Nowe informacje w sprawie Łukasza Ż. Wcale nie zatrzymała go policja
Po blisko dwóch tygodniach od wypadku, do którego doszło na Trasie Łazienkowskiej, na jaw wychodzą nowe informacje. Jak się okazuje, Łukasz Ż. nie został zatrzymany, ale sam stawił się na policji.
Po wypadku, do którego doszło w połowie września, Łukasz Ż. opuścił Polskę. Ostatecznie odnalazł się w niemieckiej Lubece. Początkowo pojawiły się informacje, że mężczyzna został zatrzymany. Z najnowszych doniesień wynika, że było trochę inaczej. Z ustaleń Faktu wynika, że Łukasz Ż. sam zgłosił się na policję. Mężczyzna miał pojawić się na komisariacie razem ze swoim adwokatem. Nim jednak trafił do aresztu, został przewieziony przez policjantów do szpitala w Lubece.
Informację o tym, że Łukasz Ż. sam stawił się na policji, potwierdziła portalowi Wiebke Hoffelner z Prokuratury Generalnej landu Szlezwik-Holsztyn. Poinformowała również o trwającym postępowaniu ekstradycyjnym, "w ramach którego badana jest kwestia dopuszczalności przekazania go polskim władzom".
Do wypadku na Trasie Łazienkowskiej doszło w nocy z 14 na 15 września, na wysokości Torwaru w kierunku Pragi. Na nagraniu z pokładowej kamery świadka zdarzenia widać, jak poruszający się bardzo szybko Volkswagen Arteon najechał na tył Forda, który to z kolei uderzył w barierki energochłonne.
Autem amerykańskiej marki podróżowała czteroosobowa rodzina. W wyniku zderzenia zginął siedzący z tyłu 37-letni pasażer. Do szpitala trafiły 37-letnia kobieta kierująca Fordem (żona mężczyzny) oraz dzieci w wieku czterech i ośmiu lat. Poważne obrażenia poniosła również kobieta, która podróżowała Volkswagenem.
Policja zatrzymała trzech mężczyzn (w wieku 22, 27 i 28 lat), którzy również jechali Arteonem. Wszyscy byli pijani. Usłyszeli oni zarzuty utrudniania postępowania i nieudzielenia pomocy pokrzywdzonym w wypadku, a także poplecznictwa i matactwa. Grozi im do pięciu lat więzienia. Łukasz Ż. natomiast zniknął z miejsca zdarzenia. Mężczyzna poszukiwany był listem gończym i Europejskim Nakazem Aresztowania.
Mężczyzna nie wyraził zgody na uproszczoną ekstradycję do Polski. Strona niemiecka wdrożyła wówczas procedurę Europejskiego Nakazu Aresztowania. Rzecznik Prokuratury Okręgowej w Warszawie, Piotr Antoni Skiba, stwierdził w zeszłym tygodniu, że przekazanie podejrzanego jest kwestią "jeśli nie dni, to tygodni". W rozmowie z Faktem wspomniana już Wiebke Hoffelner stwierdziła jednak, że proces postępowania ekstradycyjnego zakłada 60 dni i w razie potrzeby można go przedłużyć.