No i już po "aferze pedałowej"

Tak spektakularnej "wpadki" świat motoryzacji nie pamięta. Tzw. "afera pedałowa", której "bohaterami" w 2010 roku zostały samochody Toyoty, nie miała w historii precedensu.

Po serii zanotowanych na terenie Stanów Zjednoczonych wypadków wynikających - rzekomo - z samoistnego przyspieszania pojazdów wyprodukowanych przez japoński koncern (wg amerykańskich raportów w wypadkach tego typu zginęło aż 89 osób) - Toyota wezwała do serwisów niemal 9 milionów samochodów. Cześć z nich wymieniona została na nowe pojazdy, firmie z Kraju Kwitnącej Wiśni wymierzono też rekordową - opiewającą na kwotę 16 mln dolarów - karę za to, że nie jej przedstawiciele nie poinformowali pracowników NTHSA (Krajowej Komisji ds. Bezpieczeństwa Transportu) o problemach z pedałem przyspieszenia.

Reklama

Problemy japońskiej marki ucieszyły lokalnych producentów. Pod naciskiem amerykańskiego lobby samochodowego powstała badająca tę sprawę komisja w amerykańskim Kongresie. Jej przedstawiciele przeprowadzili wiele przesłuchań, przed obliczem komisji osobiście stawił się nawet - szczerze wstrząśnięty sytuacją - szef japońskiego koncernu - Akiro Toyoda.

Mimo starań amerykańskich prawników, zeznania przedstawicieli Toyoty nie pomogły w ustaleniu przyczyn wypadków. Podjudzana przez lokalne media opinia publiczna doszukiwała się międzynarodowego spisku.

Wkrótce okazało się jednak, że wypadki można wytłumaczyć w bardzo prosty sposób. NTHSA ustaliła, że winnymi tego rodzaju zdarzeń mogą być dywaniki podłogowe, które potrafią zaklinować pedał gazu. Ustalono ponad wszelką wątpliwość, że to właśnie dywanik był przyczyną głośnego wypadku z 28 sierpnia 2009 roku, gdy w rozpędzonym do 160 km/h lexusie zginęła czteroosobowa rodzina. Chociaż w samochodzie założone były dywaniki od innego modelu(!), japoński koncern zdecydował się wymienić je w milionach pojazdów.

Amerykanie nie chcieli jednak dać za wygraną. W początku 2010 roku w mediach pojawiła się nowa teoria dotycząca "niekontrolowanego przyspieszania" samochodów produkowanych przez Toyotę. Kilku domorosłych naukowców twierdziło, że za zjawisko odpowiedzialny może być pedał przyspieszenia, jednemu - łącząc ze sobą kilka przewodów i wlutowując w nie odpowiedni rezystor - udało się nawet wywołać efekt niekontrolowanego przyspieszania. Toyocie zebrało się tym razem za to, że komputer pokładowy nie zarejestrował faktu zaistnienia "usterki", co było przecież oczywistością, gdyż konstrukcja elektronika amatora, symulowała przecież działanie zwykłego elektronicznego pedału przyspieszenia. By uspokoić nastroje społeczne i nie ryzykować kolejnej plamy na wizerunku Toyota - na prawie miesiąc - wstrzymała wówczas sprzedaż sześciu modeli na rynku amerykańskim.

Ku niezadowoleniu lokalnych mediów za japońskim producentem po raz kolejny wstawiła się... NTHSA. Po wnikliwych badaniach Biuro Śledcze do spraw Defektów stwierdziło, że układy hamulcowe badanych aut mają wystarczającą sprawność, by zatrzymać proces przyspieszania auta nawet w przypadku, gdy przepustnice są szeroko otwarte. W oficjalnym komunikacie stwierdzono, że wcześniejsze informacje o braku możliwości hamowania w czasie przyspieszania są całkowicie niewiarygodne i wskazują na niewłaściwe użycie pedału przez kierowcę! Wykluczono ponad wszelką wątpliwość, że elektronika związana z przepustnicą może - w jakikolwiek sposób - zakłócić prawidłowe działanie hamulców. Sprawdzano też działanie automatycznych skrzyń biegów. W każdym przypadku - po przełączeniu w czasie jazdy dźwigni zmiany biegów w położenie P lub R, sterownik urządzenia automatycznie włączał luz.

Przedstawiciele NTHSA zwrócili się też o pomoc do naukowców z NASA. Przeprowadzone przez nich badania (sprawdzano nawet wpływ różnego pola magnetycznego) wykluczyły, jakoby elektronicznie sterowany pedał przyspieszenia był wiarygodną przyczyną niekontrolowanego przyspieszania. Potwierdzono też wnioski, do których doszła NTHSA - układ sterowania przepustnicą nie może w żaden sposób wpływać na układ hamulcowy - zatrzymanie pojazdu, nawet przy wciśniętym do oporu pedale gazu, nie powinno stwarzać żadnych problemów.

Po przeanalizowaniu wyników badań, w lutym ubiegłego roku, NTHSA postanowiła zamknąć prowadzone w sprawie Toyoty śledztwa przypisując problem niekontrolowanego przyspieszania dywanikom lub "nieprawidłowemu użyciu pedałów przez kierowcę"...

Od tego czasu, sprawa "niekontrolowanego" przyspieszania sprzedawanych w USA toyot przycichła. Amerykańskie media niechętnie wspominają o wywołanej przez siebie psychozie strachu, temat zszedł z czołówek gazet i dzienników telewizyjnych. Bez większego echa przeszedł też - opublikowany kilkanaście dni temu - raport dotyczący badań przeprowadzonych przez amerykańską National Academy od Sciences. Analizujący sprawę naukowcy potwierdzili wcześniejsze rezultaty badań przeprowadzonych przez NTHSA i NASA i uznali zamknięcie sprawy za słuszne.

Dziś - uboższa o miliardy dolarów - Toyota radzi sobie na amerykańskim rynku nadzwyczaj dobrze. Dealerzy nie mają problemów ze zbytem nowych aut, wielu klientów na pytania o strach przed niekontrolowanym przyspieszeniem wybucha śmiechem. Do śmiechu na pewno nie było jednak Akiro Toyodzie, gdy - stając przed Kongresem - z nieukrywanym wstydem - przepraszać musiał Amerykanów za serię wypadków. Najsmutniejsze jest to, że zespoły trzech niezależnych grup naukowców potwierdziły, iż szef Toyoty - najwyraźniej - przepraszał Amerykanów za ich własną głupotę - czyli, dyplomatycznie rzecz ujmując, "nieprawidłowe użycie pedałów"...

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama