Top Gear – to początek końca legendarnego programu?

Miała być nowa formuła, nowe twarze i nowa jakość. Pierwszy sezon Top Gear z nową ekipą pokazał jednak, że nie liczy się nazwa i budżet, tylko ludzie, którzy tworzą program.

"Incydent"

Ta wiadomość zszokowała miłośników Top Gear i fanów współtwórcy sukcesu programu, Jeremiego Clarksona - najbardziej znany dziennikarz motoryzacyjny na świecie okazał się agresywnym chamem, który nie panuje nad emocjami. Kiedy, po całym dniu zdjęć, ekipa Top Gear dotarła do hotelu okazało się, że kuchnia została już zamknięta i na kolację muszą zadowolić się zimną płytą. Clarksonowi zaś marzył się stek. Tak bardzo go to rozjuszyło, że zwyzywał jednego z producentów programu, odpowiedzialnego za zakwaterowanie, a następnie uderzył go pięścią w twarz. Był marzec 2015 roku.

Reklama

Nikt nie miał wątpliwości, że zachowanie Clarksona było skandaliczne i powinien zostać za to surowo ukarany. Fakt, że zaraz po zdarzeniu wielokrotnie przepraszał Oisina Tymona oraz to, że sam poinformował władze BBC o incydencie, świadczy co prawda na jego korzyść, ale raczej w niewielkim stopniu. Nie zmienia to jednak faktu, że nie zabija się kury znoszącej złote jaja. Nikt zatem nie wierzył, że Clarkson zostanie wyrzucony z pracy, szczególnie, że kontrowersyjne zachowania i wypowiedzi są niejako wpisane w jego wizerunek.

BBC postanowiło być jednak tym razem nieugięte - nie przedłużyło kontraktu z prezenterem i tym samym przestał on być częścią Top Gear. Niedługo potem odeszli z programu również Richard Hammond i James May, czyli współprowadzący, a także Andy Wilman - producent wykonawczy i osoba, która razem z Clarksonem stworzyła Top Gear, jaki znamy obecnie.

Czy to koniec najbardziej znanego programu motoryzacyjnego na świecie, który oglądało 350 mln (!) osób? Oczywiście, że nie - stara ekipa odeszła, trzeba skompletować nową - show must go on. Na frontmana i następcę Clarksona wybrano Chrisa Evansa - prezentera telewizyjnego i radiowca, który może pochwalić się ogromnym doświadczeniem i wielkim zamiłowaniem do motoryzacji. Przejawia się ono chociażby w jego imponującej kolekcji Ferrari. Wydawało się, że to dobry początek i osoba z takim doświadczeniem medialnym będzie potrafiła pociągnąć dalej Top Geara.

Szczególnie, że od samego początku Evans zaznaczał, że nie ma zamiaru dać się złapać w pułapkę, jaką niewątpliwie byłaby próba skopiowania tego, co robił Clarkson. Program musiał zachować swojego niepokornego ducha, ale dobrze zrobiłoby mu trochę świeżego spojrzenia i nowych pomysłów.

Świeża krew

Jednym z nich było odejście od formuły, wedle której trzech prezenterów spotyka się z publicznością w studio. Więcej osób, to większa różnorodność, więcej pomysłów i mniej nudy, prawda? Pomysł wydawał się niezły.

Do ekipy dołączono więc, oprócz rudego (Evans), kobietę, murzyna, starca, youtubera oraz amerykańskiego gwiazdora z serialu z lat 90. Wymarzony zespół? Najwyraźniej takie było zdanie Evansa oraz BBC.

Kobieta to Sabine Schmitz - kierowca wyścigowy z doświadczeniem telewizyjnym, która występowała już gościnnie w Top Gear. "Murzynem" jest brytyjski dziennikarz motoryzacyjny Rory Reid, również posiadający doświadczenie przed kamerą. "Starzec" z kolei to 68-letni Eddie Jordan - komentator telewizyjny i prezenter, biznesmen, a także... były właściciel zespołu Formuły 1, w którym debiutował Michael Schumacher! "Youtuber" to Chris Harris - znany głównie z upalania przed kamerą różnych modeli Ferrari, Lamborghini i McLarena. I wreszcie gwiazdor zza oceanu - Matt LeBlanc, najbardziej znany ze swojej roli w serialu "Przyjaciele".

Nie do końca miłe początki

Trudno oceniać czyjąś pracę, zanim nie zobaczy się jej efektów. Dość szybko jednak w mediach zaczęły pojawiać się niepokojące informacje na temat problemów nowej ekipy. A konkretnie jej głównego gwiazdora - Chrisa Evansa. Miał się dać poznać jako maniak kontrolowania wszystkich i wszystkiego, skutecznie psując tym samym atmosferę w zespole.

Co więcej, okazało się, że w swoim napiętym grafiku znalazł jedynie 4 godziny dziennie na pracę w Top Gear, co oznacza, że BBC płaciło mu milion funtów rocznie za pół etatu. Sporym zaskoczeniem dla wszystkich musiał być też fakt, że główny prowadzący ma problemy z jednoczesnym mówieniem do kamery oraz prowadzeniem samochodu, a także, że ma chorobę lokomocyjną i wymiotował na planie po przejażdżce Audi R8.

Efekt tego zamieszania był taki, że opóźniono powrót Top Gear na antenę, a zamiast 8 odcinków, przygotowano tylko 6. Nie świadczyło to najlepiej o organizacji i zgraniu zespołu.

Gdzie ta nowa jakość?

Pierwszy epizod nowego Top Gear tak naprawdę potwierdził to, co większość osób podejrzewała i czego się bała - "zmiana formuły" sprowadziła się do paru nieistotnych drobiazgów. Przemożna chęć skopiowania dotychczas emitowanego programu aż biła z telewizora. Jak łatwo się domyślić, próby naśladowania Clarksona i spółki nie udały się ani trochę.

Ale może to tylko jeden docinek im nie wyszedł? Może będzie lepiej? Niestety, było tylko gorzej, a liczba widzów zaczęła drastycznie maleć. Pierwszy epizod zobaczyło w Wielkiej Brytanii 6,42 mln osób, natomiast szósty, zaledwie 2,64 mln.

Lista grzechów

Grzechów, popełnionych przez nową ekipę Top Gear było całe mnóstwo. Pierwszym i najbardziej rzucającym się w oczy była wspomniana już chęć skopiowania dotychczasowej formuły. Najlepiej obrazuje to wstęp do pierwszego odcinka, w którym Evans, dokładnie tak jak Clarkson, zapowiada co w nim zobaczymy. Skopiował pomysł na robienie tego w sposób nieco absurdalny (podając jakąś nieistotną albo nic nie mówiącą informację), ale jego (zaskakująco wysoki) głos nie poradził sobie z naśladowaniem przesadnej emfazy Clarksona, przez co Evans chrypł i głos łamał mu się jak nastolatkowi, który koniecznie chce odegrać jakąś złą postać w szkolnym przedstawieniu.

Same testy samochodów okazały się kalką tego, co robiła stara ekipa - te same ujęcia i sposób prowadzenia, tylko mniej ciekawi prezenterzy. Natomiast filmy z różnego rodzaju wypraw i wyścigów... czasami przykro było oglądać. Przykład? W drugim odcinku Chris Evans, Eddie Jordan i Matt LeBlanc wybrali się na wycieczkę po Afryce Jaguarem F-Pacem, Mercedesem GLC oraz Porsche Macanem. Jakie wyzwania czekały ich w trakcie tej wyprawy? Chociażby próba nierozlania wielkiego drinka podczas jazdy oraz nagranie jak najciekawszego zwierzęcia kamerą cofania.

Prawdziwy popis dał jednak Jordan, który podczas przejazdu przez skały, zawadził o nie podwoziem. Pozostali prezenterzy pospieszyli z pomocą oraz wyjaśnieniem, że auto ma tryb terenowy, a pneumatyczne zawieszenie daje możliwość zwiększenia prześwitu. Jordan słuchał tego z miną, jakby mówili do niego w suahili. I chyba tyle też zrozumiał - zawieszenia nie podniósł i niewiele później uszkodził w aucie bak. W efekcie za kierownicą zastąpiła go, towarzysząca mu, wokalistka, którą to on miał zawieźć do najwyżej położonego pubu w Afryce.

Rozumiecie? Prezenter Top Gear nie ma pojęcia o tym jak zwiększyć prześwit w aucie i zostaje posadzony na fotelu pasażera z miną starca, któremu jest głupio, że coś znowu zepsuł i ma nadzieję, że "młodzi" rozwiążą problem. Wyglądało to niestety dość żałośnie.

Oczywiście, komuś z poprzedniej ekipy Top Gear mogła przydarzyć się podobna przygoda. Clarksonowi, ponieważ jechałby na oślep krzycząc "poweeeeer!". James z kolei podszedłby do sprawy "rozsądnie i z wyczuciem" i jechał zbyt wolno, wobec czego auto zsunęłoby się ze skały i uszkodziło. Hammond z kolei chciałby zapewne rozwiązać to "na spryt", szukając bezpieczniejszej drogi, która "bezpieczna" byłaby tylko pozornie. Uszkodzenie auta wynikałoby więc z cech konkretnego prezentera. W przypadku Jordana był to brak wiedzy na temat samochodów i postawa wystraszonego emeryta. I ktoś taki jest prezenterem Top Gear?

Pozostała część ekipy wydaje się być przynajmniej kompetentna, ale... nie ogląda się ich zbyt ciekawie. Brak im wyrazistej osobowości, czegoś, co sprawiłoby, że moglibyśmy ich polubić i być ciekawymi co mają do powiedzenia na temat danego samochodu, albo co też wymyślą podczas kolejnej wyprawy.

Chris Evans próbował być śmieszny i chciał bardzo żywo prowadzić program, ale jakoś na jego wysiłki nie patrzyło się z przyjemnością. Matt LeBlanc jest przeraźliwym sztywniakiem bez emocji, wyglądającym jakby jego nieodłączna skórzana kurtka była nadmuchiwana. Chris Harris i Rory Reid są poprawni, ale oglądając ich mamy minę w stylu wspominanego już Matta LeBlanca. No i jest jeszcze Sabine Schmitz, która jest świetnym kierowcą, ale przed kamerą zachowuje się niezwykle sztucznie (zobaczcie choćby odcinek czwarty, kiedy jedzie używanym Audi A8), a do tego drażni jej bardzo mocny, niemiecki akcent.

Klub wzajemnej (i fałszywej) adoracji

Jedną z najważniejszych tajemnic sukcesu Top Gear była zgrana ekipa - zarówno prezenterów, jak i pozostałych ludzi pracujących przy programie. Tym, co przyciągało widzów przed telewizory, był wyjątkowy magnetyzm trio Clarkson, Hammond, May. Każdy z nich ma silną i zgoła inną osobowość, ale łączy ich fascynacja samochodami i szczera przyjaźń. Często się kłócą i wyzywają od imbecyli, albo robią sobie coś na złość, ale... to po prostu paczka świetnych kumpli. Takich, z którymi chciałoby się iść do pubu na piwo, pogadać o starych samochodach, albo wybrać na spontaniczną wyprawę w nieznane, jakimiś gruchotami.

Tego kompletnie zabrakło w nowym Top Gearze. Spotkała się w nim grupa zupełnie obcych sobie ludzi, który po prostu robili co mieli do zrobienia. Brak było jakiejkolwiek więzi między nimi, głównie dlatego, że prezenterzy zwykle występowali osobno. Wyjątkiem było tu dwóch głównych prowadzących - Chris Evans i Matt LeBlanc, którzy często występowali razem, ale... szczerze się nie znosili (więcej o tym za chwilę).

Pomimo tego, ktoś wpadł na pomysł, aby zaprowadzić w Top Gear trochę serdecznej, przyjacielskiej (czy wręcz rodzinnej) atmosfery. W jaki sposób? Kiedy komuś z dawnej ekipy udało się wygrać jakieś zadanie, śmiał się z pozostałych i nazywał "przegrańcami". Tamci natomiast z kwaśnymi minami sugerowali zwykle, że ich przegrana jest bez znaczenia, albo, nazywali zwycięzcę oszustem. Jak to podczas zabaw dużych i małych chłopców.

Natomiast w nowym Top Gear, każda sytuacja, w której ktoś coś wygrywał, była kwitowana... rozanielonymi minami, klaskaniem i... przytulaniem. Wszystkich ze wszystkimi. Takie "misie-tulisie" - bez względu na wynik konkurencji, zawsze warto się błogo uśmiechnąć, przytulić i poklepać po pleckach.

Miał być wspaniały wzlot, jest bolesny upadek

Top Gear z nową ekipą miał być czymś świeżym - nowe twarze i pomysły miały rozruszać dobrze znaną od lat formułę. Okazało się jednak, że jedyne, co udało się osiągnąć, to marna namiastka dawnego programu. Stało się tak z wielu powodów, ale zawiedli przede wszystkim prezenterzy, którzy albo nieudolnie starali się naśladować poprzednie trio, albo po prostu realizowali poprawne, niczym nie wyróżniające się, materiały.

Buńczuczne zapowiedzi Evansa, że stworzy nową formułę programu, okazały się czczym gadaniem. On sam wyraźnie nie potrafił odnaleźć się, ani przed kamerą, ani jako główny pomysłodawca i frontman programu. Nie potrafił nawet zadbać o odpowiednią atmosferę, przez co Matt LeBlanc miał wystosować ultimatum do szefostwa BBC - albo Evans odejdzie z programu, albo on.

Sprawę rozwiązał jednak sam Evans - po rozmowie dyscyplinarnej w zarządzie stacji, postanowił o swoim odejściu z programu. Jak sam stwierdził "dał z siebie wszystko, ale czasami to nie wystarcza". Prawda jest jednak taka, że był złą osobą na złym miejscu, a zdanie zwyczajnie go przerosło. Clarkson nazywa Top Gear swoim dzieckiem, bo stworzył go na nowo i myślał o nim, o nowych pomysłach i odcinkach, właściwie o każdej porze dnia i nocy. Był w pełni oddany misji stworzenia jak najlepszego programu. Evans poświęcał mu jedynie 4 godziny dziennie, co brzmi jak kpina.

Początek końca?

Co dalej z Top Gear? BBC podjęło decyzję, że nie będą szukać następcy Evansa i kolejny sezon Top Gear zostanie zrealizowany przez pozostałą część ekipy, na czele której stanie Matt LeBlanc - najbardziej lubiany przez widzów nowy prezenter. Czy bez psującego atmosferę "rudego" uda się stworzyć lepszy program?

Na to pytanie trudno odpowiedzieć. Clarkson, Hammond i May też nie stali się nagle superkumplami, jakimi są obecnie. Program się rozwijał wraz z nimi i ich relacją, więc może nowa ekipa też zacznie się rozkręcać? Taką szansę widać w ostatnim odcinku - test Hondy NSX w wykonaniu Chrisa Harrisa oraz Porsche 911 R, którym jeździł Matt LeBlanc, były naprawdę świetnymi klipami, w których dało się wyczuć ducha dawnego Top Geara.

Prawda jest też taka, że ludzie nie oglądali tego programu, bo nazywał się "Top Gear", ale dlatego, że uwielbiali jego prezenterów. Clarkson, Hammond i May stali się gwiazdami światowego formatu i jeśli gdzieś się pojawią, natychmiast gromadzą tłumy. Spójrzcie choćby na ten filmik, nagrany kiedy trio odwiedziło Włochy i tamtejsze miasto Vicenza. Ludzie nie wiwatowali, ponieważ zobaczyli prezenterów Top Gear - cała trójka nagrywała już wtedy swój nowy program dla Amazona - Grand Tour. Czy nowa ekipa Top Gear kiedykolwiek będzie tak witana? Wątpimy.

Wszystko oczywiście może się zmienić, a nowy sezon najpopularniejszego programu motoryzacyjnego może okazać się naprawdę dobry i o poprzednim będziemy myśleć jak o falstarcie, po którym wszystko poszło już właściwym torem. Obawiamy się jednak, że Top Gear stanie się po prostu ciekawym i świetnie zrealizowanym programem motoryzacyjnym. Takim, jakich tworzy się wiele. A jego dotychczasowe miejsce zajmie Grand Tour, ponieważ to ludzie tworzą i kreują program, a nie vice versa.

Były dyrektor główny BBC Mark Thompson (obecnie przewodzący New York Timesowi) powiedział niedawno w jednym z wywiadów, że, choć zachowanie Clarksona było naganne, BBC popełniło błąd zwalniając go. Wybuchowy charakter i niepokorna natura prezentera były czymś, czego brytyjskiej stacji brakowało. Zdaniem Thompsona pozwalało to przyciągać przed telewizory widzów, do których zupełnie nie przemawiała oferta programowa BBC, a Top Gear z Clarksonem był jedynym wyjątkiem.

Już teraz wiemy, że Clarkson, Hammond, May oraz Wilman świetnie wyszli na zwolnieniu z BBC i przejściu do Amazona - mają tam znacznie większą swobodę i znacznie większy budżet. Wszystko wskazuje na to, że Grand Tour będzie prawdziwą nową jakością wśród programów motoryzacyjnych. Coś, czego Top Gear z nową ekipą nigdy nie osiągnie.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: top gear
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy