Samochody zdrożeją, a najtańsze mogą zniknąć z rynku. Alarmujące doniesienia
Już w 2025 roku wejdą w życie nowe, zaostrzone limity emisji CO2, do których będą musieli dostosować się wszyscy producenci samochodów obecni na rynkach Unii Europejskiej. Dla kierowców oznacza to przede wszystkim kolejne podwyżki cen, ale to nie jedyne zmiany, jakich można się spodziewać.
Obniżenie limitu dopuszczalnej emisji CO2 przez nowe samochody od 2025 roku, nie jest niczym nowym. To element zmian wchodzących w pakiet Fit for 55, czyli dotyczący unijnej zielonej transformacji. Jej założenia były szeroko komentowane, ale w kontekście motoryzacji, skupiano się głównie na zakazie sprzedaży nowych samochodów spalinowych od 2035 roku.
Sporo emocji budziło też ograniczenie emisji CO2 o 55 proc. od 2030 roku, ponieważ jest to redukcja, której założeniom mogą sprostać jedynie hybrydy plug-in. W przestrzeni publicznej niemal zupełnie pominięto natomiast fakt, że już od 2025 roku czeka nas obniżenie limitu emisji CO2 o 15 proc. Zmiana nie jest tak drastyczna, jak ta która czeka nas za 6 lat, ale i tak może mieć ona poważne skutki dla rynku samochodów w Europie.
Obecnie obowiązujący limit emisji to 95 g CO2/km, ale jest to wyliczenie według nieobowiązującego już cyklu pomiarowego NEDC. Według stosowanego od kilku dobrych lat WLTP jest to 118 g CO2/km. Od razu trzeba jednak zaznaczyć, że mowa o uśrednionej wartości dla rynku. Każdy producent otrzymuje własne limity CO2, bazujące na tym, jakie samochody ma w ofercie. Producenci sprzedający głównie małe auta, mają odpowiednio niższy limit, a oferujący w większości duże samochody, mają podniesiony limit.
Norma emisji Euro 7 przyjęta. Na cenzurowanym również samochody elektryczne
Z kolei to, czy dana marka spełni narzuconą jej normę, zależy w dużej mierze od preferencji klientów. Na koniec roku podliczane jest każde sprzedane przez nią auto i wyciągana ich średnia emisja CO2. Oznacza to, że producent nie musi obawiać się sprzedawania paliwożernych, sportowych samochodów, pod warunkiem, że odpowiednio zbilansuje ich emisję sprzedażą aut niskoemisyjnych, a najlepiej - elektrycznych.
Od 2025 roku limit CO2 zostanie zmniejszony ze 118 g/km do 93 g/km. Różnica wbrew pozorom jest znacząca, ponieważ schodzimy już poniżej granicy tego, co obecnie jest możliwe w napędach czysto spalinowych. Do osiągnięcia emisji na poziomie 93 g CO2/km, nawet napęd hybrydowy może nie wystarczyć, zaś przekroczenie założonej normy oznacza kary, które w przeszłości przekraczały nawet 100 mln euro (za rok na firmę).
Producent, który przekracza ustalony dla niego limit emisji CO2, może nadal sprzedawać swoje auta, ale musi zapłacić karę w wysokości 95 euro za każdy nadmiarowy gram dwutlenku węgla. Kara jest liczona od każdego sprzedanego samochodu, co może dać naprawdę ogromne kwoty. W 2020 roku Grupa Volkswagena przekroczyła ustaloną normę o 0,75 g na kilometr, musiała więc zapłacić 100 mln euro kar. Z kolei Jaguar Land Rover przekroczył wtedy swoje limity o 3 g/km, ale ponieważ sprzedaje znacznie mniej samochodów niż niemiecki koncern, zapłacił "tylko" 35 mln euro.
2,2 mld zł kar dla producentów samochodów. Zapłacili klienci
W znacznie gorszej sytuacji było Subaru, które przekroczyło normę aż o 34 g, co dało 3230 euro kary za każdy sprzedany samochód (musiało więc za każdy zapłacić niemal 14 tys. zł). "Na szczęście" japońska marka sprzedała wtedy tylko 16 176 samochodów, co dało kary na poziomie 52 mln euro. Naprawdę poważny problem miało Suzuki, przekraczając normę co prawda "tylko" o 10,4 g/km (1000 euro kary od samochodu), ale ponieważ jego sprzedaż wyniosła wtedy 160 570 pojazdów, musiało zapłacić 160 mln euro kar.
W sumie w 2020 roku producenci samochodów zapłacili Unii Europejskiej 510 mln euro kar, czyli niemal 2,2 mld zł, za samo tylko przekraczanie wyznaczonych limitów CO2.
Na temat nadchodzących zmian oraz ich możliwych konsekwencji, napisała dzisiaj "Rzeczpospolita". Jej zdaniem "drogie auta gwałtownie zdrożeją, a tanie znikną z rynku" . Jak czytamy w tekście:
Niestety nie padają tam żadne informacje na temat tego, skąd wzięto takie wyliczenia. Dowiadujemy się jedynie, że "w przypadku aut rodzinnych podwyżki mogą przekroczyć 20 tys. zł". Brak jednak informacji czym jest "auto rodzinne" - kompaktowym kombi czy może siedmioosobowym SUV-em klasy średniej? Trudno więc ocenić, na ile realistyczne są to prognozy. Biorąc pod uwagę, że nowa norma obniża limit CO2 o 25 g, kara za przekroczenie tej wielkości to około 10 tys. zł.
Nie znaczy to, że o tyle podrożeją samochody. Według danych za 2022 rok, żaden z producentów nie zapłacił kar za przekroczenie swoich limitów CO2, a niektórzy spełnili wymaganą normę ze sporym zapasem.
Trzeba też pamiętać, że w ostatnich latach większość producentów zrobiła poważne zmiany w swoich gamach silnikowych. Zaczęły z nich znikać najbardziej paliwożerne wersje, zwiększyła się liczba hybryd (głównie miękkich oraz plug-in) i znacząco rozszerzyła się oferta elektryków. Przykładowo Honda i Jeep oferują w Europie tylko różne rodzaje hybryd, Stellantis powyżej mocy 130 KM oferuje tylko zelektryfikowane napędy, a nowe modele Mercedesów-AMG otrzymują hybrydy plug-in (z najbardziej znaną klasą C, która ma 2-litrowy silnik i 680 KM). Można więc powiedzieć, że producenci samochodów od pewnego już czasu przygotowują się na ostrzejsze limity CO2.
Nie można oczywiście wykluczyć, że pomimo tego nie wszyscy zmieszczą się w założonych limitach i jakieś kary będą musieli zapłacić, co potem znajdzie swoje odzwierciedlenie w cenach samochodów. Trzeba także liczyć się z dalszymi zmianami w ofertach i wycofywaniem niektórych wersji silnikowych. A czy znikną z rynku najtańsze samochody? Spalinowy Fiat 500 z litrowym silnikiem i miękką hybrydą emituje 88 g CO2/km. Z kolei Toyota Yaris, dostępna tylko z "pełną" hybrydą, ma emisję na poziomie 87 g. Samochody miejskie nie będą więc musiały zniknąć z rynku w przyszłym roku, ale trzeba pamiętać, że nie wszyscy producenci oferują w takich autach napędy hybrydowe. Mogą więc uznać, że dalsze ich oferowanie przestaje być opłacalne.
Większe problemy mogą być z samochodami kompaktowymi. Zmodernizowany Volkswagen Golf ma średnią emisję CO2 na poziomie 120 g/km. Co prawda nie jest ona jeszcze kompletna (nie przewiduje choćby nowej hybrydy plug-in, która dołączy wkrótce), ale pokazuje skalę problemu. Z kolei Toyota Corolla, dostępna tylko z napędami hybrydowymi ma średnią emisję 99 g CO2/km, a więc sama hybryda to za mało, aby spełnić nowe wymogi. A to oznacza albo wydatki na modernizację napędu, albo wydatki na kary dla UE.
Jest też jeszcze jedna możliwość, o której ostatnio otwarcie powiedział Ford. W tym przypadku chodziło o przepisy w Wielkiej Brytanii, które wymagają, aby udział elektryków w sprzedaży każdego producenta w tym roku, wyniósł 22 proc. W przeciwnym razie grożą mu kary. Tylko jaki producent ma na to wpływ, skoro to klienci decydują, który model kupują? To proste. Martin Sander, szef europejskiego oddziału Forda zajmującego się samochodami osobowymi stwierdził, że firma po prostu ograniczy dostępność aut spalinowych. Tak, żeby nie przekroczyć wymaganego stosunku do sprzedaży elektryków. I tak też mogą zrobić producenci w Unii Europejskiej - taniej wyjdzie nie zarobić na sprzedaży jakieś partii aut, niż potem płacić kary, które w przeszłości sięgały dziesiątek, a nawet setek milionów euro.