący duże ilości CO2 silnik benzynowy jest uznawany za bardziej ekologiczny, niż mający znacznie niższą emisję diesel. Prawdopodobnie też z tego powodu 4.0 TDI dostępne było w A8 przez zaledwie dziewięć miesięcy. Podobnie to wygląda na drugim końcu spektrum samochodowego rynku - przykładowo Hyundai wycofał się w modelach i20 oraz Bayon z prostego silnika 1.2 84 KM, który można było fabrycznie zagazować. Obecnie w salonie dostaniemy tylko 100-konną, litrową jednostkę z doładowaniem, 3 cylindrami i bez możliwości zamontowania LPG.
W zestawieniu przygotowanym przez Auto Review piąty punkt dotyczył tego, że auto używane możemy zobaczyć na żywo. Nie ma więc ryzyka, że zamówiony lakier, który podobał nam się w konfiguratorze, na żywo będzie miał zupełnie inny odcień. Podobnie we wnętrzu trudno czasem ocenić, która kompozycja będzie się prezentowała dobrze. Umówmy się jednak, że to akurat problem interesujący niewielki odsetek kierowców. Jak podaje carVertical, 71 proc. samochodów ma kolor czarny, biały, szary lub srebrny. Tapicerki zaś z reguły są czarne. Natomiast klient, któremu marzy się jakiś oryginalny kolor nadwozia i nie do końca przekonany jest, który odcień drewna lepiej będzie komponował się z wybraną przez niego skórą, to klient marek premium, które dysponują odpowiednimi próbnikami i wizualizacjami.
Naszym zdaniem kwestia znacznie istotniejsza, i jak wszystkie przykłady w tym tekście będąca znakiem czasów, jest to, że samochód używany może być paradoksalnie mniej problematyczny, niż nowy. Kiedyś mówiło się o "chorobach wieku dziecięcego" - gdy na rynek wchodził nowy model, mogło się okazać, że jakiś element był niedopracowany, co mogło uprzykrzać życie kierowcy, albo doprowadzić do awarii. Kupując auto używane mogliśmy liczyć na to, że co się miało zepsuć już się zepsuło, zostało wymienione i teraz auto jeździć będzie bezproblemowo.
Obecnie coraz częściej okazuje się, że szwankuje oprogramowanie samochodu. Bywa, że pokładowa elektronika strajkuje, przestaje działać system multimedialny (coraz częściej odpowiadający za obsługę wszystkich funkcji - również klimatyzacji), a czasami współpracy odmawiają także systemy bezpieczeństwa. Problemy takie stają się coraz powszechniejsze wśród nowych modeli samochodów i wygląda na to, że rozsądnym rozwiązaniem jest kupować albo auto używane, w którym rozwiązano już wszystkie trapiące je problemy, albo nowe, ale dopiero jakiś czas po jego rynkowej premierze, kiedy zainstalowano w nim już odpowiednie aktualizacje systemu.
***