Zakaz rejestracji samochodów spalinowych. Polska domaga się zmian
Zakaz rejestrowania samochodów spalinowych, który ma zacząć obowiązywać w Unii Europejskiej jest coraz bardziej otwarcie krytykowany. Nie brakuje głosów, że jest nie tylko nierealny, ale również szkodliwy. Wśród krytyków są przedstawiciele Polski.
Spis treści:
Unia Europejska uchwaliła obecne przepisy w 2023 roku. Zgodnie z nimi, ostatnim dniem, w którym będzie można rejestrować samochody z silnikami emitującymi spaliny z rury wydechowej, jest 1 grudnia 2034 roku.
W ostatniej chwili w przepisach zostawiono furtkę (chociaż niektórzy uważają, że są to raczej wrota) dla samochodów spalinowych. Otóż dopuszczono do dalszego rejestrowania samochody zasilane paliwem syntetycznym. Dlaczego mają to być wrota? Bo chociaż zapis ten pojawił się głównie z myślą o samochodach sportowych, sprzedawanych w niewielkich ilościach, to jednak na paliwie syntetycznym może jeździć już dziś każdy samochód z silnikiem spalinowym. Paliwo to bowiem różni się jedynie metodą produkcji (nie wykorzystuje się ropy naftowej) i ceną.
Zakaz rejestracji samochodów spalinowych czeka rewizja
Jednocześnie zapisano, że w 2026 roku dojdzie do przeglądu tego, czy przepisy nadal mają sens i czy nie wymagają zmian. W tym kontekście chodzi głównie o to, jak rozwija się elektromobilność (w tym infrastruktura ładowania), jak wygląda dostępność cenowa samochodów elektrycznych i czy mogą stanowić realną (również pod względem kosztów) alternatywę dla samochodów spalinowych.
Pozornie rok 2035 jest odległy. Jednak tak naprawdę przepisy już dziś mają wpływ na to, co robią producenci samochodów. Wielu z nich zrezygnowało z dalszego inwestowania w silniki spalinowe i postawiło na rozwój napędów elektrycznych, co wydawało się logicznym posunięciem.
Kryzys na rynku samochodów elektrycznych
Tyle tylko, że szybko okazało się, że przewidywania analityków dotyczące spadających cen samochodów elektrycznych i rosnącej dynamicznie sprzedaży były zupełnie nietrafione. Samochody na baterie nie tanieją, a bez programów dopłat się nie sprzedają. Na samym tylko rynku niemieckim, który jest największym rynkiem w Europie, w tym roku sprzedaż aut bateryjnych spadła o blisko 70 proc.
Zmuszone do inwestowania w auta bateryjne firmy zostały na lodzie. Zakłady wstrzymują produkcję samochodów, bo nie ma ich kto kupować, rosną straty. Szukając oszczędności koncerny motoryzacyjne, zamykają zakłady i szykują zwolnienia. Sytuacja robi się coraz trudniejsza dla europejskiego przemysłu.
Dostrzegają to politycy i władze unijne. Głośno mówi się o konieczności przyśpieszenia zaplanowanego na 2026 roku przeglądu przepisów. Jeszcze przed tegorocznymi wyborami do Parlamentu Europejskiego przełożenie przeglądu na 2025 rok zapowiadała Europejska Partia Ludowa. To największa siła polityczna w Europarlamencie, również w obecnej kadencji. Do EPL należy obecna przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von de Leyen, w przeszłości przewodniczącym partii był Donald Tusk.
Co dalej z zakazem rejestracji samochodów spalinowych? Polscy politycy ostro
Wygląda na to, że nie były to czcze zapowiedzi. Obecny przewodniczący EPL Manfred Weber kilkukrotnie wspominał o konieczności całkowitej rezygnacji z zakazu. Podobne zdanie mają polscy politycy. We wtorek z inicjatywy polskiej delegacji w Parlamencie Europejskim odbyła się debata na temat obecnej sytuacji w europejskim sektorze motoryzacyjnym, w kontekście 2035 roku. Zdaniem przedstawicieli KO narastający kryzys zagraża 14 mln miejsc pracy w Europie, w tym prawie 200 tys. w Polsce, które odpowiadają za 8 proc. krajowego PKB.
- Poprzedni układ rządów, ale także Komisja Europejska narzuciły bardzo ostry harmonogram wprowadzania różnego rodzaju ograniczeń, a docelowo rynek aut elektrycznych miał zdominować europejską motoryzację. Dzieje się dokładnie odwrotnie: liczba produkowanych aut elektrycznych spada, dostępność również jest ograniczona, bo nie mamy sieci ładowania, to wymaga ogromnych nakładów i nic nie wskazuje na to, żeby w jakikolwiek sposób, nawet minimalny, te cele wyeliminowania z rynku aut spalinowych mogły być zrealizowane - mówił agencji Newseria europoseł Andrzej Halicki. - Żądamy rewizji. Jako polska delegacja wnieśliśmy o debatę w tej sprawie, ale także chcemy dokumentów, które w ślad za analizą i faktycznymi danymi będziemy podejmować tutaj w Parlamencie, by zrewidować ten cały kalendarz, a w zasadzie zawiesić jego wykonanie.
- Kluczowe jest to, czego oczekują obywatele, mieszkańcy Unii Europejskiej, a oczekują aut funkcjonalnych, tanich, z odpowiednią infrastrukturą, czy to ze stacjami paliw, czy to z ładowarkami do doładowań. W Polsce nie mamy infrastruktury, która wychodzi naprzeciw oczekiwaniom i potrzebom, tych miejsc do ładowania pojazdów elektrycznych, w tym szybkich ładowarek, jest niezwykle mało, co też ma swoje przełożenie na atrakcyjność oferty i popyt. Dodatkowym argumentem jest cena elektryków, które są zbyt drogie, Polaków w większości nie stać na auta elektryczne - powiedziała Newserii Marta Wcisło, posłanka do Parlamentu Europejskiego.
- To jest problem całej UE, nie tylko Volkswagena w Niemczech, który ma zamiar zredukować o blisko 30 tys. liczbę pracowników, o jedną czwartą. Ten problem dotyka każdego kraju, również Polski. Volvo przenosi się do Turcji, Scania do Serbii - mówi Dariusz Joński, europoseł z PO.
- U wielu europosłów, którzy jeszcze w tamtej kadencji mówili, żeby szybko, jak najwięcej ograniczać, dzisiaj nastąpiła refleksja i próba otwarcia pewnych, wydawałoby się, już zamkniętych propozycji, aby wydłużyć czas i być może zmienić, spłycić wprowadzane normy, na przykład 50-proc. redukcji emisji CO2 dla nowych samochodów i lekkich pojazdów. To komunikują firmy i cieszę się, że następuje zrozumienie, otrzeźwienie, że to wszystko jest ważne, potrzebne, ale powinno też chronić Europę, europejskiego podatnika, europejskie miejsca pracy - powiedziała europsłanka Elżbieta Łukacijewska.
Wygląda więc na to, że przyszło otrzeźwienie. Teraz pozostaje czekać na faktyczne ruchy, które doprowadzą do rewizji przepisów.