The Grand Tour – nowy program Clarksona to odgrzewany kotlet?

Ogromny budżet, wielkie osobowości telewizyjne i ambicje stworzenia programu, którego jedynym ograniczeniem miała być (bardzo wybujała i nieco pokręcona) wyobraźnia jego twórców. W oczywisty sposób wzbudziło to ogromne oczekiwania, które po obejrzeniu pierwszego odcinka… poszły mocno w dół.

Jeremy Clarkson opuszczał Top Gear i BBC w atmosferze skandalu (uderzył pięścią jednego z producentów programu), a współprowadzący z nim program Richard Hammond i James May, odeszli w geście solidarności. A także dla własnego, dobrze pojętego, interesu. Top Gear bowiem, ze swoją widownią na poziomie 350 mln osób, stał się światową potęgą, właśnie dzięki temu trio. To oni stworzyli markę Top Gear taką, jaką znamy obecnie. Znacznie większym więc problemem, od opuszczenia BBC, byłoby rozdzielenie się.

Szybko okazało się, że taka strategia opłaciła się - Clarkson, Hammond i May otrzymali propozycję od Amazona na stworzenie nowego programu o samochodach. Wraz z nimi kontrakt podpisał Andy Wilman - producent wykonawczy Top Gear. Ekipa była więc w komplecie, a do tego dostała do dyspozycji ogromny budżet - 160 mln funtów na nakręcenie trzech sezonów. Daje to 4,5 mln funtów na odcinek, a także brak jakichkolwiek ograniczeń w wydawaniu ich. Dość powiedzieć, że BBC przeznaczało na odcinek Top Gear "zaledwie" 100 tys. funtów.

Reklama

Największą więc różnicą, między programem BBC, a The Grand Tour (jak nazwano show Amazona), miał być rozmach. Clarkson sam podkreślał wielokrotnie, że brytyjski nadawca dawał im sporo swobody, ale był mimo wszystko państwową instytucją. Fakt, że Top Gear miał tam taryfę ulgową nie oznaczał braku ram, których ekipa nie mogła opuścić.

Co więc takiego będą w stanie stworzyć Clarkson, Hammond i May, jeśli nie ograniczy ich ani budżet, ani polityka nadawcy? Program, który w czasie swojego pierwszego sezonu odwiedzi 44 kraje, pokonując dystans 2,3 mld kilometrów. Prawdziwie Wielka Wyprawa (jak można przetłumaczyć tytuł programu). Do tego scena otwierająca pierwszy odcinek kosztowała aż 2,5 mln funtów, co jest rekordem dla programu telewizyjnego/internetowego.

Jednym słowem oczekiwania były bardzo wysokie, a do tego poparte bardzo konkretnymi argumentami. Niestety ich zderzenie z rzeczywistością wypadło (przynajmniej póki co) dość boleśnie.

Pierwszy odcinek The Grand Tour zaczyna się obiecująco. Clarkson ze smutną miną opuszcza deszczową Wielką Brytanię, wsiada do samolotu i ląduje w Los Angeles. Tam wita go piękna pogoda, prażące słońce, a wynajęty samochód okazuje się być nowym Mustangiem po tuningu. Wszystko zdaje się iść w coraz lepszym kierunku. Do Clarksona dołączają Hammond oraz May (również za kierownicą Mustangów) i cała trójka zjeżdża na pustynię. Doganiają tam kawalkadę najróżniejszych samochodów - od zabytkowych, poprzez współczesne, aż po fantazyjne pojazdy samochodopodobne.

Docierają oni wreszcie do ustawionej na środku pustyni sceny, na której grany jest na żywo utwór, który cały czas słychać było w tle. Na prowadzących program czekają już fani pod sceną, a nad nimi przelatuje (raz) formacja myśliwców.

Wszystko fajnie pomyślane, świetnie zrealizowane, ale... nagle sobie przypominamy, że scena ta kosztowała ponoć 2,5 mln funtów. Za co? Skrzyknięcie (podobno) 150 pojazdów i jednorazowy przelot sześciu samolotów kosztowały 2,5 mln funtów? Fakt, wyglądało to nieźle, ale bez przesady...

Wystarczy zresztą przypomnieć fragment jednego z odcinków Top Gear, w który Clarkson testował Eagle’a Speedstera, czyli nowoczesną interpretację Jaguara E-Type z lat 60. (oglądajcie od 6 minuty).

Fakt, nie ma tu tego rozmachu, tej ilości samochodów zgromadzonych w jednym miejscu. Ale zaraz, czy Top Gear czasem nie uhonorował swego czasu brytyjskiej motoryzacji i wszystkich pojazdów na Wyspach produkowanych?

Sekwencja otwierająca The Grand Tour robi wrażenie swoim rozmachem i poziomem realizacji. Nie widać w niej jednak, ani nowej jakości, ani większego budżetu, w porównaniu do tego, co Clarkson i spółka robili w Top Gear.

Po niej, następuje krótkie przemówienie do fanów, prezentacja namiotu pełniącego rolę ruchomego studia, oglądamy montaż ujęć z nadchodzących odcinków (tradycja w Top Gear) i rozpoczyna się pierwszy materiał - porównanie McLarena P1, Ferrari LaFerrari oraz Porsche 918 Spyder. Trochę spóźnione - zapowiadane jeszcze w Top Gear, ale test ten ubiegła afera wokół incydentu wywołanego przez Clarksona.

Samo porównanie zrealizowane na najwyższym poziomie, pełne wspaniałych ujęć samochodów i kumpelskiego przekomarzania się prowadzących. Dokładnie tak, jak było to w Top Gear.

Test trzech hipersamochodów podzielono na dwie części, rozdzielone "newsową" pogadanką w studio (bez newsów), testem BMW M2 na osobistym torze programu (nazwanym Eboladrome, ponieważ ma kształt bakterii eboli) wraz z pomiarem czasu przejazdu oraz... wywiadem z celebrytami. Na szczęście wszyscy trzej goście zginęli, nim dotarli na scenę. W przeciwnym wypadku BBC mogłoby śmiało wystąpić na drogę sądową z pozwem o plagiat formuły programu (choć pytanie czy i teraz nie może tego próbować).

The Grand Tour robi świetne wrażenie, co jest zasługą wyjątkowej atmosfery, jaką tworzą wokół siebie prezenterzy. Widać też, że mają do dyspozycji ekipę najlepszych specjalistów, którzy wiedzą jak zrobić prawdziwie epicki program motoryzacyjno-podróżniczo-rozrywkowy.

Problem tylko w tym, że dokładnie to samo można było powiedzieć o Top Gear. Clarkson, Hammond, May i Wilson rozwodzili się na temat tego, jak BBC ich ograniczało, a teraz mogą robić dokładnie to, co zawsze chcieli, a do tego dostali budżet, który jest niemal nie do wydania. A zrobili dokładnie taki sam program, tak samo podzielony na segmenty i realizowany w ten sam sposób.

Czyżby więc to, co przez lata widzieliśmy w Top Gear, było szczytem ich kreatywności? O tym będziemy mogli powiedzieć dopiero po obejrzeniu pozostałych odcinków The Grand Tour. Drugi z nich będzie miał swoją premierę już w piątek i zapowiada się bardzo widowiskowo.

Wodne szaleństwa, rzadkie samochody i widowiskowe pościgi z ostrą bronią i wybuchającymi samochodami. Oto ostra broń i samochody sprzed "paru" lat, a wybuchów i zabaw wodnych też można było sporo zobaczyć w Top Gear.

Może dopiero przyjdzie nam zobaczyć różnicę między odcinkiem Top Gear kosztującym 100 tys. funtów, a The Grand Tour za 4,5 mln funtów. Może jeszcze zaskoczą nas rozmachem produkcji i niesamowitymi pomysłami. Póki co jednak, mamy odgrzewany kotlet. Te same pomysły, gagi i zabiegi. Miało być nowatorsko, innowacyjnie, a wyszło... po staremu.

Nie da się ukryć, że poziom jest zauważalnie wyższy od Top Gear z nową ekipą (która też miała robić program "według nowatorskiej formuły i pomysłów", a wyszła próba kopiowania poprzedników), ale to tylko dlatego, że siłą tego programu były wyjątkowe osobowości Clarksona, Hammonda i Maya oraz ich kumpelska więź. Coś, czego nowy zespół nie ma i raczej nigdy miał nie będzie. Dlatego też The Grand Tour okaże się lepszym programem od nowego Top Gear. Ale raczej nie zaprezentuje nowej, niezwykłej jakości.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy