Małe i tanie samochody wyginęły. Producenci biją na alarm
Małe, tanie auta z prostymi silnikami spalinowymi praktycznie zniknęły z europejskich salonów. W 2019 roku sprzedano ich milion, dziś – ledwie 100 tys. Winne są unijne przepisy, które utrudniają produkcję małych i przystępnych cenowo pojazdów, uznając je za nieekologiczne.

Spis treści:
Sprzedaż małych aut spadła o 90 proc. w porównaniu z 2019 r.
W 2019 roku w Europie sprzedano około 1 miliona samochodów w cenie poniżej 15 tys. euro, obecnie takich samochodów z salonów wyjeżdża rocznie około 100 tys. Takie dane przedstawił przewodniczący rady nadzorczej Stellantisa John Elkann, podczas Kongresu Automotive News Europe. Według niego za tę zapaść odpowiadają nadmierne regulacje Unii Europejskiej, które uczyniły produkcję małych aut nierentowną.
Obecnie ponad 25 proc. czasu pracy inżynierów Stellantias pochłania dostosowywanie samochodu do obowiązujących przepisów i to jest czas, który mogliby poświęcić pracy nad rozwojem technologicznym.
Do 2030 roku na producentów czeka ponad 120 nowych regulacji, które jeszcze bardziej obciążą koszty projektowania i homologacji pojazdów.
Unijne wymogi podnoszą ceny najtańszych modeli samochodów
Przykładem problemu są jednolite normy bezpieczeństwa dla wszystkich klas pojazdów - także najmniejszych miejskich aut. Obowiązek stosowania rozbudowanych systemów wspomagania jazdy, czujników wykrywania zmęczenia kierowcy, systemów rozpoznawania znaków, ostrzegających o przekroczeniu prędkości czy systemów automatycznego wzywania pomocy w razie wypadku znacznie podnosi koszt produkcji małych pojazdów, mimo że nie są one wykorzystywane na autostradach, a jeżdżą głównie w ruchu miejskim.
Swoje robią również normy emisji spalin. Producenci muszą wycofywać zwykłe silniki spalinowe, zastępując je co najmniej napędami hybrydowymi, a często elektrycznymi. To również wpływa na koszt produkcji i cenę samochodu.
Efektem tych regulacji jest ograniczenie oferty małych pojazdów. Coraz mniej producentów widzi sens w rozwijaniu modeli segmentu A. Prace nad następcą Smarta ForTwo zostały wstrzymane z powodu braku opłacalności - potwierdził to szef Smart Europe, Dirk Adelmann. Z rynku zniknęły Skoda Citigo, Volkswagen Up, Seat Mii, Peugeot 108 i Citroen C1, a Toyota Aygo X właśnie straciła wolnossący silnik spalinowy.
Japonia jako wzór. Kei cary pokazują, że tanie auto może działać
Elkann wskazuje na rozwiązania z Japonii. Tam od lat funkcjonuje kategoria kei carów - lekkich, niewielkich samochodów z limitem długości 3,4 m, szerokości 1,48 m i pojemnością silnika do 660 cm3 lub mocą do 63 KM. Kei cary mają 40 proc. udziału w japońskim rynku. Są tanie w produkcji i utrzymaniu, a ich właściciele korzystają z niższych podatków, tańszego ubezpieczenia i nie muszą posiadać miejsca parkingowego, które w wielu regionach Japonii jest obowiązkowe dla właścicieli samochodów. Ceny kei carów wynoszą (w przeliczeniu) poniżej 10 tys. euro.

Zdecydowana większość kei carów to samochody spalinowe, ale na rynku dostępne są również auta elektryczne, spełniające wymogi tej klasy pojazdów. Przykładem jest Nissan Sakura - elektryk kosztujący ok. 15,4 tys. dolarów i oferujący 112 km zasięgu, którego przy wykorzystaniu japońskich programów dopłat da się kupić nawet za 12 tys. euro.
Propozycja Stellantis - europejski e-car zamiast SUV-a
Elkann postuluje stworzenie w Unii Europejskiej nowej kategorii pojazdów - e-car - wzorowanej na japońskim modelu kei carów. Miałyby to być małe samochody elektryczne o uproszczonych wymaganiach regulacyjnych, dostępne w cenie poniżej 15 tys. euro.
Stellantis już produkuje tego typu pojazdy - jak Citroën Ami czy Fiat Topolino. Problem w tym, że w Europie są one obecnie klasyfikowane jako czterokołowce, a to ma swoje konsekwencje. Co prawda można nim jeździć w wieku od 14 lub 16 lat, ale nie przekroczymy prędkości 50 km/h, co oznacza, że nie wjedziemy również na autostradę czy drogę ekspresową.
Tak czy inaczej, do apelu Stellantisa przyłączają się inni gracze branży, np. szef Renault Luca de Meo, który krytykuje używanie dużych i ciężkich samochodów elektrycznych do jazdy miejskiej, wskazując, że jest marnotrawienie zasobów i ekologiczny nonsens.