Toyota zapłaci za dywaniki 1,2 mld dolarów!

To już ostatni akord słynnej afery w którą zamieszana była Toyota. Przypomnijmy, że amerykańskie media prześcigały się w doniesieniach o samoczynnie przyspieszających Toyotach i Lexusach, których dodatkowo nie da się zatrzymać.

Afera była potężna, domorośli naukowcy pokazywali, że za pomocą komputera podłączonego do samochodu można sterować obrotami silnika (dziwne byłoby gdyby się tego nie dało zrobić), prezentowano nagranie z numeru 112, na którym przerażony kierowca mówił, że nie może się zatrzymać, w telewizjach pokazywano dramatyczne sceny wyhamowywania rozpędzonych na autostradach samochodów przez radiowozy. Jednym słowem: histeria.

Głos zabrał sam prezes Toyoty, który w amerykańskim kongresie przeprosił za zaistniałą sytuację. Jednocześnie Japończycy wezwali do serwisów ponad 10 mln samochodów.

Okazało się jednak, że samochody samoczynnie nie przyspieszały, a oprogramowanie pedału gazu (w samochodach była elektronicznie sterowana przepustnica) nie posiadały błędów. Za całą aferę odpowiadały dywaniki, które czasem przesuwały się, blokując pedał gazu. Rozumiecie, dywanik blokuje gaz, a wy nie wyrzucacie biegu na N, nie naciskacie na hamulec, nie przesuwacie dywanika, tylko dzwonicie na numer ratunkowy...

Reklama

Jednak Ameryka to dziwny kraj, przeciw Toyocie została wytoczona sprawa karna (doszło do kilku wypadków, w których były ofiary śmiertelne, potrwierdzono pięć). Sankcje mogły być różne, jednak Japończycy, którzy przyjęli strategię defensywną, poszli na pełną współpracę. Ostatecznie ustalono, że Toyota zapłaci za aferę "dywanikową" 1,2 mld dolarów grzywny. Wyrok został właśnie zatwierdzony przez sędziów, który mówili coś "korporacyjnych oszustwach, które mogą prowadzić do śmierci". To największa kara w historii Ameryki. Dodajmy, jednak, że zysk Toyoty w ciągu tylko jednego kwartału przekracza 5 mld dolarów... Symptomatyczne jest również to, że nikt z Toyoty nie został oskarżony ani skazany personalnie. Natomiast wciąż toczą się procesy o odszkodowania wytyczone przez kierowców, którzy nie zauważyli, że przesunął im się dywanik. Mówi się nawet o "setkach" przypadków.

Poza karą finansową Toyota zgodziła się również na to, by w firmie funkcjonowali niezależni eksperci od spraw bezpieczeństwa. Japończycy będą wypłacać im wynagrodzenie. Ponadto zostanie uruchomiona specjalna bezpłatna linia telefoniczna, gdzie anonimowo pracownicy koncernu będą mogli zgłaszać swoje uwagi dotyczące bezpieczeństwa. Taki okres cenzury ma trwać trzy lata.

Afera "dywanikowa" na krótko odbiła się na reputacji Toyoty, która tylko przez rok w statystykach sprzedaży spadła z pierwszego miejsca na drugie za General Motors.

A historia zatoczyła koło. 1 kwietnia w kongresie będzie zeznawać prezes właśnie tego ostatniego koncernu. Zarzuty są znacznie poważniejsze niż w przypadku Toyoty. W kilku modelach GM, produkowanych od 2003 roku dochodziło do wyłączenia stacyjki, co oznaczało zgaszenie silnika, wyłączenie wspomagania kierownicy, hamulców i dezaktywowanie poduszek powietrznych.

Obecnie wiadomo już o 12 ofiarach śmiertelnych tej usterki, ale śledztwo obejmuje ponad 300 wypadków, w których nie otworzyły się poduszki. Co jednak najbardziej istotne, są dowody, że GM wiedział o problemie już 13 lat temu, a akcję nawrotową obejmującą aktualnie 1,6 mln samochodów, ogłoszono dopiero w tym roku!

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama