Urzędnicy od jaj, czyli tak działa państwo polskie
Historia nie jest nowa, ale za to prawdziwa, dlatego często ją przytaczam, tłumacząc, jak działa państwo polskie i jak traktuje kierowców. Posłuchajcie...
Pewien człowiek miał farmę kurzą i sprzedawał jaja. Prosty, sprawdzony i zrozumiały model biznesowy. Farma, kury, jaja, sprzedaż...Otóż pewnego razu, kiedy rolnik wiózł towar swoją furgonetką, został zatrzymany do kontroli przez Inspekcję Transportu Drogowego. Jak wiadomo, w Polsce, żeby przewozić jaja, trzeba mieć mnóstwo papierków (szczerze mówiąc nie do końca rozumiem, po co) i jemu jakiegoś zabrakło.
Wieloma absurdami już się zajmowałem, ale cały czas powyższa sprawa jest dla mnie idealnym przykładem pokazującym funkcjonowania administracji publicznej i traktowanie nas, kierowców
Miejscowy wojewódzki inspektor transportu drogowego nałożył grzywnę na dostawcę jaj - kilka tysięcy złotych, które natychmiast zostały zajęte na jego koncie. Rolnik oczywiście odwołał się do głównego inspektora, który karę uchylił i zwrócił do powtórnego rozpoznania. Kara została nałożona ponownie, nasz kierowca jeszcze raz się odwołał, a główny inspektor znowu ją uchylił. Do ponownego rozpatrzenia. Pieniądze przez cały czas były zablokowane na koncie, bo odwołanie nie wstrzymało egzekucji.
Ten nakłada, ów uchyla, zabawa trwa... W momencie, kiedy dowiedziałem się o tej sprawie, wojewódzki inspektor czterokrotnie nałożył karę, a główny zdążył ją trzy razy uchylić i skierować do ponownego rozpatrzenia. Trwało to dwa lata. Co ważne, stan faktyczny był znany od początku, przyrost informacji przez ten czas - żaden. Czym zajmowali się urzędnicy? Interpretacją przepisów. Badali otóż, czy nasz sprzedawca jaj wiózł je, żeby sprzedać, czy sprzedał je i wiózł. Rozważanie tej ważkiej kwestii zajęło, przypomnijmy, dwa lata. Okazuje się, że moment sprzedaży jest kluczowy, bo jeżeli nasz dostawca wiózł jaja, które już sprzedał, to znaczy, że świadczył dla swojego jajecznego kontrahenta usługę przewozową, a jeżeli wiózł, żeby sprzedać, to nie.
W tzw. międzyczasie wojewódzki sąd administracyjny orzekł, że nie można tyle razy zwracać sprawy do ponownego rozpatrzenie, tylko trzeba ją w końcu merytorycznie rozpoznać.
Wyrok wyrokiem, ale zabawa pewnie trwałaby nadal, gdyby nie trafiła w końcu do telewizji. To zakończyło ją błyskawicznie, dodajmy - na korzyść naszego kierowcy.
Morał? Pomyślicie, że urzędnicy wykonali kawał solidnej, nikomu niepotrzebnej roboty? Nieprawda. Była bardzo potrzebna. Im właśnie. Mieli sporo zajęcia, dostawali za to niezłe pieniądze i chętnie pewnie bawiliby się tak w nieskończoność, uzasadniając w ten sposób konieczność swojego istnienia.
Wieloma absurdami już się zajmowałem, ale cały czas powyższa sprawa jest dla mnie idealnym przykładem pokazującym funkcjonowania administracji publicznej i traktowanie nas, kierowców.
Tomasz Bodył
Autor jest dziennikarzem TVN Turbo