"Wrobili mnie tak jak Hołka. Wspólnie. Policja i sąd"
Karanie kierowców na podstawie nagrania z wideorejestratora budzi sporo kontrowersji. Dokonywany pomiar jest bardzo nieprecyzyjny i łatwo o znaczne zawyżenie prędkości z jaką auto faktycznie się poruszało. Taki problem ma ostatnio Krzysztof Hołowczyc, a także jeden z naszych czytelników, który przesłał nam swoją historię.
"Przeczytałem niedawno na waszym portalu artykuł o rzekomym przekroczeniu przez Krzysztofa Hołowczyca dozwolonej prędkości o 114 km/h, do czego znany kierowca rajdowy się nie przyznaje. Hołek mówi, że radiowóz, który go zatrzymał, doganiał go z dużą prędkością, a więc wynik pomiaru musi być znacznie zawyżony. Przypomniało mi to moją własną historię. Miałem dokładnie taki sam problem.
Któregoś dnia, jadąc obwodnicą Kielc, zauważyłem w lusterku wstecznym zbliżającą się oznakowaną Alfę Romeo 159. Nie miałem jednak czego się obawiać ze strony policji - poruszałem się na tempomacie ze stałą prędkością 120 km/h. Tym bardziej zaskoczyło mnie to, że po krótkiej chwili jazdy za mną, funkcjonariusze włączyli syrenę i koguty, wydając polecenie zatrzymania się. Policjant, który podszedł do mojego auta zapytał czy znam powód zatrzymania. Odparłem, zgodnie z prawdą, że nie. Okazało się, że powodem jest przekroczenie prędkości. Według funkcjonariusza poruszałem się z prędkością 172 km/h! Zszokowany powiedziałem, że musi to być jakaś pomyłka i poprosiłem o pokazanie mi nagrania.
Zaglądając przez otwartą szybę radiowozu (policjantów było trzech i nie zaprosili mnie do środka) zobaczyłem 10-sekundowy fragment filmu, na którym widać jak Alfa Romeo, cały czas przyspieszając, dogania mój samochód. Natychmiast wskazałem na błąd w pomiarze tłumacząc, że powinna być zachowana stała odległość pomiędzy radiowozem, a pojazdem, którego prędkość chcemy zmierzyć. Policjant wzruszył tylko ramionami i odparł, że wszystko zostało przeprowadzone prawidłowo. Na moje uwagi, że dobrze wiem z jaką prędkością jechałem, zwłaszcza, że korzystałem z tempomatu odparł, że mogę mieć zepsuty samochód...
Mandatu naturalnie nie przyjąłem i czekałem na list z sądu. Pierwszy, który przyszedł, był wyrokiem nakazowym - sąd arbitralnie uznał moją winę i nakazał zapłacenie grzywny wysokości 450 zł (policjant proponował 400 zł). Odwołałem się od wyroku, jednocześnie wnosząc o przeniesienie rozprawy do sądu właściwego dla mojego miejsca zamieszkania (Kraków). Mój wniosek został oczywiście odrzucony i zostałem wezwany na rozprawę w Kielcach.
Na miejscu okazało się, że policjant, który dokonywał pomiaru prędkości, nie stawił się na rozprawę. W związku z tym, po złożeniu przeze mnie zeznań, została ona odroczona na późniejszy termin. Na kolejnej funkcjonariusz już się zjawił i opisał jak to udało mu się nagrać i zatrzymać pirata drogowego. Jego zeznania trochę kłóciły się z wideo, na którym widać jak radiowóz wyjeżdża z parkingu znajdującego się przy drodze ekspresowej, a następnie zaczyna gwałtownie przyspieszać, dość szybko przekraczając dozwoloną prędkość (czyli 120 km/h). W pewnym momencie na ekranie widać niewyraźny zarys mojego samochodu. Policjanci wykonują 22,5x zbliżenie obrazu i, nadal przyspieszając, uruchamiają pomiar prędkości, będący średnią prędkością radiowozu na zadanym odcinku. W tym wypadku było to 100 m, a sam pomiar trwał zaledwie 2 s. Wynik - 172 km/h.
Wskazałem więc na nieprawidłowość przeprowadzonego pomiaru i zamierzałem poprzeć się instrukcją obsługi wideorejestratora. Niestety, udało mi się dotrzeć jedynie do instrukcji modelu Videorapid2, podczas gdy Alfy Romeo mają urządzenie firmy PolCam. Zaznaczyłem jednak, że zasada wykonywania pomiaru przez obydwa urządzenia jest identyczna. Policjant odparł, że nie jest to prawdą i zastosowany w 159 wideorejestrator nie działa na takiej samej zasadzie. Stwierdził, że prędkość, którą widać na ekranie, to faktyczna prędkość mojego auta, a nie radiowozu. Na pytanie jakim cudem jest to możliwe i na jakiej w takim razie zasadzie jest według niego wykonywany pomiar, nie potrafił odpowiedzieć. Powtarzał jedynie, że wideorejestrator mierzy prędkość pojazdu ściganego. A ponieważ w takich sytuacjach to funkcjonariusz jest uznawany za godzien zaufania autorytet, moje dalsze tłumaczenia i uwagi na nic się zdały. Policjant opuszczając salę rozpraw oznajmił jeszcze, że na wcześniejszą rozprawę nie przyszedł "ze względu na dziecko", wobec czego sędzina natychmiast oznajmiła, że uchyla mu karę za niestawiennictwo.
Ponieważ jednak ja nie dawałem za wygraną, sąd zadecydował o powołaniu biegłego i wyznaczył termin kolejnej rozprawy. Na niej odczytano jego opinię, w której przyznał, że faktycznie radiowóz zbliżał się do mojego samochodu w trakcie wykonywania pomiaru, przez co sam pomiar obarczony jest błędem. Błąd ten biegły oszacował na... 10%. Zszokowany, że uznając pomiar za błędny, można potem bawić się w szacowanie na ile był on błędny, zaprotestowałem przed tego typu interpretacją, co zaowocowało wyznaczeniem kolejnego terminu rozprawy.
Tym razem pojawił się biegły, który wydał opinię. Przeczytał ją jak najszybciej tylko potrafił, a następnie oświadczył, że ją podtrzymuje. Wyjaśnił też przy okazji skąd wziął 10-procentowy błąd pomiaru. Otóż prędkość radiowozu na początku i na końcu pomiaru zwiększyła się o 7%, zaś powyżej 100 km/h wszelkie pomiary obarczone są błędem wysokości 3%. Prosta matematyka. Moje pytania na jakiej podstawie uważa, że podobne szacunki mają cokolwiek wspólnego z prędkością z jaką ja się poruszałem, przerywał moją wypowiedź i powtarzał, że to nie są szacunki tylko precyzyjny wynik działania matematycznego, z którym nie można dyskutować. Dlatego też on ze mną również dyskutował nie będzie.
Na koniec rozprawy zauważyłem, że wbrew temu, co mówił biegły, wynik błędnie dokonanego pomiaru nie może być uznawany za jakąkolwiek podstawę do dalszych obliczeń, a one z kolei do ukarania. Zwróciłem również uwagę na to, że biegły potwierdził moje słowa co do zasady działania wideorejestratora, którym to zasadom przeczył policjant. Jak zatem można uznawać za dowód błędny pomiar wykonany przez osobę nieznającą zasady działania urządzenia pomiarowego? Sąd odroczył wydanie wyroku na kolejną rozprawę.
Podczas piątej rozprawy sędzina odczytała wyrok, który był skazujący. Przyjęto wersję biegłego, który uznał, że musiałem jechać przynajmniej 155 km/h i zasądzono grzywnę plus zwrot kosztów sądowych, co dało w sumie 750 zł. Cała sprawa, od zatrzymania przez policję, po wydanie wyroku, trwała 13 miesięcy.
Nie wiem czy dokładnie taką samą sytuację miał Krzysztof Hołowczyc. Jednak opis całego zdarzenia mocno przypomina to, przez co ja musiałem przechodzić. Dlatego nie będę zdziwiony, jeśli okaże się, że dowody wskazują jedynie na przekroczenie prędkości przez ścigającego go policjanta, ale i tak to Hołek zostanie uznany winnym."
Z poważaniem Michał (nazwisko do wiadomości redakcji)