Smutna prawda o autach na prąd. W Polsce też kupuje się ich coraz mniej
Europa doświadczyła mocnej zapaści rynku samochodów elektrycznych. Nie inaczej jest w Polsce, gdzie również pierwsze fala entuzjazmu elektromobilnością minęła, co przełożyło się na spadek sprzedaży.
Na pierwszy rzut oka w Polsce nie jest tak źle. Zgodnie najnowszym Licznikiem Elektromobilności po polskich drogach jeździ już niemal 64,5 tys. samochodów elektrycznych, a przez pierwsze cztery miesiące ich liczba zwiększyła się o 7782. W tej liczbie niemal równe 58 tys. to samochody osobowe.
Jeśli jednak głębiej przyjrzeć się danym, to tak różowo już nie jest. Z danych Europejskiego Stowarzyszenia Producentów Samochodów (ACEA) wynika, że w marcu 2024 roku w Polsce zarejestrowano 1 700 samochodów na baterie, o 300 więcej niż w lutym, jednak o niemal 11 proc. mniej niż w rok wcześniej.
Spadek sprzedaży oznaczał zmniejszenie udziału samochodów elektrycznych w rynku. O ile w marcu 2023 roku było to 3,9 proc, to w marcu 2024 - już tylko 3,4 proc. A to właśnie jest najważniejszy wskaźnik, mówiący o tym, czy samochody bateryjne cieszą się rosnącą popularnością, czy jest zupełnie inaczej.
Eksperci wskazują, że sprzedaż samochodów elektrycznych spada głównie z powodu wysokich cen. Dawne analizy, które mówiły, że silniki i baterie potanieją, gdy technologia stanie się powszechna, okazały się fałszywe. Samochody elektryczne nie tylko nie tanieją, ale nawet drożeją bardziej niż samochody spalinowe.
Dlaczego tak jest? Otóż producenci próbują przekonać kierowców, że niewielki zasięg aut na prąd, czyli chyba główna wada aut elektrycznych, to już przeszłość. Problem w tym, że rewolucji nie ma - zasięgi faktycznie rosną, ale głównie dzięki stosowaniu coraz większych baterii. Owszem, pojemność baterii rośnie, chociaż fizycznie mają one niezmienione rozmiary, co jest postępem technologicznym. Tyle tylko, że cena rośnie proporcjonalnie do pojemności, a więc im większy zasięg - tym większa cena. I kółko się zamyka.
W Europie zakończeniu uległy również programy wsparcia przy zakupie aut na prąd (programy dopłat). To wszystko sprawia, że entuzjaści elektromobilności, zainteresowani zakupem aut elektrycznych, już swoje samochody kupili. Pozostali albo nie mają gdzie ładować aut elektrycznych, albo ich nie stać na zakup, albo po prostu doceniają swobodę i łatwość tankowania tradycyjnych paliw.
Załamanie na rynku jest tak duże, że największe koncerny motoryzacyjne zmieniają strategię i odchodzą od planów produkowania wyłącznie aut elektrycznych. W tej sytuacji coraz bardziej wątpliwy staje się zaplanowany na 2035 roku zakaz rejestracji aut spalinowych. Więcej dowiemy się w 2026 roku, gdy Unia Europejska przeprowadzi audyt rozwoju elektromobilności i definitywnie zdecyduje o losach zakazu.
Czy samochody elektryczne mają szansę potanieć? Owszem, ale wcale nie jest to dobra wiadomość dla europejskich firm motoryzacyjnych. Może to bowiem nastąpić za sprawą koncernów chińskich, które odważnie wchodzą na Stary Kontynent z samochodami tańszymi o kilkadziesiąt tysięcy od modeli uznanych marek.
Barierę dla tanich samochodów elektrycznych z Chin może postawić... Unia Europejska. Obecnie prowadzone jest dochodzenie, czy rząd chiński nie dopłaca do produkcji aut, które sprzedawane są w Europie. Jeśli podejrzenia się potwierdzą, chińskie auta mogą zostać obłożone cłem. Chcąc uniknąć tego scenariusza chińskie firmy planują otwieranie fabryk w państwach Unii Europejskiej.
Kupując samochód elektryczny w Polsce nadal możemy korzystać z programu Mój Elektryk. Zakłada on dopłatę do zakupu samochodu bateryjnego w wysokości 18 750 zł, przy czym cena auta nie może przekroczyć 225 tys. zł. To ograniczenie do dotyczy osób z Kartą Dużej Rodziny (mających co najmniej troje dzieci), wówczas wyższa jest również dopłata (27 tys. zł).
Przypomnijmy, że rząd pracuje nad nowym programem wsparcia zakup aut na baterie. Pierwszy raz obejmie on również samochody używane, ale szczegóły dotyczące tego rozwiązania nie są jeszcze znane. Nieoficjalnie mówi się, że dopłata wyniesie 40 tys. zł, a otrzymamy ją kupując maksymalnie 4-letni samochód kosztujący najwyżej 150 tys. zł. Wzrosnąć do 30 tys. zł ma również dopłata przy zakupie samochodu nowego.