Polski kierowca

Ruch drogowy w Polsce jest jak chory pacjent

Polski ruch drogowy przypomina mi chorego pacjenta, przy którym wciąż zmieniają się lekarze. Każdy kolejny medyk wprowadza swoje nowe metody leczenia, krytykuje poprzednika, zapewnia, że on działa o wiele lepiej i skuteczniej, ale poprawy nie widać. Pacjent pozostaje wciąż przewlekle chory i nic nie wskazuje na to, aby miał szybko wyzdrowieć. A w dodatku jest kompletnie zdezorientowany i sam nie wie, kogo ma słuchać i jakie leki brać.

Nie ma w żadnym kraju na świecie kodeksu drogowego,  przy którym wciąż tak często by majstrowano i coś zmieniano, jak w Polsce. Oczywiście wszystko po to, by poprawić bezpieczeństwo na drogach (to slogan oficjalnej wersji) i aby dostosować Prawo o ruchu drogowym do przepisów Unii Europejskiej.

A tymczasem na polskich drogach szerzy się warcholstwo, głupota konkuruje z chamstwem, a bezmyślność z prostackim cwaniactwem. Ot, choćby niedawny wyczyn polskich kierowców, którzy na autostradzie zablokowali karetkę jadącą na sygnałach, bo zawracali sobie pod prąd...

Reklama

50 km/h w nocy i już będzie bezpiecznie

Ostatnio pojawił się kolejny projekt zmian w Prawie o ruchu drogowym. Ministerstwo Infrastruktury i Budownictwa zamierza ujednolić dopuszczalną prędkość na obszarze zabudowanym, aby przez całą dobę wynosiła ona 50 km/h. Oto uzasadnienie:

(...) dopuszczalna pojazdu albo zespołu pojazdów na obszarze zabudowanym wyniesie 50 km/h bez względu na porę doby, zamiast obecnych 60km/h w godzinach 23:00-5:00. Przyjęte rozwiązanie zmierza w kierunku dalszej poprawy bezpieczeństwa, w szczególności pieszych, jako niechronionych uczestników ruchu drogowego. Z analiz badawczych wynika, że różnica prędkości między 50 i 60 km/h ma istotne znaczenie w kontekście skutków zdarzeń drogowych. Ze względu na niższą prędkość ruchu pojazdów, w przypadku ewentualnego uderzenia przez pojazd w pieszego, zmniejsza się zakres obrażeń i ich stopień ciężkości.

Zwróćcie uwagę na określenie "dalszej poprawy". Czyli: jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej. Przypomina to jako żywo propagandę sukcesu z poprzedniej epoki: dalszy dynamiczny rozwój, dalsza poprawa warunków życia, dalsze pogłębianie i umacnianie...   Ale mniejsza o to.

Nie zamierzam też dyskutować, czy uderzenie w pieszego przy prędkości 60 km/h jest dużo groźniejsze, niż przy 50 km/h. Każde potrącenie człowieka może być bardzo niebezpieczne. Chociaż, gdyby tak wnioskować, należałoby obniżyć dopuszczalną prędkość do 40 km/h, bo wtedy będzie jeszcze bezpieczniej dla pieszych, którzy zostaną potrąceni przez samochód. A najlepiej do 20 km/h.

W nocy wcale nie jest tak niebezpiecznie

Z danych statystycznych wynika również, że najwięcej wypadków z pieszymi zdarza się w przedziale 17.00 - 20.00. Natomiast w godzinach 23.00 - 5.00 odnotowano zaledwie 3,7 % takich wypadków. W nocy zginęło 9,4% pieszych, a rannych zostało 3,4 %.

Co godne podkreślenia, najgroźniejsze wypadki z udziałem pieszych mają miejsce poza obszarem zabudowanym: tam ginie co trzeci potrącony człowiek, podczas gdy na obszarze zabudowanym co trzynasty.

A zatem z danych nie wynika bynajmniej, że właśnie pora nocna na obszarze zabudowanym jest taka koszmarna, jeżeli chodzi o bezpieczeństwo tych niechronionych uczestników ruchu. Jeśli tak rozumować, to już bardziej logiczne byłoby obniżenie dopuszczalnej prędkości do 30 km/h w godz. 17.00 - 20.00.

I tak nikt tego nie będzie przestrzegał

Przejechałem się w nocy po kilku dużych miejskich arteriach, obserwując, z jaką prędkością jeżdżą kierowcy. Użyłem wypożyczonego laserowego miernika prędkości, a także sprawdzałem jak to jest, gdy będę jechał z dopuszczalną jeszcze prędkością 60 km/h.

Gdy na liczniku miałem sześćdziesiątkę, wyprzedzali mnie niemal wszyscy. Nawet trafił się jeden autobus miejski!

Przeprowadziłem następnie pomiary na trzypasowej dwujezdniowej ulicy w centrum miasta. Dopuszczalna prędkość nie jest na tym odcinku podwyższona znakami, wynosi zatem (w godz. 23.00 - 5.00) 60 km/h. Z moich pomiarów, które przeprowadziłem na 50 pojazdach wynika, że średnia prędkość wyniosła 79 km/h. Rekordzista osiągnął aż 132 km/h! Było to o godz. 2.30. Kierowców, którzy jechali z przepisową prędkością, czyli sześćdziesiątką, napotkałem tylko trzech...

Czy zatem uważacie, szanowni decydenci, że nagle wszyscy zmotoryzowani zaczną stosować się do waszych nowych przepisów i będą w nocy jechać 50 km/h? Przecież to utopia. Po co więc wprowadzać kolejny przepis, który będzie tylko na papierze?

Jechałeś sześćdziesiątką? To płacisz mandat

Wydaje się też bardzo wątpliwe, by nocne patrole radarowe drogówki polowały właśnie na tych kierowców, którzy ośmielą się jechać nie 50 km/h, ale 60 km/h. To byłoby wręcz żałosne.  Z reguły zatrzymuje się takich, którzy przekroczą dopuszczalną prędkość o co najmniej 20 km/h, a najczęściej o 30 km/h i więcej, Wtedy jest to jakiś konkret i sam policjant wie, że przynajmniej ma za co karać kierowcę.

Skutek będzie co najwyżej taki, że jeśli ktoś w nocy pojedzie z prędkością 80km/h, to będzie to już wyższy przedział mandatowy. A jak ktoś osiągnie setkę, to już będzie podstawa, by zatrzymać mu prawo jazdy. O ile oczywiście zechce je wręczyć policjantowi, bo przecież może powiedzieć, że nie ma przy sobie tego dokumentu...

Pościg za hulajnogą

Kolejna nowość również mnie rozbawiła, chociaż tak naprawdę powinna napawać smutkiem. Otóż zdefiniowane będzie urządzenia transportu osobistego, czyli różne hulajnogi, wrotki, deskorolki, segwaye itd. No i dobrze, bo takie urządzenia dotąd w prawie o ruchu drogowym nie istniały.

Tyle tylko, że wprowadzenie obowiązku korzystania z dróg dla rowerów na użytkowników takich urządzeń do kolejna fikcja (chociaż w założeniu idea jest słuszna). Już widzę te patrole policyjne kontrolujące rolkarza albo użytkownika hulajnogi, te pościgi za chłopaczkiem na deskorolce, który śmiga po chodniku... Nie potraficie zrobić porządku z rowerzystami, którzy jeżdżą po chodnikach, po przejściach dla pieszych i nagminnie olewają sygnalizację świetlną, a chcecie się zabrać za takie jeździdełka?

Ludzie, zejdźcie wreszcie na ziemię i popatrzcie na realia. Czy potraficie wyegzekwować skutecznie przestrzeganie obowiązującego kodeksu drogowego? Rowerzyści, motorowerzyści, piesi, a także wielu kierowców samochodów i motocykli ma wasze zarządzenia w głębokim poważaniu. Widać to na drogach. Widać to po wypadkowych statystykach. Widać to na autostradzie, gdzie durnie zawracają pod prąd i blokują karetkę pogotowia. Nawet z tym nie potraficie zrobić porządku.

Zróbcie porządek z tym, co jest naprawdę groźne

Wśród polityków i urzędników pokutuje wciąż jakże naiwne przekonanie, że jeśli wprowadzi się jakieś nowe zarządzenie, to rozwiąże się istniejący problem. A ja wciąż powtarzam, że przepis, którego nie da się wyegzekwować, jest guzik wart i tylko ośmiesza swoich autorów. Chcemy poprawić bezpieczeństwo, to obniżmy dopuszczalną prędkość w nocy i już będzie wspaniale. To jest rozumowanie na poziomie przedszkolaka.

Wielokrotnie pisałem, że polski kodeks drogowy należy uprościć, uczynić go zrozumiałym dla większości uczestników ruchu. Tego się jednak nie robi, a za to dodaje wciąż nowe przepisy i tworzy konglomerat, w którym przeciętnemu kierowcy trudno się połapać.

Przede wszystkim każdy uczestnik ruchu powinien mieć poczucie, że prawo jest mądre i sprzyja bezpieczeństwu wszystkich uczestników ruchu, a nie służy jedynie wydzieraniu kasy przez państwo. Powinien też wiedzieć, że jeśli ośmieli się zlekceważyć to mądre prawo, to spotka go surowa, dotkliwa kara.

U nas żaden z tych warunków nie pozostaje spełniony.  Prawo jest lekceważone, policja nie daje rady wyłapywać wszystkich drogowych piratów, przepisy są zagmatwane, a wiedza o nich znikoma, szkolenia kierowców pozostawiają wiele do życzenia. Media propagują tylko różne sensacyjki i podlizują się gawiedzi, podpowiadając, jak wyłgać się od mandatu, nie uczestniczą natomiast w motoryzacyjnej edukacji społeczeństwa.

Co gorsza, wciąż mam wrażenie, że za tworzenie przepisów o ruchu drogowym biorą się ludzie, którzy sami nie mają o tym zielonego pojęcia. A każda władza, wprowadzając prawo, którego i tak nie będzie można wyegzekwować, naraża się na śmieszność i utratę autorytetu.

Polski kierowca

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy