Zakaz handlu w niedziele obejmie duże stacje paliwowe?

Kiedy państwo zaczyna za bardzo wtrącać się do gospodarki i próbuje regulować prawa rynku - rodzą się absurdy.

Zwracaliśmy na to uwagę przy okazji dyskusji wokół projektu wprowadzenia podatku od sprzedaży detalicznej. Miał on uderzyć przede wszystkim w wielkie, zagraniczne sieci handlowe, ale objąć także m.in. importerów pojazdów. Zastanawialiśmy się wówczas, jak właściciele salonów samochodowych mogliby bronić się przed nową daniną, która przecież boleśnie uderzyłaby ich po kieszeni.

Okazało się, iż furtkę dawał zapis, że "podatkiem nie będzie objęte świadczenie usług nawet jeśli w ramach świadczenia usługi następuje zbycie towaru". Sugerowaliśmy, że zamiast kupować w sklepie u dilera dywaniki do auta, będziemy korzystać z "montażu dywaników", sprzedawanych w ramach tej usługi. Gdy poprosimy o litrową butelkę oleju na dolewki, spotkamy się z ofertą skorzystania z usługi "uzupełnienia poziomu płynów eksploatacyjnych w silniku".

Reklama

Co odważniejsi zaczęliby wprowadzać zupełnie nową usługę pod nazwą: "przygotowanie i dostarczenie pojazdu samochodowego klientowi pod wskazany przez niego adres". Obejmowałaby ona, tak jak w przypadku dywaników, połączone z nią "zbycie towaru", czyli również sam samochód.

Polak potrafi. Gdyby rząd zdecydował się na przykład opodatkować sprzedaż zwierząt domowych, wówczas zapewne kupowalibyśmy same smycze, do których psa dostawałoby się gratis.

Pomysł obłożenia podatkiem sprzedaży detalicznej jak na razie nie wszedł w życie, mamy jednak nowy kwiatek, związany z planowanym wprowadzeniem zakazu handlu w niedziele. Zgodnie z propozycją "Solidarności" miałby on objąć także stacje paliwowe - z wyjątkiem tych, których powierzchnia nie przekracza 150 metrów kwadratowych.

Wyobraźcie sobie, że jest niedziela, a wy wybraliście się w podróż samochodem z Rzeszowa do Szczecina. Niewiele jest aut, które pozwalają pokonać taką trasę na jednym baku. Właśnie zaświeciła się kontrolka, sygnalizująca, że jedziecie na rezerwie. Zaniepokojeni, chcecie zatankować. Z ulgą dostrzegacie majaczącą w oddali stację benzynową. Niestety, okazuje się, że jest za duża, więc tego świątecznego dnia zamknięta. No i klops... Kto wie, czy w tej sytuacji do łask nie wróciłyby wożone w bagażnikach kanistry z paliwem. Jak w czasach PRL.

Związkowcy, określając górną granicę powierzchni otwartych w niedzielę "cepeenów", chcieli zapewne zapobiec wybiegowi, polegającemu na stawianiu w centrach handlowych paru dystrybutorów i prezentowaniu hipermarketu nie jako samodzielnej placówki, lecz dodatku do stacji benzynowej. Interes zmotoryzowanych jest tu na dalszym planie.

Czy taki prewencyjny zapis okaże się jednak skuteczny? Bardzo wątpliwe. Właściciele dużej stacji mogą przecież postawić przepierzenie i podzielić ją na dwie mniejsze, mieszczące się w limicie i będące formalnie odrębnymi podmiotami gospodarczymi. I co wtedy?

Jeszcze raz przypomnimy:  Polak potrafi... 

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama