W Europie może być jak na Kubie. Zostaniemy skazani na stare samochody

Unia Europejska wykonała właśnie kolejny krok w stronę zakazu rejestracji w krajach Wspólnoty nowych samochodów spalinowych począwszy od 2035 roku. Czesi - którzy sprawują właśnie prezydencję w UE - poinformowali, że osiągnięto już wstępne porozumienie w tej sprawie między Parlamentem Europejskim a Radą Unii Europejskiej. Przy okazji podkręcono tempo przechodzenia na elektromobilność.

Czy po 2035 roku europejskie ulice będą przypominać te na Kubie?
Czy po 2035 roku europejskie ulice będą przypominać te na Kubie? Getty Images

Przypomnijmy - poszczególne kraje UE - przez sześć miesięcy - sprawują rotacyjną prezydencję w Radzie Europejskiej. Prezydencja Czech rozpoczęła się 1 lipca i potrwa do 31 grudnia. Z dniem 1 stycznia, na kolejne pół roku, władze w UE przejmą Francuzi.

Koniec silników spalinowych coraz bliżej. Zwiększono wymiar kary

Wiele osób spodziewało się, że pod przewodnictwem Czech, które w znacznym stopniu opierają swoje PKB na przemyśle motoryzacyjnym, tempo motoryzacyjnej transformacji w stronę pojazdów elektrycznych wyraźnie osłabnie. Nic bardziej mylnego. Czeska prezydencja poinformowała, że udało się wypracować wstępne porozumienie w sprawie zakazu rejestracji aut spalinowych między Parlamentem Europejskim, a - reprezentującą poszczególne państwa członkowskie - Radą Unii Europejskiej.

Co więcej, porozumienie obejmować ma też większe niż pierwotnie zakładano ograniczenie emisji dla nowych samochodów sprzedawanych od 2030 roku.

Do tej pory planowano, że do końca dekady emisja CO2 w transporcie wynosić ma o 37,5 proc. mniej niż w roku 2020. Zdaniem Czechów osiągnięte właśnie porozumienie mówi już o redukcji rzędu 55 proc. W praktyce oznacza to, że tempo przechodzenia europejskiej motoryzacji na elekromobilność zostanie dodatkowo podkręcone.

Sukces Czech. Europa mówi "nie" samochodom spalinowym

Porozumienie oznacza nieoczekiwanie szybki postęp w stosunku do jednej z najbardziej kontrowersyjnych propozycji UE - zauważa branżowy serwis europe.autonews.com

Przypominamy, że 8 czerwca 2021 roku Parlament Europejski poparł założenia pakietu "Fit for 55", które zakładały ograniczenie emisji CO2 w transporcie. W praktyce oznacza to właśnie wprowadzenie zakazu rejestracji nowych aut spalinowych na terenie UE po 1 stycznia 2035 roku.

Osiągnięte właśnie wstępne porozumienie to kolejny krok na drodze do wprowadzenia zapowiadanych przepisów.

W Europie jak na Kubie. Czeka nas motoryzacyjny skansen?

Chociaż wstępne porozumienie przedstawiane jest w kategorii sukcesu czeskiej prezydencji, tempo przechodzenia na elektromobilność budzi coraz większy sprzeciw.

Głosy krytyki usłyszeć można nie tyko wśród szefów największych koncernów motoryzacyjnych, ale też polityków i przeciętnych mieszkańców Europy.

Agencja Reuters cytuje chociażby Jensa Gieseke z Europejskiej Partii Ludowej, który kreśli wizję europejskiego "efektu Hawany". Polityk zwraca uwagę, że porozumienie zatrzaskuje drzwi przed nowymi osiągnięciami technologicznymi (w zakresie silników spalinowych - przyp. red), co "jest błędem".

Po 2035 roku nasze ulice mogą stać się pełne starych samochodów, bo nowe auta stają się coraz mniej dostępne cenowo - dodaje Gieske.

Przypomnijmy, że na Kubie, która od lat objęta jest amerykańskimi sankcjami mieszkańcy zmuszeni są do używania starych samochodów. Często są to amerykański pojazdy pochodzące jeszcze z lat 50. ubiegłego wieku.

Jeden z postojów taksówek na Kubie. Zdjęcie z 2019 rokuGetty Images

W podobnym tonie wypowiadali się ostatnio szefowie największych europejskich producentów samochodów - Luca de Meo (Renault) czy Carlos Tavares (Stellantis). O tym, że samochody elektryczne będą bardzo drogie i mogą stać się niedostępne dla przeciętnych Europejczyków mówił również szef BMW Oliver Zipse.

Postępującemu wśród kierowców i nabywców pojazdów sceptycyzmowi trudno się dziwić, zwłaszcza w obliczu "kryzysu energetycznego" i - kierowanych do obywateli - apeli unijnych decydentów o oszczędzanie gazu i energii elektrycznej.

W kuluarach salonu paryskiego Luca de Meo przypomniał dziennikarzom, że osiem lat temu branża spodziewała się, że w perspektywie pięciu lat koszt wyprodukowania kilowatogodziny baterii spadnie o 100 dolarów. Nic takiego nie miało miejsca. Przykładowo ceny kobaltu wzrosły w pół roku o 100 procent. Dziś aż 80 proc. ceny akumulatora stanowią ceny surowców. Baterie więc wcale nie tanieją.

***

Moto Flesz - odcinek 62. Norma Euro 7, Lotus Eletre, koniec produkcji w FordzieMarek Wicher INTERIA.PL
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas