Wyniki naszego testu, czyli totalna masakra

Na początek nowego roku zafundowałem wam test sprawdzający wiedzę o przepisach ruchu drogowego. Uważałem, że każdy kierowca powinien co pewien czas zweryfikować swoje wiadomości i że jest to fajna zabawa. Test spotkał się z bardzo dużym zainteresowaniem czytelników, co mnie bardzo cieszy. Niestety, rezultaty testu, czyli wasze odpowiedzi, nie dają powodów do radości.

Okazuje się, że bardzo wielu kierowców ma podstawowe braki w zakresie tak zasadniczych zagadnień jak pierwszeństwo. Nie wspominam już o znajomości znaków drogowych czy też nadrzędności nad nimi sygnalizacji świetlnej. A przecież jest to elementarz, który powinien mieć w głowie każdy, kto zasiada za kierownicą.

Gdyby było tak, że błędnych odpowiedzi udzieliło 5 czy 10 procent uczestników testu, można by stwierdzić, że jest to naturalny margines kierowców niedouczonych. Jeśli jednak błędnych odpowiedzi udziela ponad połowa czytelników, wnioski nasuwają się same.

Reklama

Na poszczególne pytania zawarte w moim teście udzielało odpowiedzi od 60 tysięcy do 100 tysięcy czytelników. Bez wątpienia tak dużą populację można nazwać reprezentatywną. Czy wiecie, że sondaże przeprowadzane przez profesjonalne instytuty badające na przykład popularność polityków bazują na grupie 1000-1500 ankietowanych? Na tej podstawie publikowane są  wyniki. Ja dysponuję sto razy większą grupą "testowanych" kierowców, a więc wyniki są tym bardziej miarodajne.

Wynika z nich następujący wniosek: jeżeli 10% uczniów wykazuje indolencję i brak elementarnych wiadomości, to można uznać, że jest to grupa nieuków i leni. Jeśli jednak na podstawowe pytania nie potrafi odpowiedzieć 60% szkolonych, to trzeba zadać sobie inne pytanie: a może to nauczyciele są do niczego?

Nie piszę tych słów po to, by szydzić z was, naśmiewać się czy drwić. Zastanawiam się natomiast, co jest wart ten wspaniały, wciąż modyfikowany system szkolenia kierowców? Co na to ośrodki szkolenia? Czy uczycie ludzi bezpiecznego poruszania się po drogach, rozumienia przepisów czy może przygotowujecie ich wyłącznie do bezmyślnego zdania egzaminu testowego? A co na to egzaminatorzy? Jak to się dzieje, że prawo jazdy otrzymują osoby, które nie potrafią rozstrzygnąć, czy w danej sytuacji tramwaj ma pierwszeństwo czy nie?

Refleksje są bardzo smutne. Trudno oprzeć się wrażeniu, że zarówno w systemie szkolenia, jak i egzaminowania mamy do czynienia z typowym niestety w naszym kraju brakiem profesjonalizmu, uprawianiem fikcji, niekompetencją i zakłamaniem czyli ogólnym dziadostwem.

Odrębną kwestią jest niespotykany poziom skomplikowania i zagmatwania polskiego kodeksu drogowego. Został on rozbudowany do setek artykułów, punktów, ustępów i paragrafów. Przeciętny kierowca nie zna nawet 10% z nich. W dodatku przepisy są rozrzucone, pomieszane - takiego bałaganu w tych aktach prawnych jeszcze nie było. Wielokrotnie postulowałem, by prawo o ruchu drogowym maksymalnie uprościć. Tego zadania też nikt nie chce się podjąć, bo mógłby to zrobić tylko autentyczny ekspert i jednocześnie doświadczony praktyk. Widocznie takiego nie ma...

Zamiast prawdziwych ekspertów  o kodeksie drogowym decyduje armia urzędników, wciąż dokładając do kodeksu drogowego nowe przepisy i pozostając w całkowitym błędnym mniemaniu, że samymi przepisami można uzdrowić sytuację na polskich drogach.

Żywię nadzieję, że z wyników mojego testu wyciągną wnioski nie tylko kierowcy, ale przede wszystkim decydenci. Obecny system prawa drogowego, szkolenia i egzaminowania można wrzucić do kosza. Opracujcie wreszcie prosty kodeks drogowy i skonstruujcie takie mechanizmy szkolenia i egzaminowania, by ludzie potrafili przyswoić niezbędną wiedzę, a egzaminatorzy byli w stanie to rzetelnie sprawdzić.

Oczywiście mój test spowodował wiele dyskusji i polemik, albowiem w Polsce wśród kierowców jest mnóstwo ekspertów (we własnym mniemaniu). Oni wiedzą wszystko najlepiej, chociaż nie potrafią podać żadnej podstawy prawnej swoich interpretacji przepisów. Twierdzą jednak stanowczo: "Tu jest tak, a to nieprawda...".  A jeśli ktoś ośmieli się twierdzić inaczej, należy go obrzucić rynsztokowymi epitetami, bo to są "argumenty" takich ludzi.

W jednym z komentarzy pod testem ktoś pisze: "Ten co układał ten test to nie zna się na przepisach, bo mnie się wydaje...". Jemu coś tam się wydaje, ale już ocenia jednoznacznie autora testu czyli mnie.  Inny z kolei czytelnik stwierdził, że osiągnął bardzo słaby wynik testu, ale przecież jeździ od 20 lat i nigdy nie miał żadnego wypadku. No cóż, bywa i tak. Pamiętam kierowcę pewnej wywrotki, który wyjaśniał: "Ja nie pamiętam już większości przepisów, bo prawo jazdy robiłem dawno temu, ale jak widzę, że tamten jedzie szybko i zdecydowanie, to chyba ma pierwszeństwo... A jeśli on się waha i zwalnia, to ja daję w rurę.".

Byli i tacy czytelnicy, którzy pytali: "Dlaczego prawidłowa jest akurat ta odpowiedź, czy są to własne poglądy autora, czy wynika to z przepisów?". Od razu wyjaśniam, że nigdy nie bazuję na opiniach wyssanych z palca, nie piszę tego, co mi się wydaje.  

Wszystkie moje  wypowiedzi opierają  się zawsze na obowiązujących przepisach. Skoro jednak wiedza kierowców jest tak uboga, postanowiliśmy omówić szczegółowo wszystkie pytania testowe w tym i kolejnych odcinkach. Ufamy, że dzięki temu nauczymy was, drodzy kierowcy, podstaw, elementarnej wiedzy, której zapewne nie wpojono wam na kursie na prawo jazdy.

A zatem dziś pierwsze pytanie z testu:

Proste skrzyżowanie ze znakami określającymi pierwszeństwo. Czy kierowca samochodu ustępuje pierwszeństwa tramwajowi? NIE! Zwróćcie uwagę, że 34% czytelników odpowiedziało błędnie!

Dlaczego samochód ma pierwszeństwo?

Decydują o tym znaki drogowe. Zgodnie z ich wskazaniami samochód znajduje się na drodze z pierwszeństwem, natomiast tramwaj na drodze podporządkowanej. Zapewne czytelnicy, którzy odpowiedzieli błędnie, zasugerowali się "uprzywilejowaniem" pojazdu szynowego. Jak to zwykle bywa, pomieszali jednak pojęcia i zasady.  Przypomnijmy więc:

Art. 25. ustawy Prawo o ruchu drogowym stanowi:

"1. Kierujący pojazdem, zbliżając się do skrzyżowania, jest obowiązany zachować szczególną ostrożność i ustąpić pierwszeństwa pojazdowi nadjeżdżającemu z prawej strony, a jeżeli skręca w lewo - także jadącemu z kierunku przeciwnego na wprost lub skręcającemu w prawo.

2. Przepisu ust. 1 nie stosuje się do pojazdu szynowego, który ma pierwszeństwo w stosunku do innych pojazdów, bez względu na to, z której strony nadjeżdża."

Gdyby na tym skrzyżowaniu nie było znaków określających pierwszeństwo (tzw. skrzyżowanie równorzędne), to wówczas jako pierwszy przejeżdżałby tramwaj, mimo że samochód nadjeżdża z prawej strony względem pojazdu szynowego.

Ale przecież na tym skrzyżowaniu są znaki, które ustalają, która droga jest podporządkowana, a która jest drogą z pierwszeństwem.

Art. 5. cytowanej ustawy głosi:

"Uczestnik ruchu i inna osoba znajdująca się na drodze są obowiązani stosować się do poleceń i sygnałów dawanych przez osoby kierujące ruchem lub uprawnione do jego kontroli, sygnałów świetlnych oraz znaków drogowych, nawet wówczas, gdy z przepisów ustawy wynika inny sposób zachowania niż nakazany przez te osoby, sygnały świetlne lub znaki drogowe."

No i tu mamy jasną odpowiedź. Wystarczy uważnie przeczytać ten przepis. Wskazania znaków drogowych niejako znoszą zasady obowiązujące w art. 25 ust. 2.  Jeśli są znaki, to przestaje obowiązywać zasada pierwszeństwa dla pojazdu nadjeżdżającego z prawej strony, a także "uprzywilejowanie" tramwaju. Kierujący tramwajem musi zastosować do wskazań znaków określających pierwszeństwo tak samo, jak kierujący każdym innym pojazdem.

A zatem, w takiej sytuacji, jaka była pokazana w pytaniu testowym, pierwszeństwo ma oczywiście samochód przez tramwajem.  

Wkrótce dalsze pytania testowe wraz z objaśnieniami prawidłowych odpowiedzi.

Polski kierowca


INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama