Prokuratura oskarża o zabójstwo winnego wypadku pod Nowym Tomyślem
Oprac.: Maciej Flis-Flisiński
Rozpoczął się proces Leszka G., który w ubiegłym roku spowodował śmiertelny wypadek pod Nowym Tomyślem. Zdaniem prokuratury mężczyzna chcąc popełnić samobójstwo, doprowadził do czołowej kolizji z innym samochodem, w wyniku którego zginął jego kierowca. Na oskarżonym ciąży zarzut zabójstwa.
Do zdarzenia doszło w czerwcu ub. roku w miejscowości Bolewice pod Nowym Tomyślem. Prokuratura oskarżyła Leszka G. o to, że "pozbawił życia Romana M., oraz usiłował pozbawić życia Sylwię M.". Dokonał tego w ten sposób, iż kierując samochodem osobowym, umyślnie zjechał na pas ruchu przeznaczony dla pojazdów jadących z przeciwka, doprowadzając do zderzenia z samochodem, którym jechali Roman M. i Sylwia M. "Kierowca Roman M. poniósł śmierć na miejscu na skutek doznanych obrażeń wielonarządowych, natomiast pasażerka samochodu Sylwia M. doznała obrażeń w postaci obrzęku mózgu, złamania trzonu mostka, złamania żeber, stłuczenia płuca, złamania obojczyka" - wskazano w akcie oskarżenia.
Leszkowi G. zarzucono także prowadzenie samochodu pod wpływem alkoholu, oraz niezatrzymanie pojazdu mimo rozpoczętego za nim pościgu policji. Zdaniem śledczych, oskarżony przed zdarzeniem chciał popełnić samobójstwo; do wypadku miał doprowadzić celowo, a zatem - jak wskazała prokuratura - musiał się liczyć z tym, że swoim działaniem może spowodować śmierć osób jadących w tym pojeździe, stąd przedstawiony mu zarzut zabójstwa i usiłowania zabójstwa.
We wtorek w sądzie Leszek G. nie przyznał się do zarzutu zabójstwa. Przyznał się jedynie do spowodowania wypadku, jazdy pod wpływem alkoholu i ucieczki przed policją.
W swoich wyjaśnieniach oskarżony podkreślał, że przed wypadkiem zatrudniony był jako kierowca. Miał być też chorobliwie zazdrosny o swoją narzeczoną, Kamilę. Przed zdarzeniem kobieta miała powiedzieć mu, że "chce od niego odpocząć".
Oskarżony pojechał wtedy na stację benzynową. Tam, na parkingu, zapalił papierosa i wypił setkę, albo dwie wódki. Narzeczona miała go później zapewnić, że go kocha, że wszystko będzie dobrze.
- Czekałem na nią, byłem opanowany. Potem podjechała policja, powiedzieli, że kontrola parkingowa. Jak oni podjechali, ja siedziałem w samochodzie; po tym, jak wypiłem wódkę i spaliłem papierosa, (...) wystraszyłem się, że za chwilę będą kazali mi dmuchać i zabiorą prawo jazdy, więc pod wpływem impulsu wsiadłem do auta i chciałem podjechać na parking, który się znajduje w kierunku Świecka (...) jest to parking leśny. Nie widziałem, aby policja za mną jechała - podkreślił.
Dodał, że dopiero po pewnym czasie zauważył, że jedzie za nim policja. Jak tłumaczył: - Wtedy zauważyłem, że na poboczu stoi sarna, albo mały pies i odbiłem kierownicą w lewo, potem poczułem uderzenie.
Oskarżony podkreślił, że: - być może ja pisałem z Kamilą, że nie poradzę sobie bez niej, ale to były tylko słowa. Ja nie miałem zamiaru popełnić samobójstwa; mam przecież 7-letnią córkę, rodzeństwo, rodziców. Jak bym chciał popełnić samobójstwo, to nikomu bym o tym nie mówił. Wiedziałem, że Kamila przyjedzie i wszystko będzie dobrze, nie miałem powodów się zabić - zaznaczył.
Oskarżony podkreślił także, że po zdarzeniu napisał kilka listów do Sylwii M.; prosił o wybaczenie. Wskazał, że zwrócił się również do swojej matki, by poszła do kobiety, przeprosiła w jego imieniu i zapytała, czy mógłby jej jakoś pomóc.
- Bardzo żałuje tego, co się stało. Wiem, że skrzywdziłem bardzo dużo ludzi, żonę śp. pana M., dzieci, swoją rodzinę, swoich rodziców. Nie mogę cofnąć czasu, ale zrobię wszystko, co tylko mogę, aby rodzina śp. pana M. mi wybaczyła - powiedział.
- To był wypadek wysoki sądzie i bardzo żałuję, że do niego doszło - dodał.
We wtorek w sądzie zeznania składała m.in. Sylwia M. Powiedziała, że momentu wypadku nie pamięta; a o śmierci męża dowiedziała się w szpitalu. Kobieta potwierdzała, że otrzymała listy od podejrzanego, w których przepraszał i oferował pomoc.
Kolejna rozprawa odbędzie się w styczniu.
***