Egzamin na prawo jazdy - komputery czy gumowe pachołki?
Zanim na drogach będą już tylko samochody całkowicie autonomiczne, potrafiące jeździć bez udziału człowieka, minie jeszcze sporo czasu. Myślę zresztą, że w Polsce takie auta doświadczą wiele przykrych wypadków. Taki autonomiczny samochód będzie uważnie trzymał się pasa ruchu, obserwował znaki, oceniał swoimi radarami prędkości i odległości. Aż tu nagle wyjedzie mu z boku jakiś pirat drogowy, który myślał, że ma pierwszeństwo albo liczył na to że "zdąży". Sterowany komputerowo pojazd oczywiście wdroży awaryjne hamowanie i… zostanie potężnie uderzony w tył przez innego „mistrza” kierownicy, który siedział mu prawie na zderzaku. Albo jakaś dama jadąca sąsiednim pasem nagle zmieni pas ruchu i uderzy go w bok, bo zapomniała spojrzeć w lusterko…
Czy nawet tak inteligentne samochody są w stanie przewidzieć wszystkie wybryki niedouczonych kierowców, drogowych brutali i cwaniaczków albo nieudaczników? Chyba, że do naszego kraju będą trafiać specjalne wersje autonomicznych aut, opancerzone.
No właśnie, wiele osób zadaje sobie pytanie, dlaczego tak dużo zasiada za kierownicą ludzi, którzy w ogóle jeździć nie powinni, którzy nie mają do tego predyspozycji fizycznych i psychicznych? Kto im dał prawo jazdy? Szukając odpowiedzi na to pytanie dochodzę do wniosku, że sposób egzaminowania kandydatów na kierowców w naszym kraju jest swoistym połączeniem pobożnych życzeń, utopii, braku profesjonalizmu i urzędniczego sposobu myślenia. To z kolei przekłada się na sposób szkolenia kierowców, który także pozostaje chory.
Maszynka do testów, kamerka i pedał
Przede wszystkim odnoszę wrażenie, że w zakresie szkolenia i egzaminowania zatrzymaliśmy się we wczesnych latach 90. Wtedy to właśnie zaczęto wprowadzać takie nowinki, jak plac manewrowy, komputerowy egzamin teoretyczny itd. Wszystko to miało podobno służyć lepszemu wyszkoleniu kierowców, podniesieniu poziomu bezpieczeństwa na polskich drogach.
Niestety, efektów takich wcale nie było widać. Eksperymentowano więc dalej, stosując kolejne modyfikacje, jak np. nagrywanie przebiegu egzaminu, losowanie zadań, filmowe pytanie egzaminacyjne z krótkim czasem na odpowiedź itd.
Może i zamysł był dobry, ale zapomniano, że w tym czasie świat poszedł daleko do przodu. W Polsce kandydaci na kierowców nadal uczą się odpowiedzi na pamięć, pod testy, bez żadnego zrozumienia, godzinami ćwiczą jazdę po łuku, a na drogach bywają zupełnie bezradni albo podejmują ryzykanckie, brawurowe manewry.
Polski system egzaminowania opiera się na komputerowej maszynce do testów teoretycznych (które notabene zawierają mnóstwo bezsensownych pytań), na kamerce umieszczonej w egzaminacyjnych aucie i na... pedale hamulca, który ma służyć jako koło ratunkowe, jeśli osoba egzaminowana straci panowanie nad pojazdem.
Wypadki podczas nauki jazdy
Zwróćmy uwagę, jak wiele zdarza się wypadków z udziałem samochodów nauki jazdy. Na początku stycznia tego roku w Nowych Marzach (woj. kujawsko-pomorskie) "L-ka", za kierownicą której zasiadał 18-letni kursant, nagle skręciła na pas dla przeciwnego kierunku ruchu i zderzyła się czołowo z ciężarówką. Kierujący oraz drugi kursant - pasażer zginęli, instruktor walczy o życie.
W lipcu ub. w Warszawie ćwiczący manewry na placu 36-letni mężczyzna, ubiegający się o prawo jazdy kat. A, poniósł śmierć w wyniku uderzenia w stalowe ogrodzenie.
W 2016 roku, również w Warszawie, kursantka kierująca Hyundaiem skręcając w lewo na skrzyżowaniu nie ustąpiła pierwszeństwa jadącemu z przeciwka pojazdowi pomocy drogowej. W wyniku zderzenia instruktor poniósł śmierć.
W tym samym roku doszło do zderzenia czołowego samochodu nauki jazdy z innym autem w okolicach miejscowości Małdyty (warmińsko-mazurskie).
Makabryczny wypadek miał miejsce parę lat wcześniej w miejscowości Twierdzin (kujawsko-pomorskie). Samochód nauki jazdy wjechał na niestrzeżony przejazd kolejowy i właśnie na nim doszło do zgaśnięcia silnika. Instruktor i szkolona dziewczyna nie opuścili pojazdu. Być może do końca próbowali go uruchomić. 18-letnia kursantka, odbywająca pierwszą jazdę, poniosła śmierć, instruktor został ciężko ranny.
W 2007 roku 36-letnia kobieta, która przed egzaminem wykupiła dodatkowe jazdy z instruktorem, kierując Nissanem Micra w Rzeczycy (pow. bialski) wpadła w poślizg na śliskiej nawierzchni i uderzyła w Fiata Seicento jadącego w przeciwnym kierunku. Zginęły dwie osoby: kierująca Fiatem i druga kursantka z Nissana.
To tylko najbardziej spektakularne i tragiczne przykłady. Należy zadać sobie pytanie, czy tych wypadków można było uniknąć? Czy ci kursanci, którym pozwolono na jazdę z instruktorem, mieli predyspozycje do kierowania pojazdem? Czy ktoś to w ogóle próbował sprawdzić?
Oczywiście trzeba też sobie zadać pytanie, dlaczego instruktorzy, którzy prowadzili szkolenie, nie zapobiegli tym wypadkom. Od instruktora można przecież wymagać znacznie więcej, niż od kursanta dopiero uczącego się jeździć. Nie zmienia to jednak wcale tezy, że zanim kursanta dopuści się za kierownicę prawdziwego samochodu, należałoby sprawdzić jego predyspozycje psychofizyczne do prowadzenia pojazdu mechanicznego.
Na świecie prowadzi się już szkolenia kierowców na symulatorach! Mam więc pomysł, który niesłychanie uprościłby przebieg egzaminu na prawo jazdy, a jednocześnie wymusił zmianę sposobu szkolenia kierowców.
Symulator powie prawdę o tobie
Od bardzo wielu już lat szkoli się na symulatorach pilotów samolotów, kapitanów statków, maszynistów pociągów. Od pewnego czasu działają też (oczywiście nie w Polsce) zaawansowane technologicznie symulatory samochodów. Odzwierciedlają one bardzo realistycznie sytuacje drogowe. To nie jest jakaś tandetna i prymitywna gra w samochodziki na pececie, ale zestaw monitorów pozwalający niemal idealnie odwzorować autentyczne sytuacje w ruchu, widziane zza kierownicy auta.
Poniżej prezentuję fotografię takiego właśnie symulatora:
Na poniższym filmiku może z kolei zobaczyć jego praktyczne działanie. W tym przypadku jest to symulator jazdy autobusem:
Są też oczywiście profesjonalne symulatory samochodów osobowych:
Zaletą takich symulatorów jest nie tylko wierność prezentowania sytuacji, tak jakby były one widziane oczami kierowcy prawdziwego pojazdu, ale także sterowanie odbywające się za pomocą identycznych przyrządów, jak w samochodzie. Popatrzcie:
Dzięki temu kierowca może już na symulatorze wyrobić sobie odpowiednie nawyki i odruchy. Profesjonalny symulator to nie tylko ćwiczenie w operowaniu kierownicą, pedałami, dźwignią zmiany biegów itd. Urządzenie zawiera w swoich programach zestaw różnych niebezpiecznych sytuacji, które może losowo i nieoczekiwanie "zafundować" trenującemu. Tak, jak to bywa na drodze.
Inny pojazd nagle zajeżdża ci drogę, pieszy wbiega na jezdnię, jakieś nieostrożny kierowca wyjeżdża w drogi podporządkowanej i nie ustępuje ci pierwszeństwa. Symulator ocenia prawidłowość twoich manewrów, a także czas reakcji, siłę i czas hamowania itd. Dzięki temu komputer może ocenić, czy masz predyspozycje do kierowania pojazdem, czy nie.
Poza tym komputer zawsze będzie w pełni obiektywny. Jemu nie robi różnicy, czy jesteś atrakcyjną dziewczyną albo przystojniakiem, czy może wręcz przeciwnie. Czy jesteś sympatyczny, czy gburowaty. Komputer nie ulega nastrojom tak jak egzaminator (bo żona go zdenerwowała przed wyjściem do pracy), nie jest zmęczony, nie będzie ci złośliwie dogadywał. Nie musisz starać się, aby cię polubił. Na pewno nie będziesz mógł zarzucić, że uwziął się na ciebie. On pozostaje zupełnie obojętny i beznamiętny. No i jest nieubłaganie dokładny! Oceni każdy twój ruch kierownicą, każde naciśnięcie pedału gazu lub hamulca, każde włączenie kierunkowskazu.
I tak właśnie powinien przebiegać egzamin. Żadnych testów, zagadek z przepisów, podchwytliwych pytań. Po prostu przychodzisz do WORD-u, zasiadasz za kierownicą symulatora i jedziesz. Jazda trwa 30 minut. Wszystko wyjdzie w praniu. Okaże się, czy znasz przepisy, czy nie, czy rozumiesz zasady pierwszeństwa na skrzyżowaniach, czy stosujesz się do wskazań sygnalizacji świetlnej, czy szanujesz pieszych.
Symulator rozpozna więc nieomylnie zarozumialca, cwaniaczka, który na egzaminie stara się jeździć powoli i przepisowo (tylko po to, aby go zdać), ale już marzy o tym, by pocisnąć, dać w rurę, zaimponować koleżkom albo panience. Wówczas komputer przerwie egzamin i wyświetli na ekranie monitora taki oto komunikat:
Symulator nieomylnie zauważy też, że inny zdający jest po prostu fajtłapą. Nie ma dobrego refleksu, gubi się w trudnych sytuacjach, mylą mu się biegi i pedały. Wówczas komputer też przerwie egzamin i wyświetli inny komunikat:
W obu przypadkach kolejne podejście do egzaminu możliwe jest dopiero za rok. Aż dojrzejesz, spoważniejesz i sporo potrenujesz. Dane o przebiegu każdego egzaminu powinny być oczywiście przesyłane do Centralnego Rejestru Egzaminów. System zapisze, kiedy i z jakiego powodu oblałeś egzamin na symulatorze. I wówczas w żadnym mieście nie dasz rady podejść do egzaminu wcześniej.
Rzecz jasna, jeśli masz predyspozycje do kierowania, opanowałeś już tę umiejętność, nie popełniłeś poważnego błędu, symulator wyświetli taki oto komunikat:
Wówczas możesz zaliczać kolejne zadania egzaminacyjne.
Realistyczny plac manewrowy
Plac manewrowy pozostawiamy, ale ma on służyć tylko upewnieniu się przez egzaminatora, że prawdziwym samochodem też umiesz kierować. Możesz przyjechać na egzamin samochodem ośrodka szkolenia, w którym odbywałeś kurs (rzecz jasna z instruktorem) albo nawet autem tatusia czy starszego brata. Oczywiście w tym drugim przypadku to auto ktoś musi przyprowadzić do WORD-u, bo przecież nie masz jeszcze prawa jazdy.
Kasujemy na egzaminie wszelkie czynności kontrolno-obsługowe. Jeśli popsujesz swoje auto, to twój problem. Nie umiesz sprawdzić poziomu oleju? Ok, pojedź do serwisu albo zatrzyj silnik. A czy umiesz włączać światła? To już sprawdziliśmy na symulatorze.
Pierwsze zadanie to ruszanie na wzniesieniu. Nie jest to jednak żadna sztuczna górka, ale po prostu wjazd na plac manewrowy musi być dość stromym wzniesieniem:
Wjeżdżasz, stajesz przednimi kołami za białą linią, a potem ruszasz. Pojazd nie może przednimi kołami cofnąć się z powrotem na białą linię. Sprawdza to nie egzaminator, ale specjalna kamera. Jeśli cofnąłeś się za daleko, zapala się lampka i piszczy sygnał dźwiękowy. Robisz spokojnie drugą próbę. Jeśli i tym razem się nie uda, to znaczy, że nie potrafisz wjechać na plac manewrowy, a więc niestety odpadasz.
Zaliczyłeś wzniesienie? To teraz drugie zadanie. Parkowanie prostopadłe tyłem pomiędzy... makietami dwóch samochodów. Żadnych pachołków, żadnych tyczek. Żadnej nauki w stylu: "jak zobaczysz w bocznej szybie czwartą tyczkę, to zaczynaj skręcać". Nic z tych rzeczy! Po prostu parkujesz tak jak na normalnej ulicy. Tyle tylko, że na wszelki wypadek są to nie prawdziwe auta, ale naturalnej wielkości makiety. Każda z nich ma czujnik uderzeniowy. Jeśli zahaczysz o makietę, zapala się lampka i odzywa się alarm. Spowodowałeś kolizję? No to niestety odpadasz. Brakuje ci jeszcze precyzji w manewrowaniu.
Zaparkowałeś? No to sprawdzamy, czy drzwi może otworzyć... nie, nie ty, lecz kierowca auta - makiety. Jeśli ty nie dasz rady wysiąść, to twój problem. Nie wolno ci jednak utrudniać innym dostępu do zaparkowanych aut.
Pierwsza pomoc
Żadnych głupich pytań testowych w rodzaju: co zrobisz, jak znajdziesz urwany palec. Na placu manewrowym leży manekin rannego człowieka. Masz wykonać podstawowe czynności ratujące życie, chociażby ułożyć go w pozycji bezpiecznej, sprawdzić czy oddycha:
Egzaminator to obserwuje, kamera nagrywa twoje działania. Dzięki temu może przyszłemu kierowcy zostanie coś w głowie, jeśli napotka rzeczywisty wypadek. Pytania testowe nic nie dają, to tak jakby kogoś uczyć pływać bez wejścia do wody.
5-minutowa jazda po mieście
Na koniec krótka jazda po mieście. Egzaminator umieszcza w twoim samochodzie przyklejany do szyby prosty rejestrator, a więc auto nie musi być wyposażone w cały skomplikowany system nagrywania. Egzamin może odbywać się na dowolnym samochodzie. Uwaga! Egzaminator nie ma już pedału hamulca.
Skoro zaliczyłeś praktyczną jazdę na symulatorze, a także proste manewry na placu, to można przyjąć, że nie stworzysz zagrożenia. Jedziesz z egzaminatorem po krótkiej, dowolnej trasie. Nie ma żadnych dziwnych zadań typu: jazda drogami jednokierunkowymi, jazda drogami dwukierunkowymi itd. Jest to po prostu ostatni sprawdzian. Egzaminator ocenia, czy prowadzisz auto już na tyle pewnie, iż możesz robić to samodzielnie. A jeśli tak, to prosi: niech pani/pan zawraca i odwiezie mnie do WORD-u. Gratuluję, egzamin jest zaliczony.
Wielka rewolucja i mnóstwo strachu
Proponowany przeze mnie system byłby zupełnie rewolucyjny, ale za to pełen zalet. Oto one:
Pierwsza. Egzamin przeprowadzany na symulatorze wymusiłby oczywiście zakup takich urządzeń także przez ośrodki szkolenia. No bo jaki kursant przyszedł do OSK nie posiadającego takiego symulatora? Symulator byłby jednak z pewnością tańszy, niż prawdziwy samochód i mógłby służyć przez wiele lat.
Druga. Egzamin mógłby być przeprowadzany na dowolnym samochodzie danej kategorii. Ośrodki szkolenia nie musiałyby więc kupować co kilka lat aut innej marki, aby mieć takie same samochody, jak lokalny WORD. Dla każdego ośrodka są to bardzo poważne wydatki. Oczywiście podczas jazd z instruktorem samochód szkoleniowy musiałby być wyposażony w dodatkowy pedał hamulca po prawej stronie. Jeśli jednak jakiś kursant bardzo uparłby się, że chce jeździć tylko i wyłącznie limuzyną tatusia, to proszę bardzo, niech zleci zamontowanie takiego pedału w aucie ojca i może spełnić swoje pragnienia.
Trzecia. Symulator ocenia obiektywnie umiejętności kierującego. A zatem państwo nie będzie już wnikać, ile godzin ma trwać kurs, jak się uczysz i gdzie, nie będzie opracowywać żadnych wydumanych i nierealnych programów szkolenia. Symulator i tak sprawdzi co potrafisz, jakie są twoje predyspozycje do kierowania. Oceni, czy może cię dopuścić do dalszych części egzaminu, czy nie. Nie każdy musi być kierowcą! Nie każdy się do tego nadaje, podobnie jak nie każdy może śpiewać albo być modelką.
Czwarta. Odpadłyby zarzuty, że egzaminatorzy celowo oblewają biednych kursantów, by nabić kasę WORD-om. Symulator zawsze będzie obiektywny i bezstronny. Nigdy nie weźmie łapówki ani nie przepuści cię po znajomości, bo jest połączony z Centralnym Rejestrem Egzaminów. Ani egzaminator, ani WORD ani nawet minister nie mają wpływu na decyzję symulatora.
Piąta. Oparty na symulatorach system szkolenia i egzaminowania pozwoli już na wstępie wyeliminować osoby, który ewidentnie nie mają predyspozycji do kierowania pojazdem. Odsieje tych zbyt nerwowych, zbyt roztargnionych, zbyt zarozumiałych albo zbyt bojaźliwych. Zablokuje tych, którzy nie znają przepisów, lekceważą je, którym mylą się pedały i dźwignie, a ręce plączą na kierownicy. Wyeliminuje ludzi wyjątkowo bezmyślnych, pozbawionych wyobraźni, a także mających problemy z koordynacją psychoruchową i czasem reakcji. I o to przecież chodzi, tacy nigdy nie powinni jeździć.
Szósta. Instruktorzy i wykładowcy unikną pretensji w stylu: moja córeczka świetnie jeździ, proszę pana, a już siódmy raz nie zdała egzaminu. Tak? No to niech siądzie za kierownicą symulatora i niech tatuś sobie popatrzy, co wyprawia. Z drugiej strony taki system oparty na symulatorach podniósłby niewątpliwie poziom szkolenia, wymusił to na OSK. Jazdy nie mogłyby służyć tylko odfajkowaniu standardowych manewrów. Instruktor musiałby uczyć kursanta myśleć, prawidłowo reagować, przewidywać. Wypadłyby z rynku byle jakie, kiepskie i tandetne OSK, które sztucznie zaniżają ceny kursów, biura mają w samochodzie, a szkolenie traktują po łebkach.
Siódma. Szkolenie na symulatorach obniżyłoby koszty działalności OSK. Symulator nie spala benzyny. Nie zużywa się tak szybko jak samochód. Poza tym kursanci mogą sobie na nim ćwiczyć kiedy tylko chcą i ile chcą. Wykupujesz dodatkowe samodzielne jazdy (powiedzmy 10 zł za godzinę) i ćwiczysz kiedy tylko jest to możliwe. Nawet w nocy. Wystarczy portier, który wpuści kursanta do pracowni. Oczywiście symulatory nie zastąpią jazd prawdziwym samochodem pod nadzorem instruktora, ale ten instruktor wiedziałby już na podstawie twoich wyników uzyskanych na symulatorze, czy możesz rozpocząć te jazdy i jakie masz predyspozycje. Pozwoliłoby to zarazem uniknąć przynajmniej części niebezpiecznych sytuacji, spowodowanych przez kursantów, którzy nie powinni jeździć (jeszcze albo wcale).
Ósma. Makiety samochodów na placu manewrowym stwarzałby warunki niemal identyczne jak rzeczywiste. Tyczki i gumowe pachołki tego nie zapewniają. Egzaminowani pozbyliby się dodatkowego stresu, a instruktorzy nie musieliby się gimnastykować ucząc, jak jechać tyłem po sztucznym pasie ruchu. Uczyliby prawdziwych manewrów, np. parkowania tyłem pomiędzy samochodami. Place manewrowe mogłyby być zdecydowanie mniejsze. OSK też miałyby możliwość zaopatrzenia się w makiety samochodów, ale jeśli ktoś chciałby zaryzykować i ustawiać na placu ośrodka prawdziwe auta, to proszę bardzo.
Dziewiąta. Praktyczny egzamin z pierwszej pomocy wyeliminowałby dotychczasową fikcję. Zdający musiałby pokazać, że cokolwiek umie. Jak jest teraz w praktyce? Wypadek, leżą ranni, a dookoła mnóstwo gapiów i nikt nawet nie próbuje udzielić pomocy. A jeśli już coś tam robi, to zupełnie niefachowo i szkodzi jeszcze rannemu. Istnieje szansa, że po takim szkoleniu i praktycznym egzaminie przyszli kierowcy mieliby więcej wiedzy i odwagi do udzielania pierwsze pomocy.
Dziesiąta. Symulatory nauki jazdy mogłyby być instalowane nawet w szkołach podstawowych, w ramach wychowania komunikacyjnego. Jak to byłaby frajda, zwłaszcza dla chłopców, pojeździć sobie na takim symulatorze! Przecież to prawie to samo, co jazda prawdziwym autem. Dzieci uczą się bardzo szybko, a więc już od wczesnych lat miałyby wyrobione niektóre odruchy, nabywały wiedzę o ruchu drogowym, a także rozumiały, że samochód nie zatrzyma się w miejscu i dlatego przechodząc przez jezdnię muszą bardzo uważać.
Jedenasta. Zbudowanie takich symulatorów, w pełni profesjonalnych, wymagałoby solidnej pracy całego zespołu fachowców, informatyków i ekspertów. Na tym można więc zarobić, można też dać pracę ludziom. To samo dotyczy produkcji makiet samochodów.
Dwunasta. Na drogach byłoby znacznie mniej niedouczonych kierowców, różnych ryzykantów, cwaniaczków, fajtłap, oferm, nieudaczników. Ich odrzuciłby symulator, gdyż niejako zastąpiłby obecne badania psychotechniczne, obowiązujące notabene tylko kierowców zawodowych. Dzięki temu spadłaby liczba tragicznych wypadków, poprawiłoby się bezpieczeństwo na naszych drogach. Przecież wszyscy podobno o to walczymy?
A teraz wady. Tak, tak, widzę je wyraźnie i bardzo się ich obawiam.
Pierwsza. Powiedzmy sobie szczerze: wiele osób ubiegających się o prawo jazdy straciłoby na to szanse. Już mówiłem dlaczego. Symulator oceniałby obiektywnie i bezwzględnie. W rezultacie spadłaby sprzedaż samochodów, a to uderzyłoby boleśnie w koncerny motoryzacyjne i dilerów. Podniosłyby się zatem głosy, że takie egzaminy są nieludzkie, zbyt surowe, że trzeba trochę przymknąć oko... Symulatory przerabiano by i modyfikowano, aby stały się bardziej tolerancyjne. Media, aby podlizać się gawiedzi, też bardzo by współczuły tym biednym ludziom, których brutalnie wyeliminowano z grona potencjalnych kierowców. No i wrócilibyśmy do dotychczasowej fikcji. Dalibyśmy kolejny popis hipokryzji i zakłamania.
Druga. Tak radykalne zmiany zawsze budzą opór i lęk. Dotyczyłoby to i osób ubiegających się o prawo jazdy, i instruktorów, i egzaminatorów. Nie wspominam już o urzędnikach, którzy z natury rzeczy bardzo boją się wszelkich zmian, a zwłaszcza takich, przy których mogłaby wyjść na jaw ich niekompetencja.
To jest nieuchronne. Tylko kiedy?
Gwarantuję wam jednak, że taki system szkolenia i egzaminowania wcześniej czy później wejdzie w życie. To już się dzieje na świecie. W USA, w Kanadzie, w Wielkiej Brytanii, w Niemczech czy w Australii są ośrodki szkolenia prowadzące edukację przyszłych kierowców właśnie na symulatorach. Na takich symulatorach trenują też (w innych krajach) kierowcy autobusów, karetek, wozów bojowych straży pożarnej, policjanci, kierowcy rządowych i prezydenckich limuzyn.
Czy postaramy się naprawdę unowocześnić system szkolenia kierowców (zwłaszcza, że wciąż przodujemy w Europie w niechlubnych wypadkowych statystykach), czy dokonamy gruntownych zmian na miarę XXI wieku, powierzymy szkolenie i egzaminowanie komputerom, czy jednak pozostaniemy na szarym końcu i będziemy mieć nadal wciąż modyfikowany, archaiczny model z lat 90., dziwaczny, pełen fikcji, oparty na tyczkach, gumowych pachołkach i jakichś liniach na placu. Utopijny, nieprzyjazny, a przede wszystkim nieskuteczny.
Obawiam się niestety, że ten drugi scenariusz jest o wiele bardziej prawdopodobny.
Polski kierowca