"Elektryczne hot hatche" dla urzędników w Krakowie. Po co im tak szybkie auta?
Krakowscy urzędnicy odebrali nowe elektryczne samochody. Wybrali auta o mocy 220 KM, które przyspieszają do setki w 7,4 s. Sprytne - będą mogli szybciej ustawić się w kolejkę do ładowarki.
Niedawno pisałem o wzorcowym wręcz "samozaoraniu" warszawskich urzędników, którzy odrzucili zgłoszony przez radnych PiS, w ramach budżetu obywatelskiego, projekt o wymownej nazwie "Urzędnicy na rowery: Rafał Trzaskowski daje przykład".
W uzasadnieniu decyzji o odrzuceniu projektu, który zakładał sprzedaż samochodów służbowych i przesiadkę urzędników na rowery, przeczytać można było m.in., że - nachalnie promowane przez miasto - jednoślady "nie zapewniają odpowiedniego poziomu bezpieczeństwa". Wskazano m.in., że:
Najwyraźniej obywatele mogą narażać się na podobne ryzyko, skoro urzędnicy promują wśród mieszkańców właśnie przesiadkę na rowery.
Nie trzeba było długo czekać, by do swoich kolegów po fachu dołączyli pogrążeni w kompleksie "dawnej stolicy" urzędnicy z Krakowa. Inaczej niż w kategorii "samozaorania" trudno bowiem przedstawiać najnowszą decyzję o zakupie, a - ściślej - dostawie (auta będą używane w ramach najmu długoterminowego) - nowych samochodów służbowych dla Gminy Miejskiej Kraków. Na jakie pojazdy zdecydowali się urzędnicy z Krakowa?
Stolica Małopolski słynie z w kraju z jakości powietrza, więc - zgodnie z panującą modą i zapisami ustawy o elektromobilności - zdecydowano się na pozyskanie samochodów elektrycznych.
Gdyby ktoś zapytał mnie, jaki "elektryk" najlepiej sprawdzi się w warunkach ciasnej miejskiej zabudowy, gdzie z dnia na dzień znikają kolejne miejsca parkingowe i namiętnie zwężane są główne arterie, wskazałbym pewnie na Citroena Ami lub - co biorąc pod uwagę zdecydowanie większą użyteczność - Dacię Spring. Warto przypomnieć, że w lutym Green NCAP, oceniając pojazd przez pryzmat zużycia energii - okrzyknęło Springa "najbardziej ekologicznym samochodem 2022 roku".
Dacia Spring świetnie spisuje się w roli miejskiego pojazdu. 45 KM i 125 Nm w zupełności wystarcza, by sprawnie poruszać się autem w ruchu miejskim. Producent deklaruje zasięg na poziomie 305 km w trybie WLTP City, co oznacza, że "w prawdziwym życiu" - szanując przepisy prawa o ruchu drogowym - na jednym ładowaniu pokonać można około 200 km.
Przyznacie chyba, że to wystarczy, do sprawnego realizowania "zadań publicznych" przez jednostki gminne. wśród których wymieniane są m.in.:
- MPK SA,
- Zarząd Infrastruktury Sportowej,
- Straż Miejska Miasta Krakowa,
- Urząd Miasta Krakowa, Muzeum Krakowa,
- Muzeum Inżynierii i Techniki,
- Zespół Szkół i Placówek "Centrum dla Niewidomych i Słabowidzących",
- Dom Pomocy Społecznej przy ul. Łanowej,
- MOPS czy Centrum Autyzmu i Całościowych Zaburzeń Rozwojowych.
Tyle tylko, że Kraków nie zdecydował się wcale na Dacie Spring, chociaż trzon nowej floty rzeczywiście stanowić będą auta z oferty Grupy Renault. Ponad połowa z 86 zamówionych przez Kraków samochodów (w ramach zamówienia do Krakowa trafi 1 elektryczny bus, 25 elektrycznych samochodów dostawczych i 63 samochody osobowe) to elektryczne Renault Megane E-Tech.
W tym miejscu warto dodać, że testując właśnie takie Megane E-Tech EV60 220 KM, określiliśmy go mianem "elektrycznego hot hatcha".
Nie dziwota, bo w projektowaniu tego pojazdu pomagali inżynierowie z BWT Alpine F1 Team. Po co urzędnikom miejskim samochód o mocy 220 KM, który przyspiesza do setki w 7,2 sekundy? Przecież w warunkach miejskich rzadko kiedy przekraczamy 50 km/h a - nawet na głównych arteriach - obowiązuje przecież ograniczenie do 70 km/h.
Całkiem prawdopodobne, że decydującą kwestią okazał się być zasięg. Megane E-Tech EV60 220 KM może się pochwalić baterią o pojemności 60 kWh netto, co przekłada się na deklarowane przez producenta 450 km. W cenniku Renault znajdziemy jeszcze - tańsze o blisko 30 tys. zł - Megane E-Tech EV40 z akumulatorem o pojemności 40 kWh. Te nie osiąga jednak 220 KM lecz skromne 130 KM, przyspiesza do setki w 10 sekund i zamiast "do 450 km" oferuje zasięg "do 300 km".
Dlaczego nie zdecydowano się na tańszą opcję? Czyżby urzędnicy przestraszyli się konieczności przerywania służbowych podróży koczowaniem pod ładowarkami? I jak taki scenariusz ma się do namawiania mieszkańców do przesiadki na elektryki i powtarzanego jak mantrę argumentu, że zasięgi na poziomie 150 km dziennie w zupełności wystarczą zdecydowanej większości kierowców?
Cytując klasyka - "nie wiem, ale się domyślam".
***