Samochód dla prezydenta. Musiał być jeep i jest jeep
"Wszystko płynie i nic nie pozostaje takie samo" - mawiał starożytny grecki filozof Heraklit z Efezu. Autor powyższej sentencji nie miał racji, przynajmniej w przypadku ogłaszanych w Polsce przetargów na zakup samochodów służbowych dla różnych szczebli VIP-ów.
Ze Śląska nadeszła właśnie wiadomość, która potwierdza, że lata mijają, ale repertuar kombinacji, związanych ze wspomnianymi przedsięwzięciami, jest niezmienny. Podobnie, jak wątpliwości, które im towarzyszą. Dotyczy to zresztą nie tylko klasycznych transakcji kupna-sprzedaży, ale także innych form pozyskiwania nowych pojazdów.
Kilka lat temu analizowaliśmy zamówienie ZUS-u, który dla swoich najważniejszych urzędników chciał wynająć na cztery lata dwie luksusowe limuzyny. Koniecznie w kolorze czarnym, z przyciemnianymi i dodatkowo chronionymi roletami tylnymi bocznymi szybami.
Luksus luksusem, lecz można było odnieść wrażenie, że specyfikację przetargową sporządzał kompletny laik, gdyż na długiej liście kryteriów, które musiały spełniać auta, widniały elementy wyposażenia obecne praktycznie w każdym nowym samochodzie (wspomaganie układu kierowniczego, elektrycznie obsługiwane szyby, zdalnie sterowany centralny zamek, immobiliser) lub wręcz obowiązkowe (ABS, system ESP).
Szczególne zdziwienie budziło jednak kryterium, określające gabaryty wynajmowanych wozów. Nie, nie chodziło bynajmniej o ich ograniczenie dla ułatwienia manewrowania na ciasnych ulicach, czy znalezienia miejsca do zaparkowania. Przeciwnie. Centrala ZUS życzyła sobie, aby samochody miały co najmniej 4820 mm długości i minimum 1800 mm szerokości (bez lusterek). Dlaczego nie zdefiniowano raczej minimalnego rozstawu osi, wpływającego na przestronność wnętrza? Tego nie udało się nam ustalić...
Bizantyjskie rozpasanie instytucji utrzymywanych z publicznych pieniędzy nie jest niczym nowym. Niezmienne pozostają też wybiegi, pozwalające pogodzić motoryzacyjne upodobania przyszłych użytkowników samochodów służbowych z wymogami prawa.
Zgodnie ze zdrowym rozsądkiem cała procedura mogłaby wyglądać następująco: szef (burmistrz, wójt, prezes, dyrektor itp.) sugeruje, jakim konkretnie autem chciałby jeździć, główny księgowy ustala, ile pieniędzy można przeznaczyć na jego zakup, pracownik odpowiedzialny za transport robi rozeznanie w rynku, sprawdza czy nadesłane oferty mieszczą się w założonym budżecie. Na tej podstawie zapada ostateczna decyzja. Proste?
Byłoby proste, gdyby nie przepisy, które zabraniają wskazywania w zamówieniach publicznych marki i modelu pojazdu. Konkurencja ma być wolna i nieograniczona.
Co jednak zrobić, jeżeli pryncypał kocha na przykład Skody Superb i zarzeka się, że do żadnego innego samochodu nie wsiądzie? Wtedy ratunkiem staje się tzw. Specyfikacja Istotnych Warunków Zamówienia. Da się ją tak sformułować, że owe warunki spełni jeden i tylko jeden produkt. Niektórzy nie bawią się w ceregiele i działają metodą ctrl c- ctrl v, kopiując ze strony importera dane techniczne i listę wyposażenia z góry wybranego auta.
Najwyraźniej tą właśnie ścieżką postąpili samorządowcy z Tychów, którzy postanowili kupić nowy samochód służbowy dla prezydenta tego miasta. Zgodnie z opisem przedmiotu zamówienia miał to być czarny SUV z dwulitrowym silnikiem diesla o mocy 170 KM, napędem na obie osie i automatyczną skrzynią biegów. Dokument nader precyzyjnie określił przy tym rozstaw osi, który powinien wynosić 2636 mm i pojemność bagażnika: dokładnie 368 litrów. Te wymogi spełnia tylko jeden model: Jeep Compass.
I tak prezydent Andrzej Dziuba jeździ nowym SUV-em za 137 tys. zł, a rzeczniczka Urzędu Miasta Tychy w wypowiedzi dla lokalnego portalu internetowego daje odpór złośliwym komentarzom mieszkańców, którzy rozpuszczają pogłoski mówią, że taki a nie inny wybór samochodu ma związek ze stanem dróg w mieście.
Hm... W takim razie z czym? Cóż, Tychy to miasto Fiata. Jeep jest marką, należącą obecnie do koncernu Fiat Chrysler Automobiles, poprzednio prezydent Dziuba użytkował Fiata Freemont. Przypadek? (RA)