Wjechała na zamykający się przejazd kolejowy i czekała. Na śmierć?

Wiele szczęścia miała mieszkanka Tychów, która sama spowodowała dla siebie śmiertelne zagrożenie, a później nie potrafiła się z niego wydostać, choć łatwych na to sposób było naprawdę sporo. Na szczęście pomoc przyszła z zewnątrz.

Do zdarzenia doszło na przejeździe kolejowym w powiecie pszczyńskim. Kierująca Skodą Citigo kobieta wjechała na przejazd kolejowy, pomimo migających czerwonych świateł. Gdy już znalazła się na przejeździe, zostały opuszczone półzapory. Zdezorientowana kierująca zatrzymała się, a następnie cofnęła, na ile to tylko było możliwe.

Kobieta miała w tej sytuacji kilka możliwości. Kąt umieszczenia kamery nie daje stuprocentowej pewności, ale wydaje się, że w tym miejscu zastosowano tylko po jednej półzaporze z każdej strony przejazdu. Robi się to właśnie na wypadek takich sytuacji jak na nagraniu, aby kierowcy, którzy nie rozumieją co znaczy czerwone światło (i zwykle dzwonienie rozlegające się tuż przed opuszczeniem zapór), mieli drogę ucieczki. Kierująca mogła zatem po prostu jechać dalej do przodu. Mogła też cofnąć, omijając półzaporę znajdującą się za nią.

Reklama

Zakładając jednak, że półzapory były podwójne, kierująca mogła po prostu dojechać do jednej z nich i delikatnie ją wyłamać. Mogła również wysiąść z auta i zrobić to ręcznie - wbrew pozorom są tak skonstruowane, żeby nie tworzyć śmiertelnej pułapki, a jedynie symbolicznie zakazywać wjazdu na tory. Ostatecznie mogła po prostu ratować się, opuszczając samochód. Najlepiej dzwoniąc następnie na numer podany na naklejce znajdującej się na przejeździe, informując dyspozytora ruchu o sytuacji, aby mógł on ostrzec maszynistę przed zagrożeniem. Ogólnie mogła zrobić na prawdę wiele rzeczy.

Niestety kierująca Skodą Citigo wybrała najgorszy z możliwych wariantów, który, co tym bardziej zastanawiające, wybiera duża część osób, które znalazły się w takiej sytuacji. Siedziała bezczynnie w pojeździe i czekała na pociąg. Cóż, jedynie przód samochodu znajdował się niebezpiecznie blisko torów, więc szanse, że nadjeżdżający pociąg ją zabije, wcale nie były takie duże, prawda?

Znacznie większym rozsądkiem wykazał się postronny kierowca, który, jak się później okazało, jest policjantem, który akurat nie był na służbie. Podbiegł do półzapory, z łatwością ją wyłamał i uwolnił nieroztropną kobietę. Chwilę potem przejechał pociąg.

Jak czytamy w policyjnym komunikacie, funkcjonariusz rozmawiał z roztrzęsioną kobietą, w oczekiwaniu na wezwany patrol. Przybyli na miejsce policjanci wręczyli kierującej mandat na 300 zł i 4 punkty karne, za naruszenie zakazu wjazdu na przejazd kolejowy na czerwonym świetle i przy opuszczających się zaporach.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy