Polski kierowca to patriota!

Analizując główne dochody budżetu państwa nietrudno o wniosek, że obecnie Polska nie zbankrutowała jeszcze dzięki trzem grupom ludzi: palaczom, pijakom i kierowcom. To właśnie oni najwięcej pieniędzy wnoszą do wspólnej kasy, z której utrzymywane jest nasze "tanie państwo" z największą w historii liczbą ministerstw.

Kliknij
KliknijINTERIA.PL

O ile palacze i pijacy nas nie interesują, to warto przyjrzeć się sytuacji kierowców w naszym kraju. Czy Polska nas - swoich największych dobroczyńców - docenia, dba o nas i na każdym kroku pomaga? Nie trzeba być uważnym obserwatorem rzeczywistości ani kierowcą tira, by odpowiedzieć na to pytanie. Wystarczy od czasu do czasu zasiadać za kierownicą samochodu.

Biorąc pod uwagę kwoty, jakimi każdy z nas podczas pobytu na stacji benzynowej zasila budżet (ok. 100 zł), powinniśmy jeździć po gładkich jak stół drogach o dwóch, trzech pasach ruchu. Zgodna z przepisami podróż z Krakowa nad morze powinna trwać około 6 godzin, a na kawę na Krupówki powinniśmy zdążyć w godzinę. A jaka jest rzeczywistość? Polski kierowca musi być jak pilot myśliwca. Setki skrzyżowań, tysiące dziur, nieostrożni piesi i rowerzyści, nieoświetlone traktory i inne maszyny rolnicze - to wszystko czeka na nas

niejednokrotnie na "arteriach" klasy wojewódzkiej. Autostrady? Są. W dwie godziny można dojechać do Wrocławia i jak na razie zapłacimy za to tylko 13 zł. Tyle kosztuje przejazd najbardziej dziurawym odcinkiem A4 łączącym Kraków z Katowicami. Ale idylla już się kończy, wkrótce wyrosną kolejne bramki, jak na powstającej z bólem autostradzie pod Poznaniem. I kosztujący mniej więcej 10 zł przejazd 50 km autostrady znów postawi nas w ścisłej czołówce najdroższych państw świata. Drożej jest chyba tylko we Włoszech...

Jakość dróg, po których przychodzi nam się poruszać to już inny problem. Wojewódzkie czy miejskie zarządy dróg z rozbrajającą szczerością przyznają, że dziur nie opłaca się łatać, lepiej płacić za przebite opony i połamane felgi. A jeszcze lepiej się ubezpieczyć od tego typu zdarzeń. Uszkodziłeś koło na dziurze? Możesz wezwać policję, zgłosić szkodę. Odszkodowanie będzie. Wymieniłeś dwie opony, chociaż uszkodziłeś jedną, bo była różnica w bieżniku? Nikt za to płacił nie będzie - za drugą zapłać sobie sam.

Raz do roku każdego kierowcę czeka przykry obowiązek ubezpieczenia auta. Jeśli jesteś młody, z góry jesteś przegrany - dostaniesz taką zwyżkę, że dwa razy zastanowisz się, czy na pewno chcesz jeździć samochodem. Za to jeśli zostanie ci jakaś gotówka zainwestuj w akcje największego polskiego ubezpieczyciela. Za zeszły rok wykazał on miliard (!) dolarów czystego zysku!

Od dłuższego już czasu ceny paliw nieustannie rosną. Rząd łaskawie ulitował się nad protestującymi kierowcami i obniżył o 25 gr akcyzę na benzynę. Nie przeszkodziło to jednak cenom przekroczyć czterech zł za litr benzyny 95. Ceny paliw mamy więc zupełnie zachodnioeuropejskie... Jak w Europie czuje się również nasz narodowy koncern naftowy, który w 2005 roku zanotował rekordowy zysk netto przekraczający 4.5 miliarda złotych!

Ale zysk rafinerii to nie zysk państwa. Dlatego rząd już ma plan, jak podłączyć się pod ten wartko płynący strumień pieniędzy. Jesienią o 40 procent ma wzrosnąć akcyza na gaz, co oznacza podwyżkę o około 20 groszy. Natomiast od pierwszego stycznia do poprzedniego poziomu wróci akcyza na benzynę, czyli jej litr będzie droższy o 25 gr. Te wszystkie pieniądze trafią do czarnej dziury budżetu...

Od kilku już lat mocno spada sprzedaż nowych samochodów. Biorąc pod uwagę wszystko powyższe, a także ceny, które są porównywalne z europejskimi i zarobki, które porównywalne z europejskimi nie są, nikogo nie powinno to dziwić. Polacy wolą bowiem zapłacić połowę mniej za kilkuletni zachodni samochód z bogatym wyposażeniem niż za nowy, "goły" pojazd klasy B.

W tej sytuacji dilerzy powinni robić wszystko, co się da, by zachęcić potencjalnych nabywców - organizować dni otwarte, zapraszać na jazdy próbne, ograniczać do minimum czas oczekiwania na zaliczkowany samochód. Tymczasem nic takiego nie ma miejsca. Przejechać się - owszem można, ale tylko tym samochodem, jaki akurat ma dyspozycji dany diler. Np. o innym silniku mowy już nie ma. Na odbiór niektórych samochodów trzeba czekać nawet trzy miesiące, problemem często okazuje się zamówienie nietypowej wersji. Diler potrafi posunąć się nawet do tego, by przekonywać klienta, że lepszy jest tańszy samochód z mniejszym silnikiem, ale stojący w salonie, od droższego, który trzeba będzie zamówić i sprowadzić.

Dilerzy znaleźli jednak sposób na zwiększenie sprzedaży. Wymogli na rządzie zajęcie się tematem sprowadzanych samochodów używanych. Nowe przepisy o podatku ekologicznym, skutecznie zahamują import. Tyle tylko, że w Polsce na nabywców czeka około 60 procent sprowadzonych już "na handel" samochodów. Sprzedaż nowych aut więc szybko nie ruszy i dilerzy nie mają co liczyć na powtórkę hossy z końca lat 90-tych, gdy Polacy zadłużali się, byle mieć nowy samochód, który szybciej tracił na wartości niż był spłacany.

Przysłowie mówi, że mądry Polak po szkodzie, więc rodacy wyciągnęli właściwe wnioski również po wielokrotnych wizytach w autoryzowanych serwisach, w których niejednokrotnie słyszeli "nie da się", "ten typ tak ma", albo "wystarczy skasować błąd w komputerze". Błąd rzeczywiście kasowano, tyle że felerna kontrolka zapalała się kilkaset metrów za bramą serwisu - usunięto przecież skutek a nie przyczynę.

A gdy sfrustrowany kierowca próbował pozbyć się wymarzonego niedawno pojazdu, spotykało go kolejne rozczarowanie - nikt bowiem nie chciał go kupić. Diler, który sprzedawał go za grube pieniądze oferuje marne pliszki, komisy mogą przyjąć bez gwarancji sprzedaży, a odpowiedzią na ogłoszenia w prasie są telefony od handlarzy.

Ciężkie jest więc życie polskiego kierowcy. Nie tylko wypracowuje on zysk wielkim firmom, ale ma na utrzymaniu kilku emerytów i rencistów. W zamian stoi w korkach i jeździ po dziurawych drogach. Za to śmiało można go nazwać prawdziwym patriotą!

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas