Wykrywacz głupoty obowiązkowym wyposażeniem auta

Elektronika i komputeryzacja wkraczają do motoryzacji wręcz lawinowo. Jesteśmy coraz bliżej samochodów autonomicznych, czyli jeżdżących bez kierowcy. Oczywiście do upowszechnienia takich pojazdów jeszcze daleka droga, ale obecnie producenci aut, zwłaszcza tych droższych, prześcigają się w wymyślaniu różnych nowinek wyręczających kierującego pojazdem. Tyle tylko, że nikt jeszcze nie wprowadził do żadnego samochodu urządzenia wykrywającego durnia za kierownicą…

Pamiętam niedawne przecież czasy, kiedy to samochód wyposażony w ABS, poduszki powietrzne, tempomat, elektrycznie sterowane szyby, podgrzewane fotele z pamięcią ustawienia i masażem oraz wyświetlacze w zagłówkach należał już do kategorii aut luksusowych. Wtedy producenci wprowadzając nowinki techniczne i udoskonalenia stawiali raczej na wygodę i komfort kierowcy oraz pasażerów. Coś tam robiono również w sferze bezpieczeństwa, ale chodziło raczej o systemy ratujące kierowcę z opresji, np. ESP.

W ostatnich latach ta tendencja zmieniła się radykalnie. Zaczynają pojawiać się systemy aktywne, przejmujące kontrolę nad samochodem, monitorujące otoczenie i potrafiące reagować zamiast kierowcy nie tylko w sytuacjach awaryjnych, ale podczas normalnej jazdy. Wydawać by się mogło, że to wspaniale. Megawynalazek! Inteligentne samochody, które potrafią wykryć niebezpieczeństwo i nie tylko ostrzegać nas o nim, ale zadziałać tak, aby uniknąć wypadku. Zagapiłeś się, bo akurat piszesz SMSa albo pożerasz wzrokiem siedzącą obok pasażerkę? Malujesz się za kierownicą? Poprawiasz fryzurkę? Przeglądasz "fejsa"? To nic strasznego! Twoje cudowne auto zahamuje, ominie pieszego, zapobiegnie zjechaniu z pasa ruchu. Nie będzie zatem wypadków, zwiększy się bezpieczeństwo na drogach, a prowadzenie samochodu stanie się dziecinnie łatwe.

Reklama

Niestety, taka wizja jest bardzo złudna, a popularyzowanie w chory sposób nowinek i gadżetów typu "asystent" spowoduje w krótkim czasie dalsze odmóżdżenie zmotoryzowanych.

Asystent jazdy - tempomat adaptacyjny (aktywny)

Adaptive Cruise Control (ACC), Intelligent Cruise Control (ICC) - ten system może mieć różne nazwy. Mam on niewiele wspólnego ze znanym wcześniej tradycyjnym tempomatem. Działanie tego systemu polega na zastosowaniu radaru (czasem lasera) umieszczonego z przodu samochodu, który wysyła wiązkę fal odbijającą się od przeszkód przed pojazdem i powracającą do urządzenia. Układ elektroniczny analizuje dane i w razie gwałtownego zbliżania się do pojazdu poprzedzającego rozpoczyna hamowanie. Może też śledzić prędkość pojazdu poruszającego się przed nami i dostosować do niej szybkość naszego auta (tzw. stop & go). W najdroższych wersjach tego systemu możliwa jest zatem jazda w normalnym ruchu bez konieczności operowania pedałem gazu i hamulca. Samochód sam hamuje i przyspiesza, a jeśli zatrzyma się w korku albo przed skrzyżowaniem na dłużej, do ponownego ruszenia wystarczy dotknąć tylko pedał gazu. To samo możliwe jest na autostradzie. Pędzisz sobie 200 km/h i nie musisz patrzeć bez przerwy na drogę. Możesz grzebać schowku, obserwować chmury... Ktoś przed tobą gwałtownie hamuje? To nic, twoje auto zareaguje i też zacznie hamować. A zatem spoko, pełny luzik...

System ma jednak wady i nie jest w stanie w każdej sytuacji wyręczyć człowieka. Co gorsza, może spowodować na drodze spore zamieszanie, a nawet zagrożenie. Jeżeli jedziemy autostradą (załóżmy niemiecką) z prędkością 200 km/h i system zauważy przed naszym autem pojazd poruszający się na tym samym pasie z prędkością 100 km/h, to wykryje ogromną różnicę szybkości i rozpocznie gwałtowne hamowanie. W innych z kolei przypadkach, jeżeli różnica prędkości jest zbyt duża (inny pojazd stoi), system może nie zadziałać w ogóle i bez hamowania uderzymy w stojącą przeszkodę.

Popatrzcie na ten filmik. Potwierdza on niezbicie, że teoretycznie wspaniały system wcale nie jest taki doskonały i potrafi zawieść w najmniej odpowiednim momencie:

Urządzenie może też nie zauważyć rowerzysty, ciężarówki wyjeżdżającej z bocznej drogi. Na rondzie albo ostrym zakręcie tempomat aktywny potrafi gwałtownie przyspieszyć, jeśli poprzedzające auto na chwilę zniknie mu z pola widzenia.

Oczywiście podczas jazdy w korku ACC nikogo nie wpuści na zasadzie zamka błyskawicznego albo zwykłej życzliwości. Samochód będzie posuwał się do przodu naśladując pojazd przed nim i jeśli ktoś spróbuje z sąsiedniego pasa wjechać na nasz pas, może zostać uderzony. System nie rozpozna autobusu ruszającego z przystanku, któremu należy ustąpić pierwszeństwa. Nie rozpoznaje też sygnalizacji, a więc śmiało wjedzie na skrzyżowanie czy przejście dla pieszych przy czerwonym świetle.

A jeśli jadąca przed nami ciężarówka będzie wiozła ładunek wystający do tyłu, np. betonowe słupy? Czy radar wykryje je, czy tylko zauważy tył samochodu ciężarowego? Istnieje wtedy szansa, że ACC oczywiście zadziała, ale zahamuje tak, że te słupy wejdą nam przez przednią szybę do wnętrza samochodu i być może dostaniemy nimi prosto w twarz.

Asystent pasa ruchu

Najczęściej zwany Lane Assist. To urządzenie bazuje na kamerze, która odczytuje znaki poziome, linie wyznaczające pasy ruchu. Jeżeli samochód zbacza z toru jazdy i chce wyjechać poza swój pas ruchu, system automatycznie koryguje tor jazdy (o ile nie włączymy kierunkowskazu). Dzięki temu można teoretycznie nie trzymać rak na kierownicy, chociaż automat co jakiś czas przypomina kierowcy o tym obowiązku sygnałem dźwiękowym i wyświetlonym na tablicy wskaźników napisem.

Okazuje się jednak, że są inteligentni inaczej, którzy ten uciążliwy dla nich gong potrafią obejść. No pewnie, oni wiedzą lepiej. Popatrzcie na ten patent:

Wystarczy powiesić na kierownicy puszkę, a system da się oszukać i myśli, że to ręka kierowcy. Nie będzie więc upierdliwie przypominał o koniecznym rozsądku.

Ciekawe tylko, co się stanie, jeżeli auto nagle najedzie na wyrwę w jezdni, na leżącą cegłę zgubioną przez ciężarówkę?  Albo gdy ktoś zajedzie nam nieoczekiwanie drogę? Wytrącone gwałtownie z toru jazdy auto będzie już nie do opanowania. Dobry kierowca jest w stanie jeszcze zareagować, próbując utrzymać kierownicę. O ile obserwuje drogę. Lane Assist tego nie zrobi, bo po prostu zgłupieje, gdy nagle przestanie widzieć linie na jezdni.

A jeśli nagle linie wyznaczające pasy ruchu zanikną, jak to bywa na polskich drogach, bo wymieniano nawierzchnię i jeszcze ich nie namalowano albo się zatarły? System pogubi się kompletnie. Będzie także nieprzydatny za zabłoconej albo pokrytej śniegiem jezdni, a nawet podczas ulewnego deszczu.

Oczywiście producenci zastrzegają, że to urządzenie nie ma wyręczać kierowcy, a jedynie pomagać mu w razie chwilowego zagapienia się, dekoncentracji, przyśnięcia. No, ale są tacy, którzy te ostrzeżenia mają gdzieś.

Polak potrafi

Oczywiście takie bajery wzbudzają zachwyt wielu dziennikarzy motoryzacyjnych i blogerów, nie wspominając już o kierowcach. Pewien redaktor prezentuje w internecie filmik, w którym pokazuje, że można jechać praktycznie z zamkniętymi oczami albo czytać gazetę. Ktoś inny pisze, że korzystając z takich gadżetów kierowca może "wyłączyć się" i pozostawić prowadzenie auta komputerowi do czasu, kiedy znów zechce sam kierować. Bzdura!

Tak naprawdę te systemy nie są przeznaczone do wyręczania kierowcy, zastępowania go, samodzielnego prowadzenia samochodu, a jedynie wspomagania kierującego. Niestety, jak widać, nie wszyscy to rozumieją, natomiast popularyzowanie takich sposobów jazdy przez dziennikarzy czy raczej pseudo-dziennikarzy jest wysoce szkodliwe.

Na szczęście w takie urządzenia wyposażane są obecnie tylko auta z najwyższej półki, więc póki co wielu naśladowców nie będzie. Ale to kwestia czasu. Poza tym zasobność portfela, zwłaszcza w tym kraju, nie zawsze jest adekwatna do zasobności mózgu. Czasem bywa wręcz odwrotnie. Można się więc spodziewać, że różni nowobogaccy (którzy dorobili się takich aut oczywiście ciężką uczciwą pracą) zaczną szaleć na drogach, wierząc w cudowną technikę. Zobaczymy wówczas samochody nagle zbaczające z toru jazdy, wpadające na chodniki, walące ze znaczną prędkością w tył poprzedzającego pojazdu albo bezlitośnie ścinające pieszego  na przejściu. Bo kierowca-dureń bezgranicznie wierzył technice...

Auto dla nieudaczników

Niektóre wynalazki nie służą nawet bezpieczeństwu, lecz jedynie starają się zniwelować kiepskie kwalifikacje kierowcy albo ich całkowity brak. Np. asystent parkowania. To typowe urządzenie dla nieudaczników, którzy sami nie potrafią zaparkować samochodu.

Sam manewr trwa znacznie dłużej, niż zajmuje to doświadczonemu kierowcy. System musi najpierw zmierzyć miejsce, co zrobi tylko wtedy, kiedy przejedziemy koło niego w odpowiedniej odległości. Wystarczy, że coś elektronice się "nie spodoba" (np. nierówno zaparkowane auta, jakaś dodatkowa przeszkoda), a będziemy musieli kilka razy przejeżdżać obok interesującego nas miejsca, aby auto łaskawie zaparkowało.

Poza tym, jeśli nie macie auta prosto z salonu, istnieje spora szansa, że wasz asystent nie należy do najnowszych i do zrobienia koperty potrzebuje tyle miejsca, że równie dobrze można by zaparkować przodem. No, ale jeśli trafi się jakaś blondynka, która nie ma pojęcia o manewrowaniu samochodem albo dziadek, który z trudem obraca kierownicę, to przynajmniej wzrasta szansa na to, że nie poobija mi samochodu.

Brakuje wykrywacza głupoty

Nie jestem bynajmniej przeciwnikiem nowinek technicznych. Wiele z nich, jak np. matrycowe światła drogowe czy kamery termowizyjne są pożyteczne i mogą nam czasem pomóc.

Z drugiej jednak strony istnieje coś takiego, czego chyba nie uwzględniają producenci samochodów. Chodzi mi o popularyzowanie nadmiernego zaufania kierowcy do techniki, co prowadzi do wyręczania się nią, a tym samym rezygnacji z myślenia za kierownicą, a także do obniżenia poziomu koncentracji, uwagi, spostrzegawczości. Może to mieć fatalne skutki.

Szkoda, że żaden samochód nie ma na liście wyposażenia wykrywacza głupoty. A powinien być obowiązkowy. Na przykład jedna kamerka na zewnątrz, a druga wewnątrz auta obserwująca kierowcę. Od razu mówię, że jeśli ją zasłonisz izolacją albo gumą do żucia, auto zablokuje się na amen. Za odblokowanie w serwisie 2000 zł. Kamerka patrzy na ciebie i widzi, jak się zachowujesz. Jeśli nie trzymasz kierownicy, piszesz SMSy, gadasz przez komórkę, przejeżdżasz na czerwonym, spychasz innych na pobocze podczas wyprzedzania, przejeżdżasz pieszym niemal po nogach, system ostrzega cię: za chwilę wyłączę ci auto. Powtarzasz taki manewr jeszcze raz i samochód staje, a napis na wyświetlaczu informuje: nie nadajesz się do kierowania samochodem, wezwij sobie taksówkę...

Ciekawe tylko, ile wówczas aut jeździłoby po drogach i ilu z was odważyłoby się kupić taki samochód?

Polski kierowca

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy