Saab w stanie krytycznym. Czy jest co ratować?
Zabili go i uciekł. Tak, w kilku słowach, skomentować można najnowszą historię marki Saab...
W ostatnim czasie fani szwedzkiego producenta niejednokrotnie opłakiwali jego odejście, doniesienia dotyczące firmy przypominają klasyczny telewizyjny tasiemiec...
Odejście Saaba ogłaszano niezliczoną ilość razy - marka kilkukrotnie uciekała złomiarzowi spod prasy. Po fali doniesień medialnych przygotowujących fanów na najgorsze, w 2010 roku odetchnęli oni z ulgą, gdy Saab stał się własnością Spykera - holenderskiego producenta aut sportowych. Początkowo wszystko wydawało się iść po myśli Szwedów. Znalazły się pieniądze na dokończenie prac konstrukcyjnych i uruchomienie produkcji nowego flagowego modelu 9-5, odświeżono model 9-3.
23 lutego zeszłego roku - w pierwszą rocznicę przejęcia firmy przez Spykera - w fabryce marki w Trollhättan zorganizowano huczną imprezą. Szwedzki stół i przygrywająca pracownikom kapela były elementami pierwszego saabowskiego "dnia niepodległości" - świętowano wyzwolenie firmy spod rządów General Motors. Optymistyczny nastrój udzielał się jednak niewielu, nawet oficjalne zdjęcia zdradzały, że w powietrzu unosiła się atmosfera stypy...
Przeczuwający kolejną falę dramatu pracownicy mieli rację. Już we wrześniu Saab zmuszony był zawiesić produkcję - z powodu zadłużenia kontrahenci przestali dostarczać podzespoły. Wtedy właśnie firma po raz kolejny znalazła się nad przepaścią. Niestety, dokładnie w tym momencie, szwedzkich przyjaciół mocno poklepał po plecach koncern General Motors...
Holendrzy - po prostu - dali się ograć. Amerykanie sprzedając markę zostawili sobie prawa do produkcji wszystkich aut z oferty Saaba, łącznie z najnowszym, flagowym, modelem 9-5. W takiej sytuacji każdy przyszły inwestor stawał się właścicielem znaku handlowego, ale o tym, czy mógłby on produkować dotychczasowe modele decydował General Motors.
Na odsiecz Holendrom i Szwedom chciały przybyć zastępy chińskich jenów - koncern Youngman Lotus zgodził się zainwestować w markę w zamian za przejęcie 100 proc. udziałów. Problem w tym, że powodzenie tego planu zależało od zgody Amerykanów. Ci ostatni nie mieli co prawda nic do gadania, jeśli chodzi o samą sprzedaż marki Chińczykom, ale mogli zawetować produkcję dotychczasowych model. I tak też uczynili, co oznacza, że w ofercie Saaba pozostałyby jedynie breloczki, zapalniczki, koszulki, kubki i czapeczki, jakie kupić można było u dealerów...
Amerykanom nie ma się jednak co dziwić. To ostatni kraj na świecie, któremu zależy na transferze nowoczesnych technologii do Chin. Nowy 9-5 bazuje na przedłużonej platformie epsilon II, która opracowana została przez inżynierów Opla (w oparciu o nią powstają m.in. opel insignia czy chevrolet malibu). Przejmując prawa do produkcji, Chińczycy korzystaliby więc z technologii GM.
Z drugiej jednak strony podobny układ nie przeszkadzał np. koncernowi Ford, który - najpewniej nauczony doświadczeniem (w czasie II Wojny Światowej niemiecka fabryka marki, podlegająca amerykańskiemu zarządowi Forda, produkowała ciężarówki dla Wehrmachtu...) - zgodził się na sprzedanie Volvo chińskiemu Geely. W ofercie Volvo do dziś pozostaje np. zbudowany w oparciu o II generację focusa model V50.
Ostatecznie - a przynajmniej tak mogło się wydawać jeszcze kilka dni temu - historia Saaba dobiegła końca 20 grudnia, gdy firma formalnie znalazła się w stanie upadłości. Teoretycznie oznacza to wyprzedaż majątku (by pokryć zobowiązania względem inwestorów) i wyrzucenie na bruk 3 700 pracowników fabryki w Trollhaetan. Czy tak się stanie?
Cóż... chociaż Saab leży właśnie na łożu śmierci, wciąż nie zdecydowano się na odłączenie urządzeń podtrzymujących czynności życiowe. Nowe doniesienia ze Szwecji sugerują bowiem, że zakupem marki zainteresowane są kolejne dwie firmy.
Po Holendrach i Chińczykach przyszła podobno kolej na Hindusów. Wstępne zainteresowanie inwestycją w Saaba wyraziła firma Mahindra&Mahindra - największy w Indiach producent samochodów ciężarowych. Sytuacji Saaba przygląda się również pewien inwestor z Turcji.
Z ogłoszeniem oficjalnej żałoby trzeba więc jeszcze poczekać. Świadczenia wobec pracowników przejął szwedzki rząd, nikt nie wie, jak zakończą się kolejne negocjacje. Z dziennikarskiego punktu widzenia taki obrót sytuacji może nas tylko cieszyć. Wygląda na to, że jeszcze przez długi czas nie będziemy mogli narzekać na brak tematów. Osobiście gorąco kibicujemy szwedzkiej marce i mamy nadzieję, że te swoiste neverending story znajdzie w końcu swój szczęśliwy koniec.
Oby tylko przeciągające się negocjacje nad umierającym pacjentem zakończyły się zanim pacjent dokona żywota...