Tani elektryczny Volkswagen opóźniony. Wszystko przez normy emisji spalin
Nowy mały, najtańszy elektryczny Volkswagen wejdzie na rynek później niż zapowiadano. Wszystko przez normę emisji spalin Euro 7, która nie będzie tak drastyczna, jak miała być początkowo.
Jaki ma związek norma emisji dla samochodów spalinowych z premierą nowego modelu elektrycznego? Okazuje się, że bardzo dużo.
Norma Euro 7 miała okazać się zabójcza dla samochodów spalinowych, szczególnie małych. Jej proponowane założenia były tak drastyczne, że samochody małe, najtańsze, musiałyby znacznie podrożeć na skutek konieczności zaimplementowania rozwiązań ograniczających emisję. Paradoksalnie to właśnie tanie, małe auta, które zużywają najmniej paliwa i emitują najmniej spalin, podrożałyby najbardziej. Efekt byłby prosty do przewidzenia - nikt by ich już nie kupował, szybko zniknęłyby więc z oferty i produkcji.
Na taki scenariusz był gotowy Volkswagen, który chciał wówczas zaproponować kupującym model ID.2all, który ma kosztować około 25 tysięcy euro, czyli będzie najtańszym autem elektrycznym tego producenta.
Jednak lobbing firm motoryzacyjnych okazał się skuteczny. W efekcie norma Euro 7 nie tylko wejdzie w życie później niż zakładano, czyli dopiero 1 lipca 2030 roku, ale będzie również znacznie mniej radykalna, zupełnie nie zmieniając dopuszczalnych emisji z rury wydechowej dla samochodów osobowych i małych dostawczych.
To oznacza, że małe samochody spalinowe pozostaną w produkcji i będą tańsze od najtańszych samochodów elektrycznych. Właśnie z tego względu, jak donoszą niemieckie media, Volkswagen ma przesunąć datę rozpoczęcia masowej produkcji modelu ID.2all.
Cena 25 tys. euro za samochód elektryczny to dzisiaj jest cel, do którego dążą właściwie wszyscy producenci. Problem polega na tym, że porównywalny wielkościowo z ID.2all, spalinowy Volkswagen Polo kosztuje dziś w Niemczech 22 tys. euro, czyli jest o 3 tys. euro tańszy. To niebagatelna różnica.
Dlatego, jak donosi niemiecki "Auto Motor und Sport", obawiający się o popyt na ID.2all Volkswagen, podjął decyzję o opóźnieniu wdrożenia do produkcji tego modelu. Nowy "tani" elektryk ma wejść do wielkoseryjnej produkcji nie w 2025 roku, ale dopiero w maju 2026. Nie zmieni się natomiast to, że oficjalna premiera ID2.all nadal przewidziana jest na przyszły rok.
W tej sytuacji powstaje pytanie, co zrobią europejscy konkurenci. Pod koniec zeszłego roku Citroen rozpoczął na Słowacji produkcję elektrycznego e-C3, którego ceny zaczynają się od 23,3 tys. euro. Samochód posiada baterię o pojemności 44 kW, zasięg teoretyczny to 320 km, a auto ma trafić do salonów wiosną 2024 roku. Natomiast na początku 2025 roku debiutować ma wersja z mniejszą baterią i zasięgiem teoretycznym 200 km, która ma kosztować 20 tys. euro.
Nie można przy tym zapominać o chińskich firmach, które coraz odważniej wchodzą na rynki europejskie, a których samochody są wyraźnie tańsze od produkowanych na Starym Kontynencie. Opóźnienie premiery przez Volkswagena to oddanie im pola.
Opóźnienie wejścia na rynek ID2.all to niejedyne zmiany w Volkswagenie. Niemiecki koncern, który mocno "sparzył" się ja hurraoptymistycznym podejściu do sprzedaży samochodów elektrycznych i który ze względu na niską sprzedaż był zmuszony wstrzymywać pracę fabryk, chce bardziej racjonalnie podchodzić do planowania produkcji. Jak zdradził szef niemieckiej marki Thomas Schaefer, do tej pory moce produkcyjne planowano z nadwyżką względem prognoz sprzedaży, ale teraz już tak nie będzie.
Schaefer powiedział "Auto Motor und Sport", że jeśli dział sprzedaży szacował roczny popyt danego modelu na 150 tys. egzemplarzy, to produkcję planowano na 170 tys. Jednak teraz, przy takiej samej prognozie, produkcja będzie planowana na 80 proc., czyli 120 tys. egzemplarzy. Dzięki temu uniknie się wstrzymywania produkcji, a firma uniknie zbędnych kosztów. Gdyby się przy tym okazało, że popyt przewyższa prognozy, będzie można łatwo uruchomić dodatkowe, nocne zmiany.
Według nowych założeń produkowany jest już Volkswagen Passat, ale podobne zasady będą dotyczyły wszystkich nowych modeli.