Prezydencki urzędnik zdradza kulisy wyprawy pancernym BMW
W ubiegł piątek dziennik „Rzeczpospolita” opublikował tekst, który był szeroko komentowany we wszystkich mediach, także przez polityków wszystkich opcji. A to za sprawą informacji, że Biuro Ochrony Rządu świadomie naraziło prezydenta na niebezpieczeństwo, bowiem w jego limuzynie założono oponę wycofaną z użycia.
To nie jedyna sensacyjna informacja zawarta w tekście "Rzeczpospolitej" (jego omówienie znajdziesz w ramce obok). Było również o niewykorzystanym śmigłowcu, o odcinka ulicy, który nie powinien być pokonywany przez żaden inny samochód poza terenowym GOPR-u, a także o nieuprzywilejowanym samochodzie w prezydenckiej kolumnie.
Do tych rewelacji ustosunkował się pasażer tego nieuprzywilejowanego auta (volkswagena sharana) Marcin Kędryna, prezydencki specjalista od mediów społecznościowych.
"Zasadniczo, to nie jest moja sprawa. Bo z redakcją "Rzeczpospolitej" dyskutować powinno Biuro Ochrony Rządu. No i pewnie będzie. Ja się niestety nie mogę powstrzymać. Zwłaszcza, że z nazwiska wywołano mnie w tekście" - pisze na swoim blogu "Codzienne trzy negatywy" Kędryna.
I dalej (cytujemy za jego zgodą) (...) Kiedy jeszcze pracowałem w redakcjach różnych - zawsze mówiłem, że wiarygodność gazety buduje stosunek do najmniej ważnych rzeczy. Drobiazgów. Jeżeli czytelnik może łatwo złapać redakcję na błędzie - jak ma mieć zaufanie w sprawach poważnych? Tekst w "Rzepie" pokazuje niestety kondycję polskiego dziennikarstwa. I to jest zła informacja.
Mam nadzieję, że nikt nie wpadnie na pomysł traktowanie tego, co piszę jako oficjalnego zdania jakiegokolwiek urzędu. Piszę we własnym imieniu. Nie mogę się odnosić do całości tekstu. Mogę tylko do fragmentów opisujących sytuacje, których byłem świadkiem, jednakże to, że o czymś nie piszę - nie znaczy, że to musi być prawda. Tekst jest tak wiarygodny, jak najmniej ważny jego element. "Z naszych informacji wynika, że prezydent miał dolecieć z Warszawy do Karpacza śmigłowcem i wylądować na lądowisku hotelu Gołębiewski w kurorcie. Ustalenia w dniu wyjazdu zmieniła Kancelaria Prezydenta."
No, nie. Od początku było wiadomo, że lecimy samolotem do Wrocławia. Pomysł lotu śmigłowcem z Warszawy do Karpacza jest w tym przypadku niedorzeczny. Osoba, która tych informacji "Rzepie" udzieliła nie ma pojęcia o procedurach obowiązujących w Kancelarii. "Stromego, 100-metrowego odcinka od ulicy do stacji wyciągu na Śnieżkę nie mógł pokonać żaden samochód poza terenowym GOPR-u. Szef ochrony prezydenta Bartosz Hebda, który siedział obok prezydenckiego kierowcy, podjął decyzję o próbie wjazdu 3,5-tonowym bmw. Na pełnym gazie, z rozpędu mimo kamieni, lodu. Wiele wskazuje na to, że sparciała opona wtedy została uszkodzona."
Teorię "stromego podjazdu" generał Janicki sufluje od samego początku. Dla każdego, kto nie wie, jak sytuacja wyglądała na miejscu [dokąd dojechały auta] brzmi wiarygodnie. Zima, śnieg, góry. A naprawdę asfalt był czarny. Droga umiarkowanie dziurawa. Kąt podjazdu normalny. I dla 3,5-tonowego BMW. I reszty aut. I tych przodem, i tyłem, i na cztery pędzonych. Opis wjazdu "na pełnym gazie" - robi wrażenie. Niestety z rzeczywistością nie ma specjalnie wiele wspólnego. Dodam, że opowieści generała Janickiego na temat konieczności użycia samochodu z napędem na cztery koła powodują ataki śmiechu zarówno u kierowców BOR-u, jak i znanych mi dziennikarzy motoryzacyjnych.
Tu zrobię coś, czego obiecywałem sobie nie robić - użyję osobistego, nie do końca przystającego do tamtej sytuacji doświadczenia: otóż jest różnica pomiędzy jazdą na kapciu (oponie, z której uchodzi powietrze) a opony wystrzałem.
"Co więcej, zalecenia BMW mówią, że na pękniętej oponie można przejechać do 100 km, tyle że z prędkością nie większą niż 80 km na godzinę." - to prawda. Pod warunkiem, że opona istnieje, a nie rozpada się w ciągu kilkudziesięciu sekund na kawałki. "W kolumnie z prezydentem jechał także samochód nieuprzywilejowany, czego zakazuje prawo i zarządzenia wewnętrzne BOR. Był to cywilny volkswagen sharan Kancelarii Prezydenta."
Samochody Kancelarii (i inne) jeżdżą w kolumnie z Prezydentem bardzo często i od bardzo dawna. Jest specjalna procedura dopuszczania ich do tego [z powodów oczywistych nie będę jej opisywał]. Mam wrażenie, że istnienie tych wzmiankowanych przez "Rzepę" przepisów to taka sama prawda jak to, że "prezydent miał dolecieć z Warszawy do Karpacza śmigłowcem i wylądować na lądowisku hotelu Gołębiewski w kurorcie". "Szefowie BOR zapowiedzieli wymianę opon we wszystkich samochodach Biura, które mają powyżej dwóch lat i 10 tys. przebiegu. To oznacza wydatek kilkuset tysięcy złotych i unieruchomienie na pewien czas co najmniej połowy floty." - ciekawe dlaczego BOR miałby zastosować normy dotyczące opon specjalnych do wszystkich aut w Biurze".
Wstyd się przyznać, ale od wypadku mam nawyk sprawdzania daty produkcji opon w prezydenckich autach. Informator "Rzeczpospolitej" funkcjonuje chyba w innej rzeczywistości. I to nie jest zła informacja. Złą jest, że redakcji nie chciało się wykonać prostej pracy polegającej na obdzwonieniu fotoreporterów dokumentujących aktywności Prezydenta - fotografowanie opon to w ich wypadku hobby.
Nie odniosę się do rewelacji o wyciąganiu opon ze śmietnika. Nie bywam w garażach BOR-u. Mogę jedynie zauważyć, że skoro autorka tekstu łyknęła tyle rzeczy, o których wiem, że są nieprawdą wielce jest prawdopodobne, że jej informatorzy wkręcili ją również tutaj.
(...) Nikt chyba nie zwrócił uwagi na to, że jeżeli wersja podana przez BOR jest prawdziwa, to generał Janicki ponosi odpowiedzialność za narażanie życie prezydenta Komorowskiego, premiera Tuska, premier Kopacz [nie wiem, kto jeszcze mógł jeździć pancernymi autami]. Może tu leży klucz do obecnej medialnej awantury.
Tyle wpis Kędryny. Komentarz zostawiamy naszym czytelnikom. Natomiast faktem pozostaje, że po doniesieniach "Rzeczpospolitej" BOR przyznał się do błędów, wszczął postępowania dyscyplinarne i złożył zawiadomienie w prokuraturze ws. narażenie życia prezydenta. Więcej na ten temat: BOR przyznaje się do błędów. "Narażenie życia".