Saab? Niech spoczywa w pokoju...

Kierownictwo General Motors jest zasypywane e-mailami z apelem o ratowanie Saaba. W sieci pojawił się nawet gotowy anglojęzyczny tekst takiej prośby.

Wystarczy skopiować, podpisać i wysłać do prezesa GM. Miłośników szwedzkich samochodów co chwilę elektryzują też mniej lub bardziej wiarygodne doniesienia, że może jeszcze nie wszystko jest stracone. Może znajdzie się nabywca, gotowy podtrzymać żywot Saaba.

Czy jednak naprawdę warto o to zabiegać? Czy nie lepiej pozwolić spokojnie odejść tej zasłużonej marce do historii i legendy motoryzacji? W pełni chwały. Tak, jak to czynią wielcy sportowcy i artyści, którzy wiedzą, kiedy zejść ze sceny, nie rozmieniając swej sławy na drobne.

Reklama

Saab przez lata budował swoją renomę jako producent pojazdów nietuzinkowych. Niezawodnych, charakterystycznych stylistycznie, nowatorskich technicznie. Wyraźnie odróżniających się od konkurencji. Jaką mamy pewność, że ewentualny nowy właściciel, rosyjski miliarder, szejk znad Zatoki Perskiej czy nawet holenderski niszowy producent sportowych bolidów, zechce i potrafi zachować ducha marki?

Byłoby fatalnie, gdyby prawa do Saaba przejęła jakaś bliżej nieznana firma chińska i zaczęła pod powszechnie szanowanym logo produkować własnego pomysłu badziewie. A takiego rozwoju sytuacji nie da się przecież wykluczyć.

Ratować Saaba? Tak, ale nie za wszelką cenę.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: General Motors | W Sieci | Saab
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy