Badania lekarskie kierowców to fikcja

Celem badań lekarskich kandydatów na kierowców jest sprawdzenie, czy dany człowiek nie cierpi na schorzenia, które uniemożliwiałyby bezpieczne kierowanie pojazdem. To oczywiście tylko teoria. W praktyce jest zupełnie inaczej. Ci, którym zamarzyło się "prawko" kombinują, ukrywają rozmaite schorzenia, byle tylko otrzymać stosowane zaświadczenie. Lekarze natomiast doskonale wiedzą, że takie badania to fikcja, że ich kryteria są oderwane od realiów, a pacjenci kłamią na potęgę, dlatego bardzo często ograniczają czynności medyczne do minimum, traktując je wyłącznie jako źródło zarobku.

Dochodzę do wniosku, że kiedy byłem dzieckiem, strasznie mnie oszukiwano. Robili to rodzice, nauczyciele, inni dorośli. Wmawiano mi bowiem, że jak będę wzorowo uczył się w szkole i postępował uczciwie w życiu, to daleko zajdę i odniosę sukces. Wbijano mi do głowy, że należy przestrzegać prawa, słuchać starszych, a wszelkie przepisy stworzyli mądrzy ludzie. Dopiero kiedy dorosłem, zrozumiałem, że świat opiera się na fikcji, zakłamaniu, hipokryzji, kombinatorstwie i oszustwach. A w dodatku to wszystko zaprawione zostało jeszcze piramidalną ludzką głupotą. Tak właśnie jest (między innymi) z badaniami lekarskimi kierowców.

Reklama

Jak oszukać lekarza

Zgodnie z rozporządzeniem ministra zdrowia badania kandydatów na kierowców realizowane są w znacznej części w postaci wywiadu lekarskiego. Oznacza to zatem, iż osoba ubiegająca się o prawo jazdy de facto sama określa i wskazuje lekarzowi, czy jest zdrowa, czy nie. W takiej sytuacji oczywiście badani kłamią i zatajają różne schorzenia i przypadłości.

Popatrzcie na fragment ankiety, którą musi wypełnić badany:

Dla żartu wypełniłem ją. Bardzo wątpię jednak, czy ktoś, kto naprawdę jest pijakiem, alkoholikiem albo narkomanem, przyzna się  do tego. Przecież doskonale zdaje sobie sprawę, że takie wyznanie przekreśliłoby jego szanse na uzyskanie prawa jazdy.

A tak na marginesie: wiecie, co to jest narkolepsja? Zapytałem o to 10 znajomych i nikt nie potrafił mi odpowiedzieć. Po co więc pytać o to w ankiecie? A zresztą, przecież i tak jest ona jedną wielką fikcją. Wszyscy napiszą, że są zdrowi jak ryba.

Mówi się, że internet to kopalnia wiedzy. Skoro tak, poczytajcie sobie (oczywiście pisownia jest oryginalna) i przekonajcie się, że oszukiwanie lekarzy przez przyszłych "mistrzów" kierownicy jest na porządku dziennym:

Bezdech obturacyjny czyli prześpij się z lekarzem

Jakby fikcji było jeszcze mało, wprowadzono w końcu ub. roku tę oto chorobę - bezdech obturacyjny - jako jednostkę mogącą zdyskwalifikować kandydata na kierowcę. Wszystko za sprawą wszechwiedzącej i najmądrzejszej Unii Europejskiej, zgodnie z dyrektywą 2006/126/WE. Sama dyrektywa może i ma sens, ale znowu powstaje pytanie: kto wie, że cierpi na coś takiego i kto się do tego przyzna?

Jedyną możliwością stwierdzenia bezdechu jest kontrola snu. A zatem badanego należałoby umieścić na jedną noc w szpitalu lub bazować przynajmniej na relacji jego dziewczyny, żony, kochanki... No, chyba że to lekarz powinien spędzić noc ze swoim pacjentem, czujnie nasłuchując, jak chrapie.

A zatem kolejna bzdura. Istotnie, bezdech albo narkolepsja są chorobami, które mogą w przypadku nasilonej postaci zagrażać świadomości kierowcy, ale jako to ustalić? Tym bardziej, że spora część ludzi cierpiących na te schorzenia w ogóle nie leczy się...

Wiara w szczerość, odpowiedzialność i uczciwość badanych to duża naiwność.

62 parametry do zbadania czyli nawet ślepy dostanie zaświadczenie

Jak obliczyłem na podstawie cytowanego już rozporządzenia, lekarz podczas badania kandydata na kierowcę powinien ustalić 62 parametry, dotyczące poszczególnych narządów i układów w organizmie człowieka. Są wśród nich nawet blizny skórne (jakie to ma znaczenie?), przepukliny, ruchomości stawów, zaniki mięśniowe itd.

Ktoś, kto redagował ten wykaz, chyba sam nie wierzył, że można to wszystko ustalić i zbadać podczas jednej wizyty u lekarza. Gdyby zwykłe, fizykalne badanie jednego narządu lub organu trwało tylko minutę, to wizyta w gabinecie lekarskim zajęłaby ponad godzinę. W rzeczywistości lekarze zdają sobie doskonale sprawę, że przepisy te są martwe, a życie biegnie swoim torem. Dlatego bardzo często oni również lekceważą sobie całą tę fikcyjną procedurę.

Badania lekarskie w ośrodku

Ośrodki szkolenia kierowców (OSK), działające w warunkach niezdrowej konkurencji, robią wszystko, by przyciągnąć do siebie kursantów. Jednym z takich tricków jest zorganizowanie badań lekarskich w ośrodku. Oczywiście wszystko dla ułatwienia życia osobom szkolonym... Popatrzcie na fragment reklamy na stronie internetowej jednego z OSK:

Zwróćcie uwagę, jakie podteksty tu się kryją. "Współpracującego z nami od wielu lat lekarza - orzecznika" - a zatem takiego, który nie utrudnia życia kursantom. "Tanio i bezstresowo" - czyli lekarz przymknie oko jakby co... Interesujące są też ramy czasowe, w których tenże doktor dokonuje badań - w każdy piątek od 17.00 do 17.45. Ciekawe, ile osób zdąży zbadać w tym czasie. Stawiam, że co najmniej 10.

A zatem do ośrodka przybywa zaprzyjaźniony lekarz i co się dzieje dalej? Odwala fuchę za niezłą kasę, czasem nawet nie widząc badanych. Oto kolejne relacje z różnych forów internetowych:

Co więcej, takie badanie lekarskie ma ustaloną urzędowo cenę - 200 zł. Jak więc to robi OSK, że oferuje cenę o 130 zł. niższą?  Czyżby dopłacał za kursanta? Może i tak, ale na pewno odbije to sobie w cenie całego szkolenia. Tanie chwyty marketingowe dla odmóżdżonych?

A może kumpel - lekarz daje zniżkę (wbrew prawu), bo wie, że w ciągu 45 minut uprawiania fikcji zarobi np. 700 złotych za 10 kursantów?

Niezrozumiałe kryteria i dziwna pobłażliwość

W dodatku kryteria niektórych parametrów oceny stanu zdrowia kandydata na kierowcę są zupełnie niezrozumiałe. Na przykład osoby ubiegające się o prawo jazdy kat. AM, A1, A2, A, B1, B (najpopularniejszą) oraz B+E i T  NIE MUSZĄ odbywać badania widzenia zmierzchowego, wrażliwości na olśnienie i na kontrast. Mogą też nie rozróżniać barw czyli zaliczać się do daltonistów albo być całkowicie głusi.

Badania takie wymagane są natomiast u kandydatów na kierowców ciężarówek, autobusów, pojazdów uprzywilejowanych. Znowu to bezsensowne demonizowanie dużych pojazdów i kierowców zawodowych. A przecież tzw. amatorów jest kilkanaście razy więcej i powodują oni ok. 85% wszystkich wypadków. Czyżby kierowca samochodu osobowego mógł ulegać oślepianiu i zdaniem twórców rozporządzenia nie miało to wpływu na bezpieczeństwo jazdy? 

Podobnie ocenia się inne kwestie. Oto cytat z rozporządzenia, dotyczący kierowców zawodowych: "Oceniając stan zdrowia osoby badanej w zakresie zaburzeń psychicznych, uzależnienia od alkoholu lub środka działającego podobnie do alkoholu - uwzględnia się dodatkowe ryzyka, które mogą stanowić zagrożenie w sytuacji kierowania pojazdami".

Oznacza to więc, że bardziej pobłażliwie należy traktować pijaka-motocyklistę lub pijaka-kierowcę osobówki, niż tego, kto kieruje autobusem albo samochodem ciężarowym. A ja wciąż przypominam, że nawet małe autko osobowe kierowane przez pijanego lub naćpanego durnia jest groźniejsze, niż odbezpieczony granat.

Wszystko to jedna wielka fikcja

Udowodniłem chyba dobitnie, wnikliwie i szczegółowo, że to całe rozporządzenie dotyczące badań lekarskich kandydatów na kierowców jest zupełnie oderwane od rzeczywistości i guzik warte. Naprawdę chodzi nie tyle o rzetelne sprawdzenie stanu zdrowie przyszłego kierowcy, ile o zgromadzenie odpowiednich papierków, potwierdzających fikcję, ale za to chroniących skórę decydentów i urzędów. Przeszedł badanie? No to znaczy, że był zdrowy.

Same badania lekarskie w tym stanie rzeczy to druga fikcja. Nawet wnikliwy i rzetelny lekarz nie jest w stanie wiele zdziałać. Potrzebny tu byłby centralny rejestr medyczny, gromadzący informacje o dotychczasowym leczeniu danej osoby. Oczywiście taki rejestr nie istnieje.

No, a trzecia fikcja to kandydaci na kierowców. Kłamstwa, krętactwa, oszustwa, zatajanie dolegliwości. Ale w tym kraju to normalne. Fikcja goni fikcję. Zakłamanie, fałsz, hipokryzja, kombinatorstwo. Szkoda, że już nie jestem dzieckiem, bo wtedy w coś jeszcze wierzyłem. Teraz już nie.

Polski kierowca    

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy