Włosi chcą się wyłamać z nowych norm emisji spalin

Bezszelestne Porsche, ciche Ferrari, bezgłośne Lamborghini… "To ma być motoryzacja?" – pytają miłośnicy klasycznego brzmienia silników. Miłośnicy tacy znajdują się nawet we włoskim rządzie, który chce, żeby supersamochody z potężnymi jednostkami napędowymi były objęte innymi normami emisji, niż cała reszta motoryzacji.

Dla firm motoryzacyjnych przejście na napęd elektryczny to przede wszystkim duże nakłady na badania i rozwój nowych produktów oraz głęboką modernizację zakładów produkcyjnych. Czy wszystkie marki to przetrwają? Unia zapowiedziała zakaz sprzedaży aut z silnikami spalinowymi po roku 2035, a już w 2025 roku ma wejść w życie nowa norma Euro 7, która w obecnym kształcie może oznaczać koniec aut z jednostkami bez wspomagania elektrycznego. Tymczasem włoscy producenci supersamochodów w elektryczności dopiero raczkują. Ferrari co prawda ma już w ofercie nawet hybrydę plug-in, a Lamborghini nieśmiało eksperymentuje z hybrydami typu mild, ale pierwsze elektryczne modele planują najwcześniej na połowę obecnej dekady. Maserati może być nieco szybsze.

Reklama

Włoski rząd przyznaje, że boi się o swoje sportowe legendy. Roberto Cingolani, włoski minister odpowiedzialny za transformację ekologiczną, powiedział dziennikarzom Bloomberg TV, że choć włoski rząd wspiera dążenia Unii Europejskiej do zmniejszania emisji poprzez wycofywanie z rynku najbardziej emisyjnych silników, to na ogromnym motoryzacyjnym rynku istnieją pewne nisze i o nich Włosi rozmawiają z Unią Europejską. Cingolani przesiadł się na ministerialny fotel wprost ze stanowiska członka rady dyrektorów Ferrari, więc nietrudno się domyślić, o jakich może myśleć niszach.

Ta nisza to właśnie sportowe marki, których wizytówką są duże, widlaste silniki nawet z 12 cylindrami, których ogromne moce oznaczają także wysokie spalanie i emisje spalin. W roku 2020 wyprodukowano na świecie 78 mln aut, a w latach 2017-2018 nawet po 97 mln. Unia Europejska w latach 2015-2019 produkowała rocznie ponad 14 mln samochodów. W ubiegłym roku, z wiadomych przyczyn, produkcja spadła do niecałych 11 mln. Ferrari w rekordowym 2019 roku przekroczyło 10 000 aut, a w ubiegłym wyprodukowało 9119 samochodów. Maserati w tych samych dwóch latach wyprodukowało odpowiednio około 19 000 aut i 17 000 aut. Lamborghini w koronawirusowym roku 2020 sprzedało 7430 aut, o kilkaset mniej niż rok wcześniej. Trzeba przyznać, że w morzu kilkunastu milionów aut w UE to kropla, a w zasadzie trzy kropelki.

Roberto Cingolani zauważył, że przy takiej produkcji nie ma co liczyć na efekt skali, który dużym koncernom pozwala obniżyć koszty na jeden samochód wynikające ze zmiany rodzaju napędu. Włoski minister zapomniał co prawda, że akurat Maserati oraz Lamborghini należą do dużych koncernów, w których koszty mogą się nieco rozmyć (zakładając oczywiście, że uda się stworzyć na tyle uniwersalne płyty podłogowe i układy napędowe, żeby mogły trafić także do supersamochodów). W najgorszej pozycji wydaje się być Ferrari, które od 2016 roku nie znajduje się już w strukturach wielkiego koncernu i samo musi ponosić koszty zmiany źródła napędu.

Roberto Cingolani sugeruje, że dla tego typu niszowych marek trzeba zastosować inne przepisy dotyczące emisji oraz inne terminy ich wprowadzania, niż w przypadku marek masowo produkujących samochody. - To jest coś, o czym rozmawiamy z innymi partnerami w Europie i jestem przekonany, że nie będzie problemu - powiedział dziennikarzom włoski minister. Mamy nadzieję, że faktycznie tak będzie i skorzystają na tym także inni niszowi producenci, jak Pagani, McLaren czy Koenigsegg, nadal kreując tą najpiękniejszą stronę motoryzacji.

Takiej inicjatywie sprzeciwia się za to Oliver Blume - prezes Porsche. Według niego fakt, że włoscy producenci supersamochodów odpowiadają za 0,0004 proc. światowej produkcji aut osobowych, niczego nie zmienia, a więc wpływ ich modeli na zmiany klimatyczne jest najwyraźniej odczuwalny. Zachwyca się także niezwykłymi osiągami elektryków. Można w tym miejscu dyskutować z takim stanowiskiem, wskazując między innymi, że o emocjach i charakterze supersamochodu niekoniecznie decydują dziesiętne części sekundy w przyspieszeniu do 100 km/h, ale z pewnością pan Blume pozostałby głuchy na takie argumenty. Porsche Taycan sprzedaje się świetnie, a Macan właśnie przeszedł kolejny face lifting, ponieważ druga generacja tego produkowanego od 2014 roku modelu ma być tylko elektryczna, więc nie było sensu tworzyć teraz nowej spalinowej odsłony. Podobny los czeka modele 718 - Caymana oraz Boxstera. Nic dziwnego, że szef Porsche (przynajmniej w oficjalnych wypowiedziach) pochwala zduszenie klasycznej motoryzacji drakońskimi normami spalin.

Jan Stora

***

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Ferrari | Maserati | samochody elektryczne
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy