Kierowcy tankują z koszyków w marketach. Jest taniej niż na stacji
Ostatnie rozgrywki marketingowe między popularnymi sieciami sklepów, doprowadziły do kuriozalnych sytuacji. Promocyjne ceny oleju roślinnego sprawiły, że masowo zaczęli go wykupować posiadacze starszych samochodów z silnikami Diesla.
Media żyją ostatnio nietypową "promocją" na alkohol. Kilka dni temu UOKiK złożył do prokuratury zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa przez sieci dyskontów Biedronka, Lidl i Kaufland. Chodzi o "zachęcające" ceny wódki, która - w sklepach tych sieci - kosztuje poniżej 10 zł za pół litra. W ocenie prezesa UOKiK taka sytuacja nosi znamiona złamania zapisów Ustawy o wychowaniu w trzeźwości i przeciwdziałaniu alkoholizmowi i stanowić może "zakazaną prawnie promocję napojów alkoholowych".
Mało kto wie, że ostatnimi czasy markety szturmowali nie tylko zwolennicy napojów wyskokowych, ale też kierowcy - zwolennicy biopaliw. Wszystko za sprawą promocji na olej słonecznikowy oferowany w cenie o blisko 2 zł niższej od oleju napędowego. Jeszcze do niedawna w sieci sklepów Kaufland za mniej niż 5 zł kupić można było słonecznikowy olej Beskidzki. Oferta promocyjna dotyczyła litrowych, plastikowych opakowań. Zapewne nie zwróciłbym na nią uwagi, gdyby nie pewien stojący przede mną w kolejce do kasy pan, który miał w koszyku aż dwa kartony "Beskidzkiego".
Początkowo myślałem, że to właściciel jakiejś restauracji czy budki z fast foodem. Ku mojemu (i kasjerki) zaskoczeniu, pan kategorycznie stwierdził jednak, że "nie potrzebuje żadnej faktury", co z punktu widzenia przedsiębiorcy wydaje się raczej dziwne. Sytuacja wyjaśniła się przed sklepem, gdy klient pakował swoją zdobycz do bagażnika... wysłużonego Seata Cordoby z 1,9 SDI.
Mijając go, mimochodem rzuciłem, czy aby przypadkiem "takie drinki nie zaszkodzą zawansowanej niemieckiej technologii". Chyba nie wyglądałem na kontrolera ze skarbówki, bo człowiek życzliwie się roześmiał i skwitował, że nie, bo - tu cytat - "pić to trzeba umić". Pociągnąłem więc wątek i dziś już wiem, że "póki co jest jeszcze trochę za zimno", ale jego stary "klekot" spokojnie przyjmuje miksturę w proporcji 3:1, a w lecie "śmiało" stosować można nawet dawki w proporcji 2:1.
Z miłej, przyjacielskiej pogawędki dowiedziałem się jeszcze, że pan objechał już wszystkie Kauflandy w promieniu najbliższych 30 km i aktualnie posiada zapas "około 200 litrów" oleju "na ciężkie czasy". Nie ukrywał też, że przed końcem promocji zaopatrzyć się jeszcze w "przynajmniej jedną" setkę. Nie był jednak pewny, czy uda mu się ta sztuka, bo inni też kierowcy też już "pokapowali się w temacie" i Beskidzki "znika z półek w okamgnieniu".
Podziękowałem za ciekawą informację, wsiadłem do swojego grata (Volvo S70 rocznik 97) i odjechałem. Po drodze zacząłem też liczyć. Ci, którzy znają mnie np. z Youtube, wiedzą że w ubiegłym roku kupiłem Opla Insignię 2,0 CDTI z przebiegiem blisko pół miliona. Tankowałem ją ostatnio pod korek za przeszło 400 zł przy cenie 6,47 zł za litr ON. To całe 1,48 zł drożej niż za promocyjny olej słonecznikowy. Nie trzeba być matematycznym geniuszem, by policzyć, że zgromadzony z niemałym trudem w garażu zapas 300 l Beskidzkiego oznacza oszczędność w kwocie niespełna 460 zł.
Oczywiście, w szerokiej perspektywie czasowej, bo przypominam o konieczności serwowania autu mieszanki w proporcji przynajmniej 2:1. W przypadku starego SDI śmiało założyć można, że auto spala około 5 l oleju na 100 km, z czego - mniej więcej 1,7 l stanowić może "biopaliwo" z supermarketu. Zapas 300 l - przy założeniu optymistycznej proporcji 2:1 - pozwoli więc na pokonanie niespełna 18 tys. km. Można więc przyjąć, że mówimy o rocznym przebiegu.
Tak, możecie już głośno się śmiać. Spotkałem człowieka, który zjechał wszystkie okoliczne Kauflandy i samodzielnie zataszczył do garażu/piwnicy 300 litrów oleju słonecznikowego tylko po to, by oszczędzić 460 zł rocznie. To dokładnie 1,26 zł dziennie.
Śmieszne? Może i tak, ale 1,7 zł płaciłem dziś rano za chleb firmowy w pobliskim Dino. Owe 460 zł to już 270 bochenków w skali roku, czyli sporo. Wiem, wiem - nikt z was tak nie kombinuje, prawda? Ja też nie - i właśnie to jest w tym wszystkim najbardziej szokujące.
Większość postawi zapewne pytanie - co trzeba mieć w głowie, że perspektywa zaoszczędzenia 460 zł w skali roku wydaje się na tyle kusząca, by igrać z policją, urzędem skarbowym i kilkukrotnie przenosić samemu 300 kg? W rzeczywistości należałoby jednak zapytać, nie o to co w głowie, ale o to, co w portfelu? Nie ukrywam, że przypadkowe zderzenie z rzeczywistością zrobiło na mnie spore wrażenie. To bardzo "otrzeźwiające" doświadczenie zwłaszcza teraz, gdy trwa przecież ożywiona dyskusja dotycząca stref czystego transportu czy nowych podatków od posiadania samochodów.
Dodam jeszcze, że sytuacja miała miejsce w Legnicy, czyli przeszło 100-tysięcznym mieście na - stosunkowo bogatym przecież - Dolnym Śląsku. Ilekroć wracam tu z Warszawy czy Krakowa, mam nieodparte wrażenie, że wielu mieszkańców polskich metropolii - w tym, brylujących w mediach aktywistów miejskich czy posłów - żyje w bańce. Wystarczy odjechać od nich o parę kilometrów i cała ta dyskusja dotycząca ochrony środowiska, eliminacji diesli czy chociażby zakazu palenia gazem zdaje się być niczym innym, niż tylko telewizyjnym obrazkiem z innego świata.