Młodzi giną przez tylny napęd?

Praca dziennikarza motoryzacyjnego ma wiele zalet, ale wiąże się z nią również kilka przykrych obowiązków. Jednym z nich jest publikowanie informacji o wypadkach drogowych.

Liczba tego typu zdarzeń wzrasta w okresie wakacyjnym, gdy wielu z nas wybiera się samochodem na zasłużony wypoczynek, a nudząca się młodzież szuka rozrywki w świecie czterech kółek.

Typowy wakacyjny wypadek wpisuje się przeważnie w jeden z dwóch scenariuszy. Pierwszy to taki, w którym wracająca z urlopu rodzina ginie, gdy znużony trasą ojciec zasypia za kierownicą. W drugim, prowadzony przez młodego kierowcę pojazd "z nieustalonych przyczyn" wypada z drogi i "zawija się" na przydrożnym drzewie lub latarni. W tym ostatnim przypadku za kierownicą zasiada przeważnie mężczyzna w wieku od 18 do 30 lat, a marka wskazuje na fakt, iż samochód napędzany był na tylną oś.

Reklama

Po wielu latach powielania się tego czarnego schematu zaczęliśmy się zastanawiać, co sprawia, że tyle aut z klasycznym układem napędowym zabiera swoich kierowców w ostatnią drogę. Wnioski, do jakich doszliśmy nie są optymistyczne - pośredni wpływ na taki stan rzeczy mamy również my - dziennikarze motoryzacyjni.

Tylnonapędowa elita...

Co jakiś czas w mediach rozbrzmiewa dyskusja dotycząca wyższości tego czy innego rodzaju napędu. Nie brakuje opinii głoszących, że "gdyby Bóg preferował przedni napęd chodzilibyśmy na rękach". W komentarzach kierowcy samochodów RWD stawiają się w świetle drogowej elity. Napęd na tył przedstawiany jest w samych superlatywach - dzięki oddzieleniu układu kierowniczego od napędowego wzrasta precyzja prowadzenia, do kabiny przenosi się mniej drgań, wzrasta żywotność przedniego ogumienia.

Tej opinii wtórujemy też my - dziennikarze. W każdym teście nowego BMW, Infiniti, Mercedesa czy Lexusa przeczytać można wiele pochwał dotyczących precyzyjnego prowadzenia i świetnych właściwości jezdnych. Problem w tym, że na takie słowa podatni są zwłaszcza młodzi ludzie, których doświadczenie za kierownicą jest niewielkie, a gloryfikowanie samochodów z napędem na tylną oś nie uwzględnia specyfiki polskich dróg.

Prowadziły się bajecznie łatwo

Jeszcze dwadzieścia lat temu o ładach, maluchach, "dużych fiatach" czy polonezach pisano, że trzymanie się klasycznego układu napędowego to oznaka zacofania. Starsi koledzy po piórze wzdychali wówczas do zachodnich golfów czy "renówek", które - dzięki napędowi na przednią oś - miały przestronne wnętrza i prowadziły się bajecznie łatwo. Zwłaszcza ten ostatni argument podnoszono bardzo często - co doskonale wie każdy kierowca starego poloneza czy fiata 125p - opanowanie takiego auta w nagłym poślizgu nie było łatwe.

Od tego czasu wiele się zmieniło - auta stały się jeżdżącymi komputerami - pojawiły się ABS i systemy kontroli trakcji, wzrosło poczucie bezpieczeństwa. Wraz z rozwojem elektroniki rosła też moc jednostek napędowych. Kierowcy wierzący w zbawczą moc elektronicznych aniołów zaczęli jeździć szybciej.

Niestety, dotyczy to głównie młodych ludzi, którzy dając wiarę wychwalającym tylny napęd kolegom i dziennikarzom są przekonani, że dzięki tego typu rozwiązaniu zakręty przejeżdżać mogą o wiele szybciej niż inni, co jest - rzecz jasna - kompletną bzdurą.

To nie tor, to droga!

Zwolennicy RWD często udowadniają wyższość tego rodzaju napędu podpierając się faktem, że takie rozwiązanie stosuje się w większości samochodów wyścigowych. To prawda - w czasie torowej jazdy tylny napęd ujawnia swoje największe zalety. Problem w tym, że stan dróg w Polsce, zamiast torów wyścigowych, przypomina raczej rajdowe odcinki specjalne. Mamy: dziury, zmienną (często luźną) nawierzchnię, wąskie, miękkie pobocza, a zamiast ochronnych band - rowy i drzewa. Niestety, mało kto mówi głośno o tym, że w takich warunkach samochody z napędem na tył często radzą sobie o wiele gorzej, niż "plebejskie" przednionapędówki.

Nie bez przyczyny tylnonapędowe escorty, sierry i lancie znikły z rajdowych tras dobre dwadzieścia lat temu. Zapanowanie nad takimi potworami na dziurawych drogach sprawiało problemy największym mistrzom kierownicy, przednionapędowa konkurencja zaczęła jeździć szybciej i bezpieczniej.

Chociaż dla wielu fanów RWD słowa te brzmią zapewne, jak kiepski żart, prawda jest taka, że dla przeciętnego kierowcy "naturalna" tendencja przednionapędówek do podsterowności jest dziecinnie prosta do opanowania - intuicyjnie wystarczy jedynie odjąć nieco gazu. W przypadku szybkiej, rajdowej jazdy napęd na przód ujawnia też inną znaczącą zaletę. Doświadczony kierowca, gazem, jest w stanie wyprowadzić auto z poślizgu tylnej osi, nawet jeśli ten wynosi ponad 90 stopni - czyli wówczas, gdy samochód z tylnym napędem jest nie do opanowania.

Dlatego właśnie tam, gdzie kierowca tylnonapędówki zmuszony jest zwolnić, rajdowa "ośka" przechodzi przeważnie "pełnym ogniem". Już w latach sześćdziesiątych udowodnili to kierowcy teamu fabrycznego Mini, którzy trzykrotnie zwyciężali w Rajdzie Monte Carlo. Wielu cenionych kierowców rajdowych głośno krytykuje młodych ludzi, którzy zaczynają swoją przygodę z tym sportem od startu w KJS za kierownicami maluchów czy BMW. Ich zdaniem, tego typu auta uczą jedynie złych nawyków, które przeszkadzać mogą w dalszej karierze.

Zgubna wiara w cudowne właściwości tylnego napędu często kończy się tragicznie. Gdy kierowca przenionapędówki w zakręcie złapie tyłem pobocze lub podskoczy na dziurze, jeśli nie jest nowicjuszem, ma spore szanse na bezpieczne wyprowadzenie auta. W przypadku pojazdu z tylnym napędem, w najlepszym przypadku sprawa skończy się obróceniem samochodu, w gorszym na miejsce przyjechać będzie musiał prokurator. Niestety, wiele wypadków z udziałem tylnonapędówek kończy się w ten drugi sposób.

Pomyśl, zanim kupisz

Apelujemy, by nie traktować naszych wywodów jako ataku na zwolenników napędu na tylną oś, ani też dowodu na wyższość któregokolwiek z omówionych rozwiązań. Do napisania tego tekstu skłoniła nas jedynie duża liczba wypadków, w których śmierć poniosło wielu młodych kierowców. Naszym celem nie jest oczernianie samochodów z napędem na tylną oś, ani - tym bardziej - ich właścicieli. Pragniemy jedynie zwrócić uwagę (zwłaszcza młodych ludzi) na to, że zakup takiego czy innego pojazdu nie daje żadnych podstaw ku temu, by stawiać się w roli drogowej elity.

Niezależnie od tego, czy jedziemy przednionapędowym fiatem czy tylnonapędowym BMW, najważniejszym dla bezpieczeństwa jazdy (a w przypadku sportów motorowych - czasu przejazdu) czynnikiem jest sprawny "łącznik" między fotelem a kierownicą. To od jego doświadczenia i trzeźwej oceny sytuacji (w tym umiejętności swoich i możliwości auta) zależy, czy dany zakręt uda się przejechać sprawnie i bezpiecznie.

Niestety - za co winę ponosi m.in. system szkolenia - wielu młodych kierowców nie dorasta swoimi umiejętnościami do możliwości ich samochodów, czego efekty codziennie widzimy w policyjnych statystykach. To, że potrafimy jeździć "pełnymi bokami" na szerokim parkingu pod hipermarketem nie ma nic wspólnego z niespodziewanym poślizgiem na wąskiej, ruchliwej i dziurawej drodze.

Pamiętajmy więc, że zwłaszcza w przypadku specyficznych, polskich dróg, wybór samochodu z tylnym napędem oznacza zazwyczaj zmniejszenie swoich szans w sytuacji "podbramkowej". W przypadku kierowców z niewielkim stażem takie postępowanie zakrawa na lekkomyślność, określaną powszechnie mianem głupoty. (PR)

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy