W tym kraju nie ma ani jednej sygnalizacji świetlnej. To działa lepiej, niż myślisz
Na świecie trudno dziś znaleźć miasto, w którym nie ma sygnalizacji świetlnej. Jednak Bhutan - niewielkie himalajskie państwo - postanowił pójść pod prąd. To kraj, w którym nie zobaczymy ani jednego działającego sygnalizatora. Co ciekawe, wynika to z decyzji, którą władze podjęły świadomie. To jedno z tych miejsc, w których ruch drogowy wygląda zupełnie inaczej. I wszystko działa.

W skrócie
- Bhutan świadomie zrezygnował z sygnalizacji świetlnej, preferując kierowanie ruchem przez ludzi.
- W kraju tym ruch drogowy opiera się na kulturze jazdy, uprzejmości i niskiej liczbie samochodów.
- Władze zamiast świateł budują ronda, dbając o płynność ruchu i społeczną równowagę.
- Więcej podobnych informacji znajdziesz na stronie głównej serwisu
Dlaczego w Bhutanie nie świateł?
W największym skrócie - zderzyły się tu dwie różne filozofie. Bhutan w latach 90. podjął próbę wprowadzenia pierwszej sygnalizacji w stolicy Thimphu. Uruchomiono ją w 1995 roku, ale po zaledwie jednym dniu została wyłączona i więcej już do niej nie wrócono. Nie dlatego, że system nie działał. Problemem była reakcja mieszkańców, którzy uznali, że światła zastąpiły coś ważniejszego - człowieka, który dotąd kierował ruchem.
Bhutan od dawna funkcjonuje w rytmie zupełnie innym niż szeroko pojęty zachód czy inne kraje azjatyckie. Zamiast PKB jako wyznacznika dobrobytu stosuje się tam tak zwany wskaźnik Szczęścia Narodowego Brutto. To nie żart - jest on zapisany w konstytucji. Mieszkańcy podczas ankiet regularnie deklarują wysoki poziom zadowolenia z życia. Jak twierdzą tamtejsze władze, sygnalizatory nie wnoszą nic pozytywnego w ich codzienność. Dla wielu kierowców były po prostu zbyt bezduszne. Ruchem na bardziej zatłoczonych skrzyżowaniach sterują policjanci stojący w drewnianych, często ozdobnych budkach.
Jak kierowcy radzą sobie bez świateł w Bhutanie?
To pytanie, które nasuwa się jako pierwsze. W końcu Bhutan nie jest skansenem - ruch w stolicy rośnie z roku na rok. Mimo to nie tworzą się tam chaos ani paraliż. Kluczem jest inna kultura jazdy. Kierowcy poruszają się wolniej, w miastach ograniczenia prędkości nie przekraczają zwykle 30 km/h, a poza nimi 50 km/h. Co ważne, niewielka liczba pojazdów to efekt świadomej polityki państwa. Bhutan nakłada ogromne podatki na import samochodów, a używanych aut w ogóle nie wolno sprowadzać. Dzięki temu liczba pojazdów nie rośnie w takim tempie, jak w innych krajach Azji.
W wielu miejscach wystarczają zwykłe zasady uprzejmości. Kierowcy po prostu wiedzą, kto ma pierwszeństwo, a w razie wątpliwości zwalniają i przepuszczają innych. To brzmi jak utopia, ale w Bhutanie działa, bo tamtejsza kultura funkcjonuje inaczej. To państwo, które przywiązuje ogromną wagę do spokoju, szacunku i równowagi społecznej.
Oczywiście ruch jest coraz większy, dlatego władze stopniowo budują ronda w najbardziej zatłoczonych miejscach. Zastępują nimi część klasycznie zaprojektowanych skrzyżowań, ale same ronda są wciąż tylko dodatkiem - w Bhutanie nie ma planów, by kiedykolwiek pojawiły się tam klasyczne sygnalizatory.










