E-learning czy fake-learning, czyli dlaczego jest tak źle, skoro miało być tak dobrze

Znajomość przepisów ruchu drogowego u polskich kierowców jest bardzo słaba. Można było się o tym przekonać patrząc chociażby na wyniki noworocznych testów, które opublikowałem w styczniu tego roku i w roku ubiegłym. Na co dzień również widzę, że ogromna większość osób mających prawo jazdy odznacza się tylko pobieżną, a często wręcz bardzo ubogą wiedzą o podstawowych przepisach. Świadczą o tym chociażby moje rozmowy ze znajomymi. Są tacy, którzy nie odróżniają wyprzedzania od wymijania, mało kto potrafi dokładnie opisać znaczenie znaku „zakaz wyprzedzania”. Duże problemy sprawia rozstrzygnięcie kwestii pierwszeństwa w stosunkowo prostych sytuacjach. Dlaczego jest tak źle?

Od czasu tzw. transformacji ustrojowej szkolenie teoretyczne kandydatów na kierowców zaczęło być traktowane po macoszemu. Stało się to w chwili, kiedy szkoleniem zajęły się prywatne firmy, dla których kwestią najważniejszą był (i jest) maksymalny zysk i minimalne koszty.

Liczy się kasa

W momencie uwolnienia rynku w zakresie edukacji motoryzacyjnej nie zadbano niestety o stworzenie mechanizmu regulacji prawnych, który gwarantowałby wysoki poziom szkolenia i eliminował fuszerkę i dziadostwo. W rezultacie naukę przepisów ruchu drogowego ośrodki zaczęły traktować jako sprawę czysto formalną i drugorzędną. Wynikało to również z powodów finansowych. Jeśli cały kurs na prawo jazdy kat. B kosztuje przykładowo 1800 zł., to podstawowe, nieuniknione koszty ośrodka są mniej więcej następujące:

Reklama

- koszty paliwa za 30 godzin jazd - 400-500 zł.

- wynagrodzenie instruktora za 30 godzin jazd brutto - 900 zł.

A zatem ośrodkowi szkolenia pozostaje około 400-500 złotych. Oczywiście trzeba jeszcze doliczyć koszty prowadzenia ośrodka (czynsz, sekretarka, reklama), podatki no i rzecz jasna jakiś minimalny zysk. Łatwo zatem zauważyć, że bardzo niewiele zostaje dla wykładowcy, który miałby prowadzić 30 godzin zajęć teoretycznych. Zazwyczaj wynagrodzenia wykładowców wynoszą około 10-15 zł. za godzinę. Czy za tak nędzną sumę można znaleźć dobrego wykładowcę? Bardzo wielu kursantów twierdziło i nadal twierdzi, że zajęcia teoretyczne w ośrodkach szkolenia są stratą czasu.

Zajęcia teoretyczne stratą czasu?

Ten pogląd nie jest wcale pozbawiony racji. Oto kilka opinii z internetu (pisownia oryginalna):

"Wykłady praktycznie nic mi nie dały, facet smucił coś pod nosem praktycznie czytał przepisy i nic więcej"

"Szkoda czasu, po 2 godzinach przestałem chodzić na wykłady bo gościu niczego nie potrafił wytłumaczyć, a jak ktoś się o coś pytał to odsyłał do podręcznika"

"Te wykłady to fikcja bo wykładowca notorycznie się spóźniał i przerabiał z nami tylko jakieś testy odbite na ksero".

"Wykłady to bzdura! Koleś mówił: zapamiętajcie, w tym pytaniu tramwaj ma pierwszeństwo. A jak ktoś zapytał dlaczego? to odpowiedział: mniejsza o to, takie pytanie jest w testach i wasza rzecz żeby to zapamiętać". 

Bardzo rzadko w ośrodkach szkolenia spotkać można wykładowcę, który nie tylko ma bogatą wiedzę, ale umie także prowadzić zajęcia w sposób interesujący, wciągający słuchaczy. Jak słusznie zauważył jeden z kierowców rajdowych, zajmujący się obecnie szkoleniami, wykładowca powinien być dla przyszłych kierowców mentorem, wykształtować ich motoryzacyjny kręgosłup.

Wykładowca z prawdziwego zdarzenia nie tylko przygotowuje swoich kursantów do egzaminu, ale także uczy ich podstawowych zasad bezpieczeństwa podczas prowadzenia samochodu. Powinien wytłumaczyć, jakie są zasady pierwszeństwa, dlaczego nie wolno omijać pojazdu, który zatrzymał się przed przejściem dla pieszych, jak ratować się w przypadku utknięcia na przejeździe kolejowym itd.

Takich wykładowców można jednak ze świecą szukać. Prawdziwy profesjonalista, mający w dodatku charyzmę, na pewno nie zgodzi się na prowadzenie wykładów za 10 złotych. Nie chcę oczywiście dyskwalifikować wszystkich wykładowców, ale komentarze i opinie kursantów nie biorą się z powietrza.

Wprowadzimy e-learning i będzie cudownie

Pamiętam pełne zachwytu tytuły w mediach: "nie będziesz musiał chodzić na zajęcia teoretyczne", "koniec z wykładami w ośrodkach szkolenia!" itp. Kiedy 5 lat temu wprowadzono możliwość samodzielnego przygotowania się kursantów do egzaminu teoretycznego, niektórym wydawało się, że jest to wspaniałe rozwiązanie.

Nie jestem wcale przeciwnikiem e-learningu. Z pewnością dla wielu osób stanowi on duże ułatwienie, bo nie trzeba jeździć do ośrodka na wykłady. W dzisiejszych czasach, gdy ludzie są zaabsorbowani zajęciami na uczelni, pracą i innymi codziennymi obowiązkami, taka forma nauki w domu z pewnością jest bardzo pożyteczna. Mamy też XXI wiek i tak zaawansowaną komunikację elektroniczną, że trudno byłoby nie wykorzystać jej również w szkoleniu kierowców.

Ośrodki szkolenia chwalą się często, że dostarczają swoim kursantom darmowe materiały szkoleniowe. Tak, ale zazwyczaj te materiały to ogólnodostępne testy i nic więcej. Bardzo nieliczne ośrodki oferują wykłady internetowe z prawdziwego zdarzenia. Zazwyczaj e-learning obejmuje jedynie rozwiązywanie testów egzaminacyjnych. Czasem zdarza się, że ktoś próbuje coś tłumaczyć, ale przeważnie są to materiały na poziomie amatorskim.

Efekty takiego szkolenia pozostają więc bardzo mierne. Kursanci są nastawieni jedynie na zaliczenie egzaminu i sami, z własnej inicjatywy, nie dociekają, dlaczego w danym pytaniu poprawna jest taka, a nie inna odpowiedź. Komu będzie się chciało doszukiwać prawidłowej interpretacji przepisów, czytać specjalistyczne publikacje?

Poza tym samodzielna nauka wymaga dużej samodyscypliny, umiejętności analitycznego myślenia. Nie wszyscy mają takie predyspozycje, a przecież wiadomo skądinąd, że myślenie sprawia niektórym ludziom coraz więcej trudności. W rezultacie mamy więc nie e-learning, ale fake-learning.

Mądry wykładowca z prawdziwego zdarzenia kiedyś był w stanie w pewnym sensie "wychować" swoich kursantów, wbić im do głów najważniejsze zasady i reguły. Rozmawiał z osobami szkolonymi, wiedział kto jakie ma trudności, starał się tłumaczyć je na bieżąco. Internetowe wykłady takiej funkcji spełnić nie mogą, o ile w ogóle istnieją.

Egzaminy nie są trudne

Zdawalność egzaminów teoretycznych wynosi średnio 60-70 %. To też obrazuje niski poziom szkolenia, bo pytania egzaminacyjne wbrew pozorom i obiegowym opiniom nie są wcale takie trudne.  Przeanalizowałem kilka tysięcy funkcjonujących obecnie pytań egzaminacyjnych i wśród nich znalazłem zaledwie kilkanaście trochę kontrowersyjnych lub mogących budzić wątpliwości. Mówię to nie jako ekspert, lecz z punktu widzenia przeciętnego kursanta. Jeżeli zdający egzamin mają problemy z tym, czy można cofać na drodze jednokierunkowej, czy można wyprzedzać z prawej strony na jezdni bez wyznaczonych pasów ruchu, to nasuwa się prosty wniosek, że niewiele się nauczyli.

Prawdą jest, że polskie przepisy ruchu drogowego są skomplikowane i nadmiernie rozbudowane. Pisałem o tym wielokrotnie, postulując ich uproszczenie. W testach  egzaminacyjnych nie ma jednak wcale żadnych haczyków, pytań podchwytliwych. Dużo jest natomiast pytań banalnych i zupełnie niepotrzebnych, dotyczących na przykład kwestii administracyjnych. Jeżeli kursant nie jest w stanie opanować podstawowych, elementarnych zagadnień dotyczących pierwszeństwa, wyprzedzania, znaczenia najważniejszych znaków drogowych, to wniosek staje się jasny: obecny system szkolenia jest do bani!

Jak powinien wyglądać prawdziwy e-learning?

Solidny e-learning na pewno nie może oznaczać tylko przerabiania pytań egzaminacyjnych. Powinien to być rozbudowany program multimedialny, który zawierałby wytłumaczenie podstawowych zasad i pozwalał na sprawdzenie ich przyswojenia przez osobę szkoloną. Dopóki kursant nie nauczy się części materiału, nie powinien mieć możliwości rozwiązywania testów.

Ponadto należałoby każdą odpowiedź na pytanie testowe objaśnić w formie wypowiedzi lektora ilustrowanej animacjami bądź filmem. Taka forma dydaktyki zapewniałaby nie tylko łatwe zrozumienie przepisów, ale sprawiłaby, że osoba szkoląca się zapamiętałaby to na długo.

Przykład: Czy wolno wyprzedzać na zakręcie oznaczonym znakami ostrzegawczymi w danej sytuacji? Nie wolno. Chcesz wiedzieć dlaczego nie wolno? To kliknij w okienko z napisem: "Objaśnij".

Oczywiście przygotowanie takiego w pełni profesjonalnego i nowoczesnego programu e-learnigowego sporo by kosztowało. Ośrodków szkolenia nie stać na taką inwestycję. Można też przepuszczać, że na rynku nie znajdzie się profesjonalna firma, która chciałaby taki program wyprodukować, bo byłby on bardzo drogi. Kto by go kupił?

Może ministerstwo przygotuje profesjonalny e-learning?

Mam zatem inny pomysł. Byłoby najlepiej, gdyby Ministerstwo Infrastruktury opracowało oficjalny i w pełni profesjonalny program do e-learningu, który obowiązywałby wszystkie ośrodki szkolenia. Oczywiście ten program e-learningowy musiałby być przygotowany nie przez urzędników z drętwym, formalistycznym podejściem, lecz przez ekspertów i doświadczonych wykładowców, którzy mają pojęcie o tym, jak uczyć.

Zdaję sobie sprawę, że koszt opracowania takiego programu byłby spory, ale przecież płacimy podatki, prawda? Gdyby ministerstwo podchwyciło mój pomysł, osiągnęłoby za to wiele korzyści. Na drogach coraz mniej byłoby niedouczonych kierowców, którzy przepisy znają piąte przez dziesiąte. Poprawiłaby się zdawalność egzaminów, a zatem ludzie byliby wdzięczni ministerstwu za pozytywne i nowoczesne rozwiązanie, a to mogłoby pozwolić uzyskać przychylność wyborców. Mam tylko wątpliwość, czy są w ministerstwie fachowcy, którzy taki nowoczesny program do szkolenia kierowców potrafiliby opracować.

Polski kierowca

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy