Głupota i kompleksy zabijają!

Witam wszystkich czytelników serwisu motoryzacja.interia.pl. Postanowiłem napisać do Was, po sytuacji, jaka spotkała mnie niedawno będąc w trasie. (*)

Na wstępie chciałem zaznaczyć, że prawo jazdy posiadam już ładnych kilka lat, różnymi samochodami przejechałem wiele tysięcy km. Można powiedzieć, że auto to moje miejsce pracy. Jeżdżę głównie w trasach (300-600 km dziennie) czasami kilka razy w tygodniu. Bez bicia przyznaję, że ograniczenia prędkości, jak większość kierowców, traktuje w sposób informacyjny, mam jednak zasadę, że w terenie zabudowanym zawsze staram się je respektować (wiadomo, dzieci wracające ze szkoły, chłopaki kopiące piłki itd.). Ale do rzeczy.

Jak to często bywa, byłem w trasie. Jechałem bocznymi drogami, bo od głównych odstraszają mnie korki i "miśki". W pewnej miejscowości "na ogonie" siadło mi czarne bmw serii 3. Prowadził młody chłopak, koło niego ciamkająca loda blondi. Od razu zaznaczam, że wiem jakie emocje wywołuje u nas BMW, ale osobiście nie mam nic do właścicieli tych samochodów. Przyznam, że przez chwile nawet trochę zazdrościłem kierowcy. Wprawdzie jechałem samochodem o dekadę nowszym i nieco wyższej klasy, ale droga między wioskami była bardzo kręta i poczciwa trójka na pewno dostarczyłaby na niej sporo przyjemności. Nie to, co mój obszyty welurem tapczan z kołami, w dodatku z automatyczną skrzynią biegów i dieslem pod maską.

Ku mojemu zdziwieniu, po pierwszych trzech zakrętach siedzące na ogonie BMW zmieniło się w niewielką plamę na lusterku. Fakt, na pewno nie jechałem zgodnie z przepisami, ale nie miałem też zamiaru nikomu niczego udowadniać. Nie uważam się za mistrza kierownicy - jedynie dużo jeżdżę. Po prostu przemieszczałem się swoim normalnym tempem. Sytuacja powtórzyła się jeszcze dwa, może trzy razy. Gdy wjeżdżałem do wioski młody gniewny siadał mi na zderzaku, gdy za terenem zabudowanym zaczynały się zakręty auto znikało.

Reklama

Dojechałem do większej miejscowości. Zaraz za miastem była długa prosta. Przede mną jechał sobie spokojnie załadowany ludźmi bus. Gdy wyjechaliśmy z terenu zabudowanego w lusterku pojawił się znajomy, szybko zbliżający się punkcik. Kilkaset metrów przed nami na lewym pasie, za pachołkami ustawiony był jakiś agregat, za nim kilku robotników układało przy drodze kostkę - normalne "wahadełko".

Mimo że miałem pod noga grubo ponad 150 KM nawet przez myśl mi nie przeszło, by brać się do wyprzedzania. Bus z ludźmi, na drodze grupa robotników. Spojrzałem jednak w lusterko i... zobaczyłem rozpędzone BMW, którego kierowca - mając wszystko w poważaniu - szedł lewym pasem "ile fabryka dała". Instynktownie, widząc już prawie latające po drodze ciała zacząłem hamować, kierowca busa na szczęście zrobił to samo. Dzięki temu, że popatrzył w lusterka (teoretycznie nie musiał, było ograniczenie prędkości do 70 i zwężenie) "kolega" z BMW na milimetry wstrzelił się między niego, a agregat, stojący za nim ludzie uciekali na chodnik. Trzeźwa reakcja kierowcy busa ocaliła od śmierci co najmniej kilka osób.

Dodam, że za zwężeniem było dobre 300 metrów prostej, na której bez przeszkód można było wyprzedzać. Wygląda jednak na to, że młodzian w BMW postanowił pokazać (pewnie mi), kto tu rządzi. Problem w tym, że nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek, z kimkolwiek ścigał się na drodze publicznej. Dopiero teraz, po kilku ładnych latach spędzonych za kółkiem popatrzyłem na ograniczenia prędkości w nieco inny sposób. A może wprowadzono je właśnie dlatego, by ktoś, kto ma szybie auto ale nie umie skręcać nie wpadał w kompleksy?

Naprawdę nie mogę pojąć, jak bardzo chorym trzeba być człowiekiem, by narażać życie kilku niewinnych osób, tylko po to, by coś - być może własną głupotę - sobie lub komuś udowodnić! Na koniec, jeszcze raz podkreślam, że nie mam nic do właścicieli BMW. Prawdę mówiąc mogło to być każde inne auto (calibra, golf itd)...

* list do redakcji

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: zabijanie | głupoty | auto | głupota
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy