Rozbijesz się, a twój samochód wezwie pomoc

Nikt z nas nie wie, co może zdarzyć się na drodze podczas jazdy samochodem. Nawet jeśli jedziecie ostrożnie i przepisowo, możecie przecież napotkać jakiegoś drogowego wariata, który wpadnie na wasze auto, zepchnie was do rowu albo walnie czołowo, bo jemu bardzo się spieszy, jest pijany czy naćpany, pisze właśnie SMSa albo uważa, że jest lepszy od innych.

System wzywania pomocy działa automatycznie w razie wypadku, ale możemy go aktywować ręcznie
System wzywania pomocy działa automatycznie w razie wypadku, ale możemy go aktywować ręcznieInformacja prasowa (moto)

Oto, choćby tak, jak w tej sytuacji, kiedy to nagle z przeciwka wyłoni się pędzący wprost na was drogowy pijak i potencjalny zabójca:

Dobrze, jeśli po takim zderzeniu sami jesteście w stanie wezwać pomoc. A jeśli stracicie przytomność albo nie będziecie w stanie sięgnąć ręką po telefon? Zanim ktoś ze świadków to uczyni, upłyną cenne sekundy, a może nawet minuty.

Jeszcze gorzej, gdy rzecz dzieje się na pustej drodze albo w nocy:

Zwróćcie uwagę na jęki tego kierowcy. Czy był on w stanie sam wezwać pogotowie ratunkowe?

A jeśli się zagapicie tak jak kierowca tego auta?

Wprawdzie w opisie do filmu ktoś podał, że było to rzekomo zasłabnięcie kierowcy, ale bardzo w to wątpię. Już prędzej przysnął on na chwilę albo zajmował się smartfonem. Gdyby zasłabł i po prostu jechał nadal na wprost, wpadłby na bariery na pasie rozdzielającym, a tu widzimy, że zareagował, tyle że zbyt gwałtownie. Nie był więc już nieprzytomny...

System eCall już wkrótce

Mało kto zapewne wie, że system eCall (Emergency Call) będzie wprowadzany obowiązkowo, zgodnie z Rozporządzeniem Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2015/758 z dnia 29 kwietnia 2015 r., we wszystkich nowo homologowanych w UE samochodach osobowych i lekkich ciężarowych od 31 marca 2018 r.

W razie wypadku, który czujniki umieszczone w samochodzie rozpoznają po wstrząsie, gwałtownym opóźnieniu i odpaleniu poduszek powietrznych, wasze auto samo przekaże do Centrum Powiadamiania Ratunkowego komunikat:

"Wypadek, godz. 03.57, droga krajowa nr 20 w pobliżu miejscowości Łubowo, pozycja z GPS 53,586871 N, 19,392905 E, samochód osobowy marki X leży na prawym boku, wewnątrz 2 ranne osoby".

Dzięki temu dyspozytor CPR będzie mógł natychmiast, dosłownie w kilka sekund po wypadku, skierować na jego miejsce karetki, straż pożarna, policję, a może nawet helikopter. Dzięki temu, jak twierdzą lekarze, szanse na uratowanie waszego życia wzrastają trzykrotnie.

Popatrzcie, jak to ma działać (komentarz jest wprawdzie w języku angielskim, ale chyba łatwo się domyślić, o co chodzi):

Jak działa system eCall 

Zauważcie, że eCall może być także uruchomiony ręcznie przez kierowcę, jeśli np. zauważymy wypadek innego uczestnika ruchu. W ten sposób możemy ocalić jego życie.

A swoją drogą ten film zrealizowali Czesi. Nie znalazłem natomiast ani jednego filmiku na ten temat produkcji polskiej. Znowu jesteśmy w tyle, niestety...

Twój samochód zadecyduje, co masz naprawić i kiedy

System eCall to jednak tylko jeden z aspektów rozwijającej się coraz intensywniej motoryzacyjnej telematyki. Systemy, które do niedawna służyły do zarządzania flotami samochodów firmowych i ich kontroli, wkrótce staną się powszechne we wszystkich nowych pojazdach.

Oprócz eCall w skład systemów telematycznych będą wchodzić także: breakdown call  (powiadomienie o awarii z możliwością zdalnej naprawy) oraz service call (zdalna diagnostyka, umawianie wizyty w warsztacie, aktualizacje oprogramowania pokładowego}. Zobaczcie, jak ma działać bCall:

System bCall 

Samochód, jak widać to na filmie, wyposażony jest w specjalny procesor i zwykłą kartę SIM. Coś dzieje się z autem, trudno powiedzieć co, ale kierowca dostrzega na wyświetlaczu komunikat o awarii. System przekazuje za pomocą sieci telefonii komórkowej informację o usterce do operatora, czyli do producenta pojazdu. Myślicie zapewne, że auto zostanie zdalnie naprawione albo wkrótce nadjedzie szybkim motocyklem mechanik i rozpocznie naprawę?

A guzik! Tak dobrze nie będzie. Operator w centrali producenta zdalnie może najwyżej zresetować system pokładowy samochodu albo wykasować w nim błędy. Jeżeli to nie pomoże, skieruje do uszkodzonego auta lawetę, tak jak to stało się na filmie.

Oczywiście będzie to laweta, która zawiezie samochód do autoryzowanego producenta serwisu. Operator prowadzący łączność z pojazdem nie będzie musiał nawet pytać, gdzie auto się znajduje, gdyż system GPS współpracujący z kartą SIM dokładnie określi jego pozycję geograficzną. Za takie usługi, za możliwość komunikowania się samochodu dyżurnymi służbami serwisowymi producenta przyjdzie nam, rzecz jasna, słono zapłacić.

Takie systemy, pozwalające nas komunikowanie się z serwisem producenta, są już montowane w autach luksusowych i trzeba za nie sporo dopłacić. Na razie korzystanie z nich jest kwestią wyboru właściciela samochodu. Co się jednak stanie, gdy koncerny samochodowe zainstalują je w każdym aucie?

Twój samochód zadecyduje, gdzie masz go naprawić i za ile

Tak dalece posunięta zdalna ingerencja w pojazd, odbywającą się często bez udziału i wiedzy jego kierowcy, może okazać się niebezpieczna. Dlaczego? Stawarza ona bowiem producentom samochodów możliwość narzucenia właścicielom aut, w jakich stacjach mogą serwisować swoje pojazdy, a w jakich nie. Rzecz jasna, będą to tylko autoryzowane serwisy, czyli droższe, ale nie zawsze najlepsze.

BMW Teleservices 

Tu trochę wam przetłumaczę. Panna Smith jedzie swoim wspaniałym autem, ale czuje nagle, że dzieje się coś dziwnego. Nie musi się jednak zastanawiać co takiego - system pokładowy sam wykrywa usterkę i raportuje dane od razu do dyżurnego asystenta w serwisie producenta.

A cóż takiego się stało? "Tyre pressure monitor" wykrył, że w którejś z opon spadło ciśnienie powietrza. I co teraz będzie? Operator proponuje: - panno Smith, możemy oczywiście szybko wysłać do pani mechanika, chociaż może pani dojechać bezpiecznie do najbliższego serwisu...

Jaki to ma być serwis? Oczywiście autoryzowany serwis producenta, bo tylko tam będzie można prawidłowo napompować oponę.

A przecież właściciel samochodu musi mieć prawo sam decydować, w jakim warsztacie chce wymienić olej, filtry, świece, opony. Gwarantuje to rozporządzenie Komisji Europejskiej 461/2010 o wyłączeniach grupowych w motoryzacji (MV BER/GVO), w którym określono jednoznacznie, że producent samochodu nie ma prawa uzależniać gwarancji od wykonywania czynności serwisowych wyłącznie w autoryzowanych stacjach obsługi. Tyle tylko, że mało który kierowca o tym wie...

Wymiana oleju, filtrów czy opon przebiega dokładnie tak samo w autoryzowanej stacji, jak i w niezależnym warsztacie. Co więcej, zapis o wykonaniu niektórych czynności (np. o wymianie oleju) powinien zostać wprowadzony do Elektronicznej Książki Serwisowej (EKS) pojazdu. Kiedyś przecież zechcemy sprzedać nasze auto i co wtedy? Potencjalny nabywca zobaczy, że w EKS nie ma żadnych wpisów i pomyśli, że samochód wcale nie był serwisowany.

Zamach na złącze OBD

Potwierdzeniem monopolistycznych zamiarów producentów samochodów są podejmowane obecnie w Brukseli dążenia do wyeliminowania z obowiązkowego wyposażenia samochodów złącza OBD (On-Board Diagnostics). Jest to złącze diagnostyczne, pozwalające w każdym  warsztacie wykryć usterki samochodu, oczywiście po podłączeniu do specjalistycznego komputera. Funkcjonuje ono jako obowiązkowe wyposażenie samochodu w Polsce od 2002 r. (w UE od 2001, w USA od 1996 r.).

Ktoś teraz wpadł na pomysł, aby to złącze wycofać, by przestało stanowić wyposażenie obowiązkowe samochodu. Dlaczego? Co to oznacza? Wówczas zdiagnozowanie usterek w samochodzie stanie się możliwe tylko bezprzewodowo, a dostęp do takich danych będzie kontrolował producent pojazdu. Za projektem likwidacji OBD stoi z pewnością znaczące lobby producentów aut. Przypuszczam zaś, że wielu posłów w parlamencie europejskim nie ma zielonego pojęcia, czym jest to złącze i jakie skutki może przynieść jego likwidacja.

Dostęp do danych serwisowych czyli równi i równiejsi

Jak to może być w praktyce? Producenci samochodów wprawdzie twierdzą, że nie będą blokować dostępu do danych serwisowych pojazdu niezależnym warsztatom, ale... dostęp będzie się odbywał poprzez serwery koncernów samochodowych i pod ich kontrolą. Czy będzie to zatem pełny i równoprawny dostęp w czasie rzeczywistym?

A nawet jeśli, to i tak ASO będą uprzywilejowane. Firma, która jest autoryzowanym serwisem koncernu X, wykupi tylko raz pełny pakiet dostępowy do danych pokładowych pojazdów określonej marki i będzie go używać naprawiając i serwisując pojazdy wielu klientów. Niezależny serwis będzie musiał natomiast wykupywać taki dostęp każdorazowo dla aut różnych marek, które do niego przyjeżdżają. Obecnie jednorazowy dostęp tylko do elektronicznych danych pokładowych samochodu kosztuje od 4 do 10 euro.  A ile może kosztować dostęp do elektronicznej książki serwisowej? Oczywiście tą kwotą warsztat będzie musiał obciążyć klienta, a tym samym przestanie być konkurencyjny w stosunku do ASO. Sprytne, no nie?

A co po zakończeniu gwarancji?

Wiemy już, że z bagażnika nie wyskoczy miły pan ze skrzyneczką narzędziową, aby wymienić chociażby żarówkę w reflektorze albo zerwany pasek. W rzeczywistości pod szumną nazwą "zdalnej naprawy" kryć się będzie co najwyżej reset albo aktualizacja systemu, wykasowanie błędów. W okresie gwarancji jeszcze zapewne bezpłatne. A potem?

Być może samochód zażąda, abyśmy uiścili opłatę za aktualizację systemu albo wykasowanie błędów. Rachunek przyślą nam do domu albo będziemy mogli zapłacić nawet od razu, poprzez aplikację bankową w smartfonie.

Tak czy owak tego rodzaju zdalne sterowanie samochodem przypominać może obecne systemy operacyjne w komputerach. Najpierw zdalnie wgrywane aktualizacje, potem wsparcie dla systemu zostanie zakończone, bo wejdzie w życie już jego nowa wersja, którą trzeba będzie kupić, gdyż w przeciwnym razie zostaniemy narażeni na dziwne wirusy...

Nie potrafię przewidzieć, jak to będzie wyglądało w praktyce, ale pewne jest, że telematyka stworzy producentom samochodów ogromne możliwości. Nie tylko ułatwiania życia kierowcom, ale także sterowania sposobem eksploatacji samochodu.

A hakerzy już czekają

Kolejne niebezpieczeństwo to możliwość ingerencji w życie kierowcy. Z jednej strony będzie to mógł czynić producent pojazdu. Auto zostanie jednak wyposażone w kartę SIM, a więc również operator będzie gromadził dane, dokąd jeździmy, jakimi trasami itd. To jednak już nic nowego, bo przecież telefon komórkowy też pozwala zbierać o nas bardzo wiele danych.

Z drugiej jednak strony IT w samochodzie stworzy pole do popisu hakerom. Przeprowadzono już takie eksperymenty. Sprytnym chłopakom mającym pojęcie o tym, jak działają różne aplikacje, udało się zdalnie wyłączyć w samochodzie światła, potem poduszki powietrzne, a na koniec całkowicie zablokować możliwość uruchomienia silnika. Zobaczcie zresztą poniższe wideo.

Może więc już niedługo jakiś małolat dla żartu zablokuje wam system ABS albo ESP, albo jacyś dziwni kolesie zażądają okupu za odblokowanie auta, którym np. wybraliście się na wakacje. Oczywiście producenci samochodów twierdzą, że będą to systemy bezpieczne, chronione przed takimi atakami. Podobnie jednak twierdzą także banki, wielkie korporacje. A włamania hakerskie do ich systemów są i będą...

Nie posłuchasz, to zablokują ci samochód

Polacy to bardzo zdolny naród, zwłaszcza jeśli mowa o omijaniu przepisów. Trudno się nawet temu dziwić, bo skoro prawo nie służy uczciwym ludziom, ale cwaniakom i oszustom, skoro nie chroni porządnych obywateli, ale różnej maści bandytów, to ci uczciwi ludzie też próbują się przed tym jakoś bronić.

No, ale z drugiej strony kombinatorstwo mamy we krwi. Tachograf? Jest na to sposób - magnesik w odpowiednim miejscu. Taksometr? Można wmontować tzw. dopalacz. Auto przejechało 890 000 km? No to cofniemy liczniczek, żeby naiwny klient kupił i zaraz będzie 89 000 km.

To może tak samo z telematyką? Przeciąć jakiś kabelek albo kupić w internecie pirackie oprogramowanie do auta? Tyle tylko, że w tym przypadku wszelkie kombinacje mające na celu wyłączenie systemu w samochodzie będą mogły skończyć się dla właściciela auta przykrymi konsekwencjami. W najlepszym razie straci gwarancję, a najgorszym zablokują mu samochód na amen i będzie mógł go tylko oddać na złom.

Nie ma co się tak cieszyć

W mediach pojawiają się zachwyty na tym, jakie to mądre będą  już wkrótce samochody, jak wspaniale będzie nimi jeździć. A najwięcej radości sprawia możliwość wezwania przez auto pogotowia w razie wypadku. Szkoda, że tak niewielu dziennikarzy potrafi dostrzec także drugą stronę medalu.

Inteligentne auta, dbające o bezpieczeństwo i wygodę jadących nimi osób, utrzymujące stały kontakt z otoczeniem i potrafiące komunikować się z nim niezależnie od kierowcy, sygnalizować usterki, a nawet stwarzające możliwość zdalnej naprawy - to oczywiście wielki postęp, pole do popisuje dla wspaniałych technologii, o których kiedyś naszym ojcom i dziadkom nawet się nie śniło.  Ale nie ma nic za darmo.

Tak głęboka i zdalna ingerencja w samochód do tej pory nie miała miejsca. Oczywiście rozwój technologii jest nieunikniony. Nie jestem konserwatywnym dziadkiem, nie uważam, że samochód powinien być nadal naprawiany tylko młotkiem i kombinerkami. Wszystko jednak warto robić z głową.

A wy, słysząc o takich rewelacjach nie cieszcie się za bardzo, lecz pomyślcie, komu to będzie służyć. Czy przede wszystkim nam, kierowcom, czy też może głównie wielkim koncernom samochodowym? Nie bądźcie naiwni.

Polski kierowca

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas