Z policją da się wygrać w sądzie! Oto przykład!

13 lipca 2017 roku poznaliśmy zwycięzcę policyjnego przetargu na dostawę 400 nowych laserowych mierników prędkości. Wybór padł na używane już od dłuższego czasu, m.in. w Białymstoku, Katowicach, Lublinie czy Wrocławiu, ULTRALYTE LTI 20/20 TruCam.

Nowy sprzęt zastąpić miał przestarzałe Rapidy-1A i rosyjskie Iskry-1. Te ostatnie słyną m.in. z tego, że potrafią podawać absurdalne wyniki - np. prędkość stojącego (!) samochodu. O ich wycofanie od dłuższego czasu postulowali sami policjanci.

Wybór nowego sprzętu miał na celu ułatwienie pracy funkcjonariuszom. Kierowcy masowo odmawiali bowiem przyjmowania mandatów w przypadku pomiarów wykonanych Iskrą-1. Szybko okazało się jednak, że "budżetowy" wybór (głównym kryterium wyboru była cena) następców przysporzył mundurowym nowych problemów...

Reklama

Z deszczu pod rynnę

Radar LTI 20/20 TruCam cierpi na pewną przykrą przypadłość. Eksperci wielokrotnie zwracali uwagę na fakt, że pojazd, który znajduje się w "celowniku" wizjera optycznego, nie musi wcale odpowiadać temu, którego prędkość została zmierzona! Chodzi o to, że teoretyczny zasięg urządzenia wynosi aż 1200 metrów, ale już przy odległości 500 m od funkcjonariusza dokonującego pomiaru, wiązka lasera może mieć ponad metr szerokości! Na nieszczęście policji, do takiej argumentacji, wielokrotnie (!) przychylały się polskie sądy!

Już w styczniu 2014 roku Sąd Okręgowy w Zamościu, uwalniając kierowcę od zarzutu przekroczenia prędkości, powołał się na opinię biegłego. Jak czytamy w uzasadnieniu wspomnianego wyroku, "biegły ten podważył przekonanie (a tym samym i oparte na nim ustalenia), zeznających w sprawie w charakterze świadków funkcjonariuszy policji dokonujących czynności kontrolno pomiarowych (...) co do tego, że dysponując laserowym miernikiem prędkości ULTRALYTE LTI 20-20 100 LR byli w stanie dokonywać precyzyjnych pomiarów prędkości poszczególnych pojazdów, a to dzięki optycznemu celownikowi umożliwiającemu wybór dowolnego celu na drodze, niezależnie od liczby pojazdów oraz pasów ruchu (...).

Podobny przypadek spotkał też jednego z naszych czytelników. 5 maja 2017 roku Pan Krzysztof jechał swoim samochodem wraz z żoną i córką środkowym pasem ruchliwej ul. Jagiellońskiej w Warszawie. Jak twierdzi - całkowicie zgodnie z przepisami.

"Obok mnie, przede mną i za mną poruszały się w kolumnie blisko siebie inne pojazdy; również w przeciwnym kierunku był duży ruch pojazdów osobowych, ciężarowych i autobusów. Zza drzew wyszedł spokojnym krokiem funkcjonariusz policji i zatrzymał mnie do kontroli. Stwierdził, że przekroczyłem dozwoloną prędkość.

Oświadczyłem, że nie może to być moja prędkość. Na urządzeniu Ultralyte nie było zdjęcia mojego pojazdu, odległości pomiaru ani statycznego zapisu dokładnego czasu, kiedy ten pomiar został dokonany. (...) Pomiar dokonywany był ręcznie, bez użycia zalecanego przez producenta statywu. W ścisłej okolicy pomiaru były drzewa liściaste poruszane przez wiatr, przewody wysokiego napięcia, ekrany blaszane, stacje bazowe GSM, obiekty przemysłowe z systemami alarmowymi, szyby i lusterka innych pojazdów; świeciło słońce - czynniki te mogły zakłócać pomiar prędkości" - pisał.

Biegły "miażdży" policję 

Pan Krzysztof nie przyjął proponowanego mu mandatu. Sprawa zatem została skierowana do sądu. Finał? 18 stycznia ubiegłego roku sąd pierwszej instancji uniewinnił kierowcę od zarzucanego mu czynu.

W uzasadnieniu można było przeczytać m.in., że: "argumenty policji płynące z analizy świadków wydają się sugerować/świadczyć/wskazywać, że mimo odbytych szkoleń nie przyswoili oni (policjanci - przyp. red.) w wystarczającym stopniu wiedzy nt. obsługiwanego przez siebie sprzętu, jego budowie, procedurach testowych oraz możliwościach i ograniczeniach sprzętu, jak i określonych przez producenta procedur użytkowania laserowych mierników prędkości typu UltraLyte zapewniających wysoką wiarygodność i dokładność pomiarów".

Obwiniony mężczyzna dowiódł, że obsługujący radar policjant kłamał w sprawie ukończenia stosownych szkoleń i nie potrafił prawidłowo skalibrować urządzenia!

Od tego wyroku, 12 lutego 2018 roku, odwołał się Wydział Ruchu Drogowego Komendy Stołecznej Policji zarzucając biegłemu "niekompetencję i brak rzetelnej wiedzy na temat pomiarowych urządzeń  do pomiaru prędkości pojazdów". Nie musimy chyba dodawać, że sam biegły nie pozostawił na treści policyjnej apelacji suchej nitki. W liczącej aż 7 stron odpowiedzi powołanego przez sąd pierwszej instancji eksperta przeczytać można, że: "całość sporządzonej przez eksperta (policyjnego - przy. red.) apelacji, nie zawiera ani jednego rzeczowego argumentu na poparcie stawianych biegłemu zarzutów/wątpliwości, zasadzając się na niczym niepopartym w piśmie irracjonalnym domniemaniu a priori o niekompetencji i braku wiedzy biegłego, zawierając jedynie ogólnikowe, subiektywne hasła, co czyni wartość merytoryczną treści apelacji zerową, aby nie użyć dobitniejszego określenia.

Miażdżąca opinia biegłego nie pozostała zapewne bez wpływu na wyrok sądu II instancji, który - w listopadzie ubiegłego roku - podtrzymał wyrok poprzednika. 6 marca bieżącego roku Sąd Rejonowy dla Warszawy Pragi-Północ przyznał naszemu czytelnikowi kotwę 596,64 zł tytułem zwrotu uzasadnionych wydatków!


INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy